^ Ml )AN KASPROWICZ DZIEŁA POETYCKIE amI OBRAZY 1 OPOWIADANIA y»ó^'$$: 4 . DZIEŁA POETYCKIE ' jSiAAAjGiApfrcy^' ^ , JAN KASPROWICZ DZIEŁA POETYCKIE WYDANIE ZBIOROWE LUDWIKA BERNACKIEGO T. 1 OBRAZY 1 OPOWIADANIA LWÓW - 1912 NAKŁADEM TOWARZYSTWA WYDAWNICZEGO WARSZAWA: E. WENDE 1 SP. (T HIŻ. 1 A. TURKUŁ) PG 11 SB 191% 775488. KRAKÓW. - DRUK W. L. ANCZYCA I SPÓŁKI. WSTĘP MSPROWICZ. D2IEtł I. 1 OD WYDAWCY Niniejsze Dzieła Jana Kasprowicza są pierwszem zbiorowem wydaniem utworów poety, dokonanem za jego wskazówkami i pod jego okiem. Złożyły się na nie prawie wszystkie oryginalne poezye autora, ogłoszone przed osta- tnim ich zbiorkiem »Chwi]e« (Lwów, 1911)' wyjąwszy »Marchołta«; poeta nie życzył sobie umieszczenia nie- skończonego jeszcze poematu. Całość zebranej tu twór- czości, którą niebawem omówi studyum Zygmunta Wasi- lewskiego, poprzedza wydawca bibliografią, rozpadającą się na dwa główne działy: ]. Bibliografię utworów dru- kowanych w czasopismach i U. Bibliografię utworów w wy- daniach książkowych. Bibliografia, do której zupełności wydawca nie rości sobie pretensyi, nie wymaga osobnych objaśnień. Nadmienić jedynie wypada, że przy niektórych utworach podano datę ich napisania, zaczerpniętą z rękopisów autora. Po bibliografii przytoczono w skróceniu poezye Kasprowicza, dotąd drukiem nie ogłoszone, pochodzące z najpierwszej epoki jego twórczości. Lwów 15 grudnia 1911 r. Ludwik Bernacki- ]] BIBLIOGRAFIA 1. BIBLIOGRAFIA UTWORÓW DRUKOWANYCH W CZASOPISMACH 1878. 1. Poranek- Dzieła IV, s. 46. (Lech. Poznań. Nr 5; 2 lutego 1878 r., s. 40: Telefon Lecha. Jan Kasprowicz w Szymborzu p. Innowrocław. Zdaje się, że Pan posia- dasz jeszcze za mało wprawy i wykształcenia poetycznego. Sonety są niezłe jako ćwiczenia, lecz nie tak doskonałe, aby je można drukować. Mimo to dla zachęty przyta- czamy tu najlepszy z sonetów pod napisem: Poranek. — Por. T^rytyka. Kraków. 1903, T. 1, s. 434). .885. 2. U piramidy Cestyusza. Cieniom Shelley'a. Dzieła IV, s. 62 — 68. (J^raJ. Petersburg. Nr 6; 10 (22) lutego 1885 r., s. 20 — 2]). 3. J\ieraz się pytam, czy ja kocham ciebie? Dzieła V, s. 8 — 9. (J^raj. Petersburg. Nr 24; 16 (28) czerwca 1885 r., s. 23). 4. Odpowiedź. Mówią, że jestem, jako ten, co rzuca Płomienną głownię pod rodzinną strzechę. X BIBLIOGRAFIA Że blask pożarów, gdy innych zasmuca, We mnie szatańską roznieca uciechę; Mówią, że pieśni moje, jako miecze. Jako sztylety trucizną zbryzgane 1 jeśli dumny, mniemałbym — że leczę: Fałsz! ja zatruwam rozognioną ranę. 1 tak wciąż godząc w chore serce brata. Dziko się śmieję, gdy życie ulata i t. d. Jeszcze strof siedm, nie umieszczonych w Dzie- łach na życzenie autora. (Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 26; 16 (28) czerwca 1885 r., s. 369). 5. 7Va targu. Dzieła ], s. 13—16. {Przegląd tygo- dniowy. Warszawa. Nr 28; 30 czerwca (12 lipca) 1885 r., s. 386: Obrazki natury. 1. Z ulicy). 6. W chałupie. Dzieła 1, s. 17 — 19. (Przegląd tygo- dniowy. Warszawa. Nr 32; 28 lipca (9 sierpnia) 1885 r., s. 422: Obrazki natury. U. W chałupie). 7. W ciszy wieczoru. Dzieła 1, s. 9—10. (Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 37; 1 (13 września) 1885 r., s. 469: Obrazki natury. Ul. W ciszy wieczoru). 8. Więc cóż? Dzieła Ul, s. 39—41. (Przegląd tygo- dniowy. Warszawa. Nr 40; 22 września (4 października) 1885 r., s. 500 — 501: Panom i lokajom literackim). 9. Z. przyjściem jesieni. Dzieła IV, s. 38 — 43. (T^raj. Petersburg. Nr 44; 3 (15) listopada 1885 r., s. 26—27). 1886. 1 o. Jlnadyomene. Dzieła IV, s. 78 — 84. (Przegląd tygo- ^nicmjy.Warszawa. Nr27;22 czerwca (14 lipca) i886r., s. 31 5). BIBLIOGRAFIA X] 1 1. Oni i my. Dzieła IV, s. 33 — 38. (Przegląd tygo- dniowy. "Warszawa. Nr 41; 28 września (10 października) 1886 r., s. 435: Z padołu walki. Naszym wstecznikom). 12. Chłopska dola. Dzieła 1, s. 88—89. (Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 50; 30 listopada (12 grudnia) 1886 r., s. 581: Ze Szląska. 1). 13. Giordano Bruno. Dzieła lll, s. 6q)—-]J. (Przegląd społeczny. Lwów. Zeszyt za listopad 1886 r., s. 383 — 8). 1887. 14. Pod krzyżem. Dzieła 1, s. 98 — 103. (Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 2; 28 grudnia (9 stycznia) 1886/7 r., s. 20: Ze Szląska 11). 15. Szwaczka. Dzieła 1, s. 104—108. (Przegląd tygo- dniowy. Warszawa. Nr 21; lo (22) maja 1887 r., s. 294: Ze Szląska. 111). 16. "Z. nizin. Dzieła 1, s. 90 — 97. (Głos. Warszawa. Nr 36, 37; 29 sierpnia (10 września), 5 (17) września 1887 r., s. 563, 579, z datą: Wrocław, w lipcu 1887 r.). 1888. 17. Łzy. Dzieła IV, s. 86 — 88. (Życie. Warszawa. Nr 17; 16 (28) kwietnia 1888 r., s. 217: Z sonetów. 1. Łzy). I 8. Jlnioł ciszy. Dzieła IV, s. 89. (Życie. Warszawa. Nr 17; j6 (28) kwietnia 1888 r., s. 217: Z sonetów. 11. Anioł ciszy). Xli BIBLIOGRAFIA 19. 7Va skrzydłach tęsknoty. Dzieła IV, s. 90. (Zycie. "Warszawa. Nr 17; 16 (28) kwietnia 1888 r., s. 217: Z so- netów. 111. Na skrzydłach tęsknoty). 20. Z chałupy. Dzieła 1, s. 23 — 43. (Głos. "Warszawa. Nr 27, 28, 30 — 32; 25 czerwca (7 lipca), 2 (14) lipca, j6 (28) lipca, 23 lipca (4 sierpnia), 30 lipca (11 sierpnia) 1888 r., s. 318—19, 330—1, 354, 365—6, 378—9: Z chałupy. Echa ze Szląska. — Sonetów ogółem 39, gdyż brak 34). 2 1 . 7Va łqce. Dzieła IV, s. 21. (Życie. "Warszawa. Nr 31; 23 lipca (4 sierpnia) 1888 r., s. 429: Z melodyi wiosennych. — ^^<^/' Przegląd literacki. Dodatek do »Kraju«. Petersburg. Nr 14, 7 (19) kwietnia 1889 r., s. 8). 22. Życie! o życie. Dzieła IV, s. 22. (Życie. "War- szawa. Nr 31; 23 lipca (4 sierpnia) 1888 r., s. 429: Z me- lodyi wiosennych). 23. O, zbliż się, śmierci! Dzieła IV, s. 113. (Przegląd tygodniowy. "Warszawa. Nr 40; 18 (30) września 1888 r., s. 498: Z bolesnych chwil). Data napisania: 3 IX 1888 r. 1889. 24. Demokryt. Dzieła IV, s. 85. (Życie. "Warszawa. Nr 1 ; 24 grudnia (5 stycznia) 1 888/9 ^•' s. 1 : Z sonetów. De- mokryt. — Silva rerum na pamiątkę festynu akademickiego w r. 1891. Lwów, 1891, s. 2). Data napisania: i Xli )888 r. 25. J^a rozdrożu. Dzieła 1, s. 77 — 81. (Przegląd ty- godniowy. "Warszawa. Nr 1 ; 25 grudnia (6 stycznia) 1 888/9 ^•' s. 4 — 5: Obrazy i obrazki chłopskie. 1. Na rozdrożu). Data napisania: Szymborze 21 Xl 1888 r. BIBLIOGRAFIA Xlii 26. W k<^rczmisku. Dzieła 1, s. 82 — 87. (Przegląd tygo- dniowy. Warszawa. Nr 2; 1 (13) stycznia 1889 r., s. 20: Obrazy i obrazki chłopskie. 11. 'W karczmisku). Data napisania: Szymborze 24 Xl 1888 r. 27. Matricaria chamomilla. (T^umianek pospolity). Dzieła 1,5.47 — ^ i. (Głos. Warszawa. Nr 3; 7 (19) stycznia 1889 r., s. 31: Z swojskiej flory. (Ze szląskiej ziemi). 1. Matricaria chamomilla. Rumianek pospolity). Data napisania: 5 Xl] 1888 r. 28. Myosotis palustris. (JNiezapominajk<^). Dzieła 1, s. 52 — 57. (Głos. Warszawa. Nr 4; 14 (26) stycznia 1889 r., s. 44 — 45: Z swojskiej flory. (Ze szlązkiej ziemi). 111. Myo- sotis palustris. Niezapominajka). Data napisania: 3 Xli 1888 r. 29. J^ról Lear Z Biedaczewa. Dzieła 1, s. 121 — 126. (Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 6; 28 stycznia (9 lu- tego) 1889 r., s. 76 — 77: Obrazy i obrazki chłopskie. 111. Na chlebie). Data napisania: 29 Xl 1888 r. 30. Datura stramonium. ("Bieluń pospolity). Tiziz^z 1, s. 58 — 6]. (Głos. Warszawa. Nr 8; 11 (23) lutego 1889 r., s. 100: Z swojskiej flory. (Echa z Poznańskiego). IV. Da- tura stramonium. Bieluń pospolity). Data napisania: Lwów 27 1 1889 r. 31. Solanum nigrum. (Psianka). Dzieła 1, s. 62 — 67. (Głos. Warszawa. Nr 9; 18 lutego (2 marca) 1889 r., s. 113 — 14: Z swojskiej flory. (Echa z Poznańskiego). V. Solanum nigrum. Psianka). Data napisania: Lwów 29 1 1889 r. XIV BIBLIOGRAFIA 32. Ostatnia pociecha. Dzieła 1, s. 113 — iiy. (Prze- gląd tygodniowy. 'Warszawa. Nr 11; 4(16) marca 1 889 r., s. 151 — 152: Obrazy i obrazki chłopskie. IV. Ostatnia pociecłia). Data napisania: Lwów 23 11 1889 r. 33. "Echium vulgare. (Żmijowiec pospolity). Dzieła 1, s. 68 — 73. (Głos. Warszawa. Nr 13; 18 (30) marca 1889 r., s. 167 — 8: Z swojskiej flory. (Echa z Poznańskiego). VI. Echium vulgare. Żmijowiec pospolity). Data napisania: Lwów 2 11 1889 r. 34. Chrystus. Dzieła Ul, s. 151 — 200. (Ateneum. Warszawa. 1889. Zeszyt za kwiecień, s. 86 — 90: Z poe- matu Chrystus. 1. U stóp cysterny w Sychar. U. Ścięcie Jana Chrzciciela). 35. Salusia Orczykówna. Dzieła 1, s. 239 — 288. (Głos. Warszawa. Nr 27 — 32; 24 czerwca (6 lipca), i (13) lipca, 8 (20) lipca, 15 (27). lipca, 22 lipca (3 sierpnia), 29 lipca (10 sierpnia) 1889 r., s. 338—340, 352—354, 364—5, 376 — 8, 388 — 390, 400 — 403: Salusia Orczykówna. Opo- wiadanie poznańskiego chłopa). Data napisania: Ustęp 111: 20 VJ11 1888 r., ustęp V: Szym borze 6 X 1888 r. 36. Szły zbierać kłosy. Dzieła 1, s. 109 — 1 12. (Prze- gląd tygodniowy. Warszawa. Nr 40; 23 września (5 pa- ździernika) 1889 r., s. 474: Obrazy i obrazki chłopskie. V. Szły zbierać kłosy). Data napisania: Szymborze 8 Xl) 1888 r. BIBLIOGRAFIA XV 37. Jezoka Orlkzka. Dzieła 1, s. 161 — 174. (Głos. "Warszawa. Nr 44; 21 (2 listopada) października 1889 r., s. 548). Data napisania: Lwów 15 U 1889 r. 38. Dwaj bracia rodzeni. Dzieła 1, s. 205 —238. (Prze- gląd tygodniowy. Warszawa. Nr 45 — 5 1 ; 28 października (9 listopada), 4 (16) listopada, 11 (23) listopada, 18 (30) listopada, 25 listopada (7 grudnia), 2 (14) grudnia, 9 (21) grudnia 1889 r., s. 551, 567, 584—5, 599, 612—13, 628, 639 — 640: Obrazy i obrazki chłopskie. VI — XI. Dwaj bracia rodzeni. Na początku poematu: Uwaga. Lud w Poznańskiem niezupełnie jeszcze zatracił poczucie wspólnej własności, bractwa etc. — za- chowało się ono tu i owdzie w całej sile swojej, pomimo, że separacya, przeprowadzona przez rząd pruski około drugiej połowy bieżącego wieku, znosząc gminne pastwi- ska, torfowiska i t. p., zatarła prawie ostatnie ślady wspól- ności pod względem ekonomicznym. Lud wspólnemu po- życiu przypisuje wielkie znaczenie etyczne — stanowi to zasadniczą myśl poematu niniejszego. Jeszcze dziś spoty- kałem w uczciwszych rodzinach chłopskich nieprzezwycię- żony wstręt do » działów «. Zindywidualizowanie własności niejedną spłodziło zbrodnię: podobny fakt zabójstwa, jak w poemacie, który oddaję w ręce czytającego ogółu, zda- rzył się — wprawdzie dawne już temu czasy — w mojej własnej rodzinie: z ręki swego szwagra zginął mój dziad. W poemacie niniejszym szatanem - kusicielem jest ko- bieta, której zarówno nasz lud jak i Słowianin południowy w danych wypadkach przypisuje winę. Południowy Sło- wianin wyraża myśl tę w ogromnej ilości przysłów n. p. ))Żene braću dijele« (kobiety dzielą braci); ))tudja krv braću dijeli« (obca krew braci dzieli), »Gde je mnogo żene, mira u kuci nema« (gdzie dużo kobiet, tam niema szczę- XVI BIBLIOGRAFIA ścia W chacie). ))Ova bi moma kucu rozdijelila« (owa dziewczyna rozdzieliłaby wspólność domu). Lasno bi se brate iżenili, Al kad ludje seje zastawimo, Tudje će nas seje zawaditi, Baska će nam dvore pograditi. [•Łatwo moglibyśmy się my, bracia, ożenić; ale gdy obce wprowadzimy dziewczęta w dom, wtedy one po- różnia nas ze sobą; pobudują nam domy oddzielne (t. j. doprowadzą do działów)]. ))Żmija i żena otvar je jedna« (żmija i kobieta to jedno) etc. etc. Polskich przysłów nie przytaczam, ponie- waż zbyt są znane... W szczegółowy rozbiór poematu nie wchodzę: czy- telnik znający życie ludu choć pobieżnie, sam sobie una- oczni całą sumę pozornie małych, psychologi- cznie zresztą uzasadnionych powodów i namiętności, wchodzących tutaj w grę. 39, Wojtek Skiba. Dzieła ], s. 289 — 356. (Ateneum. Warszawa. 1889 r. Zeszyt za lipiec, s. 82 — 94: Z w^C^^ojtka Skiby«. Z pieśni pierwszej. Pierwsze lata Wojtka. Zeszyt za październik, s. 84 — 98: Z » Wojtka Skibyw. Z pieśni drugiej. W szkole. — 1 892 r. Zeszyt za listopad, s. 3 1 o — 319: Wojtek Skiba. Z pieśni 111-ej. — Jednodniówka 1889 [festynu ))Sokół« Na Wysokim Zamku]. Lwów, 1889, s. 3: Z powieści współczesnej » Wojtek Skiba((. Z pieśni drugiej) ^). *) Wedle informacyi autora z "Wojtka Skiby « był ogłoszony także ustęp p. t. Pogrzeb chłopski. Mimo poszukiwań nie udało mi się odnaleźć wymienionego fragmentu tego poematu, którego dałsze części (IV i V), dotąd niewykończone, zostają w rękopisie. BIBLIOGRAFIA XVII 1890. 40. Światła i chleba. Dzieła U], s. 62 — 63. (Dla wło- ścian. "W^y dawni ctwo zbiorowe. Lwów, 1890, s. 37: Z fra- gmentów. 1). 41. Słuchaj jeżeli. Wiersz ten odszukał wydawca dopiero po ukończeniu Ul i IV tomu (Liryków); z tej przyczyny nie mógł go umieścić w właściwym dziale i obecnie go tu podaje: Słuchaj: jeżeli W sercu się twojem owo płomię zbudzi. Które odrazu zmienia wnętrze ludzi. Że są na ziemi jak z niebios anieli; Gdy geniusz, w bieli Schodzący na świat, co się grzechem brudzi, Rzeknie do ciebie: »Nic już nie wystudzi W tobie iskry bożej, która w cud wystrzeli« Ty przemieniony i dostawszy skrzydeł. Nie pal, w zachwycie, swej duszy kadzideł Z ambry i mirry. Lecz wszystką siłą pędzla, dłuta, liry Podnoś i równaj z sobą w górnym locie Tych, co są w błocie. (Dla włościan. Wydawnictwo zbiorowe. Lwów, 1890, s. 37: Z fragmentów U). 42. J\ad światem, nad sennym, zabłysła. Dzieła 111, s. 16 — ij. (Zycie. Warszawa. Nr 41; 29 września (11 pa- ździernika) 1890 r., s. 709: Z melodyi wiosennych*). *) Por. Bibliografia 11 p. 1. 1. KAS^FOWICZ. DZifU 1. 11 XV]]] BIBLIOGRAFIA 43. ))Haj's marony«. Dzieła ], s. 6. (J^uryer lwowski' Lwów. Nr 317; 15 listopada 1890 r.: Z sonetów bruko- wycli. ))Hajs marony«). 44. Batjar. Dzieła 1, s. 8. (J^uryer lwowski. Lwów. Nr 318; 16 listopada 1890 r.: Z sonetów brulcowycłi. Batjar). 45. J\arodzeme Chrystusowe. Dzieła ]]], s. 205 — 208. (JCuryer lwowski. Lwów. Nr 357; 25 grudnia 1890 r.: Narodzenie Clirystusowe. Apoteoza). 1891. 46. Marcin Szafran. Dzieła 1, s. 153 — 160. (Prawda. Warszawa. Nr 18, 19; 2 maja (20 kwietnia), 9 maja (27 kwietnia) 1891 r., s. 212, 224. Z cyklu: Chłopska dusza. Marcin Szafran). 47. JCiedyż przyjdą czasy twych wyzwoleń. Dzieła U], s. 76 — 7. (Biblioteka polska w "Ąumunii. 1866 — 1891 r. Książka pamiątkowa. Jassy, 1891 [maj, Przewodnik biblio- graficzny XIV, s. 90], s. 166 — 167: Fragment). 48. L'amore desperata. Dzieła V, s. i\ — 50. (Myśl. Kraków. Nr 10 — 14; 1 i 15 października, i i 15 listo- pada, 1 grudnia 1891 r., s. 2 — 3, 3 — 4, 5, 8 — 9, 5 — 6. II Amore desperato. Z zapisków przyjaciela. Pod uwagą data: Lwów dnia 25 lipca 1891 [też w rękopisie poematu]. Na końcu: Na przerwanej w miejscu tern zwrotce kończą się zapiski nieszczęśliwego). 49. Miłość — Grzech. Dzieła V, s. 51 — 75. (Pra- wda, Warszawa. Nr 51, 52; 19 (7) i 26 (14) grudnia 189J r., s. 602—606 i 614 — 617). BIBLIOGRAFIA XIX 50. Walc demonów. Z F. Schmid'a (Dranmor'a). Dzieła 111, 299 — 316. (Ilustrowany k<^lendarz teatralny Muza na r. 1892. Rocznik 1. Lwów, 1891, z notą do tytułu: Dran- m o r, Szwajcar z pochodzenia, należy do najoryginalniej- szych i najgłębszych poetów niemieckich naszej doby. Poezye jego, u nas zupełnie prawie nieznane, ukazały się po raz pierwszy jeszcze w roku 1860. 'W^róg wszelakiej obłudy, Danmor stawia prawdę powyżej tak zwanych ))względów moralnych« a jeżeli w poemacie, którego prze- kład podaję publiczności polskiej, występuje element zmy- słowy bez sztucznych osłonek, to wyrażając się słowami poety, ))występująca odważnie zmysłowość nie jest tak brzydka, jak lubieżny platonizm podstarzałych Anakreon- tów, jak histeryczne podrygi Sybil sławnych«. Przekład mój, jest wierny — biały wiersz, przetykany tu i owdzie ry- mami, zastosowany jest zupełnie do oryginału. Przyp. tłumacza). Tytuł oryginału: Damonenwalzer (Dranmor's Ge- sammelte Dichtungen. Dritte vermehrte Auflage, Berlin, 1879, s. 177 — 202). Tłumacz wygłosił o Dran- morze odczyt w Kole literacko-artystycznem we Lwowie ) 2 lutego 1 892 r., drukowany w \uryerze lwowskim Nr 55 — 58 z dni 24 — 27 lutego 1892 r. 1892. 51. Witajcie do nas druhowie! Dzieła Ul, s. 280 — 282. (JCuryer lwowski. Lwów. Dodatek do Nr 156 z 5 czerwca 1892 r.). 52. Czem jesteś dla mnie. Dzieła V, s. 15. (Świat. Kraków. 1892, s. 461: Sonet. — Tydzień. Lwów. Nr 48; 27 listopada 1893 r. s. 378). XX BIBLIOGRAFIA 53. W rozbolałego serca żywą księgę. Dzieła IV, s. 123. (Świat. Kraków. 1892, s. 509. — Tydzień. Lwów. Nr 47; 20 listopada 1893 r., s. 369). 54 Amor vincens. Dzieła V, s, 77 — 96. (Świat Kra- ków. 1892, s. 573 — 5, 578 — 9. Amor vincens. Trzecia część trylogii. — - Głos. Warszawa. Nr 48; 14 (26) listo- pada 1892 r., s. 567 — 8, Nr. 5; 28 stycznia (j 1 lutego) 1893 r., s. 55: Amor vincens wyjątek). 55. Szum drzew. Dzieła IV, s. 25. (Ilustrowany j^a- lendarz teatralny Muza na r. 1893. Rocznik II. Lwów, 1 892). 1893. 56. j86^ — ^^93- Dzieła Ul, s. 245—247. (JCuryer lwowski. Lwów. Nr 22; 21 stycznia 1893 r.). 57. Jan T^udawski. Dzieła 1, s. 127 — 134. (Przegląd tygodniowy. "Warszawa. Nr 12; 13 (25) marca 1893, s. 134 — 5: Z gawęd i opowiadań. 1. Jan Rudawski). 58. Maciej JCosarczyk. Dzieła 1, s. 135 — 142. (Prze- gląd tygodniowy. "Warszawa. Nr ij; ^J (29) kwietnia 1893 r., s, 195 — 6: Z gawęd i opowiadań. U. Maciej Kosarczyk). 59. Łirnik mazowiecki. Dzieła Ul, s. 267 — 270^ (\uryer lwowski. Lwów. Nr 160; 11 czerwca 1893 r.). 60. JV/e zdradzą oczy moje. Dzieła IV, s. 1 o i . (Ty- dzień. Lwów. Nr 29; 17 lipca 1893 r., s. 229). 61. Droga Golgoty. Dzieła IV, s. 109. (Tydzień. Lwów. Nr 32; 7 sierpnia 1893, s. 249). BJBLJOGRAFIA ' XXI 62. Zaprawdę! od ludzkiej doli! Dzieła IV, s. 1 00. (Tydzień. Lwów. Nr 34; 21 sierpnia 1893 r., s. 265). 63. Gdy mnie ogarnia zmrok- Dzieła V, s. 16. {Ty- dzień. Lwów. Nr 51; 18 grudnia 1893 r., s. 403). 64. T^zuć z siebie duszo... T)z\z\2l IV, s. 112. (Tydzień. Lwów. Nr 52; 26 grudnia 1893, s. 409). 1894. 65. Cóż jest warte życie bez uniesień. Dzieła Ul, s. 102. (Tydzień. Lwów. Nr 1; 1 stycznia 1894 r., s. 4). 66. Tadeusz \ościuszko. Dzieła Ul, s. 241—2. (Tydzień. Lwów. Nr 13; 26 marca 1894 r., s. 97). 67. J^acławice. Dzieła Ul, s. 243 — 4. (Tydzień. Lwów. Nr 14; 2 kwietnia 1894 r., s. 106). 68. świt wiosny. Dz\ci& IV, s. 28. (Tydzień. Lwów. Nr 18; 30 kwietnia 1894, s. 137: Wiosna. 1). 69. Przy szumie drzew. Dzieła V, s. 1 03 — 1 1 6. (Tydzień. Lwów. Nr 28 — 30; 9, 16, 23 lipca 1894 r., s. 217 — 19, 225 — 6, 233 — 4: Przy szumie drzew. Z cyklu ))Miłość((). 70. JCantata na otwarcie fakultetu medycznego. Dzieła Ul, s. 287 — 8. (Tydzień. Lwów. Nr 38; 17 września 1894 r., s. 301). 71. W turniach. Dzieła V, s. 117 — 147. (Tydzień. Lwów. Nr 39, 40; 24 września, i października 1894 r., s. 305 — 6, 313 — 315: W turniach. Z cyklu »Miłość« 1, U. — Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 43 — 45, 47, 49; 15 (27) października, 22 (3 listopada) października, 29 paździer- XXII BIBLIOGRAFIA nika (lo listopada), 12 (24) listopada, 26 listopada (8 gru- dnia) 1894 r., s. 464 — 5, 478, 487 — 8, 511 — 12, 536 — 7: W turniach. Z cyklu ))Mi}ość«). .895. 72. O "Ąpku JSowy. Dzieła 111, s. 215 — 217. (Tydzień. LwÓA'. Nr j; 7 stycznia 1895 r., s. 1). 73. Twórcy sceny polskiej. Dzieła Ul, s. 263 — 266. (T^uryer lwowski- Lwów. Nr 20; 20 stycznia 1895 r. z ob- jaśnieniem: Wiersz Jana Kasprowicza, wygłoszony onegdaj w teatrze przez p. Żelazowskiego). 74. Oto już idzie. Dzieła Ul, s. 74 — 5. (Światło. Lwów. Zeszyt na luty 1895 r., s. 28 — 9: Fragment). 75. Wierzyłem zawsze w światła moc. Dzieła IV, s. 127. (Tydzień. Lwów. Nr 27; 8 lipca 1895 r., s. 209: Z przygnębień 1). 76. W ciemności schodzi moja dusza. Dzieła IV, s. 128. (Tydzień. Lwów. Nr 27; 8 lipca 1895 r., s. 209: Z przy- gnębień U. — Tygodnik lllustrowany. Warszawa. Nr. 17; 25 kwietnia 1908 r., s. 339: Złote listki). 77. Zazdroszczę nieraz tym, co w grobach leżą. Dzieła IV, s. 129. (Tydzień. Lwów. Nr 27; 8 lipca 1895 r., s. 209: Z przygnębień Ul). 78. O niezgłębiona duszy toni. Dzieła IV, s. 1 30 (Tydzień. Lwów. Nr 27; 8 lipca 1895 r., s. 209: Z przy- gnębień IV). 79. Z głębin przestworu, z ciemnych chmur. Dzieła IV, s. 131. (Tydzień. Lwów. Nr 28; 15 lipca 1895 r., s. 209: Z przygnębień V). BIBLIOGRAFIA XXIII 80. Jlch, nieraz mi się zdaje. Dzieła IV, s. 133. (Tydzień. Lwów. Nr 28; 15 lipca 1895 r., s. 209: Z przy- gnębień Yl). 81. Tęsknię k^ fobie, o szumiący lesie. Dzieła IV, s. 145 — 147. (Tydzień. Lwów. Nr 29; 22 lipca 1895 r., s. 225: Z przygnębień W\). 82. Bólu szemrzący zdrój i cichej melancholii. Dzieła IV, s. 148. (Tydzień. Lwów. Nr 29; 22 lipca 1895 r., s. 226: Z przygnębień VIII). 83. J^ a jeziorze czterech kantonów. Dzieła IV, s. 153 — '5^- (Tydzień. Lwów. Nr 31, 32; 5, 12 sierpnia 1895 r., s. 241, 250 — 51. — Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 1, 2; 23 grudnia 1 895 r. (4 stycznia 1 896 r.), 30 grudnia 1 895 r. (1 1 stycznia i896r.), s. 5^6, 19 — 20: Z Alp. (Wrażenia). ]. Na jeziorze czterech kantonów. 1. Na statku pod Lucerną 21 lipca 1895. 2. Na statku wzdłuż Urimbergu 21 lipca 1895. 3. "Wiersz wpisany do księgi pamiątkowej w kaplicy Telia. Na stopniacł\ kaplicy Telia 2 1 lipca 1 895. 4. Na Axelstrasse nad brzegiem jeziora 21/7 1895. 5 — 8 Axelstr. 21 lipca 1895. 9 — II w drodze ku Altdorf 21 lipca 1895). 84. JVa Teufelshruecke. Dzieła IV, s, 159 — 1 óo. (Tydzień. Lwów. Nr 33; 19 sierpnia 1895 r., s. 257. — Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 4; 13 (25) stycznia 1896 r., s. 43 — 4: Z Alp. (Wrażenia). 11. Na Teufels- bruecke. 1 — 3 Andermatt d. 22 lipca 1895. Objaśnienie autora do tytułu: Na Teufelsbruecke pod Andermatt spędziliśmy w zi- mnej dżdżystej chmurze dzień cały: od czasu do czasu mgła się przerzedzała, odsłaniając olbrzymie, czarne granie, zmienione ręką ludzką na fortece. Na jednej z tych im- XXIV BIBLIOGRAFIA ponujących a groźnych ścian widnieje w białem obramo- waniu wielki krzyż, wyryty w skale. Straszliwy wodospad Reussy, niezwykle koło Teufelsbruecke szerokiej, rozpry- skujący się pod nami z nieopisanym szumem i hukiem, wy- glądał w chmurze tej na wstęgę mgły nieco bielszej od tła ogólnego. W miejscu, obok którego staliśmy, oparci o ka- mienną balustradę mostu, wpatrzeni w ten potężny, nie- dający się przedstawić obraz przyrody, wsłuchani w ogłu- szający huk i szum, odbyła się słynna w dziejach bitwa Suworowa z wojskami Napoleona 1. Niepodobna w istocie pojąć, jak istoty ludzkie mogły opanować żywioł, szale- jący śród gładkich, spadzistych, niebosięgających brzegów. Powyższe sonety słabem są tylko odbiciem obrazu wi- dzianego i wrażeń doznawanych. Mgły ustąpiły dopiero pod wieczór i wtedy to mogliśmy sobie zdać sprawę z tego groźnego piękna, jakie w tem miejscu utworzyła Przyroda . 85. Jungfrau. Dzieła IV, s. 161 — 3. (Tydzień. Lwów. Nr 34; 26 sierpnia 1895 r., s. 266 — 7. — Przegląd ty- godniowy. "Warszawa. Nr 8; 10 (22) lutego 1896 r., s. 91: Z Alp. (Wrażenia). 111. Jungfrau. Muerren-"Wengernalp 18, 19 lipca 1895). 86. J^a lodowcach Aletschu. Dzieła IV, s. 164 — 165. (Tydzień. Lwów. Nr 34; 26 sierpnia 1895 r., s. 266 — 7. — Przegląd tygodniowy Warszawa. Nr 12; 9 (21) marca 1896 r., s. J38: Z Alp. (Wrażenia). IV. Na lodowcach. Towarzyszowi podróży dr. J. Czermakowi, Na wielkich lodowcach Aletschu (Concordiahuette) 25 lipca 1895). 87. -Ze szczytu "Eggishornu. Dzieła IV, s. \ 66 — 8. (Tydzień. Lwów. Nr 35; 2 września 1895 r., s. 273. — Przegląd tygodniowy. Warszawa. Nr 16; 6 (18) kwietnia 189Ó r., s. J87 — 8: Z Alp. (Wrażenia). V. Na szczycie Eggishornu. Eggishorn, w lipcu \ 895). BIBLIOGRAFIA XXV 1896. 88. Wiatr w pożółkłych huczy drzewach. Dzieła IV, s. 247 — 8. (Tydzień. Lwów. Nr 1 ; 6 stycznia 1 896 r., s. 1 : Akordy jesienne 1). 89. Cóż, że Jestem dziś samotny. Dzieła IV, s. 249 — 250. (Tydzień. Lwów. Nr 1; 6 stycznia 1896 r., s. 1: Akordy jesienne U). 90. Pełzam nieraz, jak gadzina. Dzieła IV, s. 251 — 2. (Tydzień. Lwów. Nr i; 6 stycznia 1896 r., s. i: Akordy jesienne W\). 91. W blaskach świtu duch młodości. Dzieła IV, s. 253 — 4. (Tydzień. Lwów. Nr 2; 13 stycznia 1896 r., s. 1 1 : Akordy jesienne IV). 92. śnie młodości! przez szarugi. Dzieła IV, s. 255 — 6. (Tydzień. Lwów. Nr 2; i 3 stycznia 1896 r., s. 1 1 : Akordy jesienne V). 93. Dmij, wichuro! Z zwiędłych koron. Dzieła IV, s. 257 — 8. (Tydzień. Lwów. Nr 2; 13 stycznia 1896 r., s. 1 1 : Akordy jesienne V]). 94. Trubadurem być! Z/ pańskich. Dzieła IV, s. 259 — 260. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia 1896 r., s. 17: Akordy jesienne VII). 95. Pieśni nasza! INiespożyta. Dzieła IV, s. 261 — 2. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia i896r., s. 17: Akordy jesienne VI]1). 96. Cóż, że będzie ci złorzeczył. Dzieła IV, s. 263 — 4. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia 1896 r., s. 17: Akordy jesienne IX). XXVI BIBLIOGRAFIA 97. Pieśni nasza! Smętno tobie. Dzieła IV, s. 265 — 6. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia 1896 r., s. 17: Akordy jesienne X). 98. Powiadają, że w nas niema. Dzieła IV, s. 269 — 270. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia 1896 r., s. 18: Akordy jesienne Xl). 99. Marny tłumie! Zasłuchany. Dzieła IV, s. 271 — 2. (Tydzień. Lwów. Nr 3; 21 stycznia 1896 r., s. 18: Akordy jesienne Xli). 100. Oto dusza ma, jak więzień. Dzieła IV, s. 277 — 8. (Tydzień. Lwów. Nr 5; 3 lutego 1896 r., s. 33: Akordy jesienne Xlii). 101. Cud nad cudy! Wielkie widmo. Dzieła IV, s. 279 — 280. (Tydzień. Lwów. Nr 5; 3 lutego 1896 r., s. 33: Akordy jesienne XIV). 102. Patrzy dusza osłupiała. Dzieła IV, s. 281 — 2. (Tydzień. Lwów. Nr 5; 3 lutego 1896 r., s. 33: Akordy jesienne XV). 103. 7, porwana pieśnią życia! Dzieła IV, s. 283 — 4. (Tydzień. Lwów. Nr 5; 3 lutego 1896 r., s. 34: Akordy jesienne XVI). 104. Jezioro Maer jeleń. Dzieła IV, s. 169 — 171. (Tydzień. Lwów. Nr 18; 4 maja 1896 r., s. 137. — Prze- gląd tygodniowy. Warszawa. Nr 18; 20 kwietnia (2 maja) 1896 T., s. 210 — 211: Jezioro Maerjelen. Z wrażeń al- pejskich). 105. W ciemnych smreczynach. Dzieła IV, s. 191. (Tydzień. Lwów. Nr 36; 6 września 1896 r., s. 281: Z wirchów i hal 1). BIBLIOGRAFIA XXVII 1 06. JVa szczycie. Dzieła IV, s. 1 88. (Tydzień. Lwów. Nr 36; 6 września 1896 r., s. 281: Z wirchów i hal U). j 07. Orzeł. Dzieła IV, s. 1 89. (Tydzień. Lwów. Nr 36; 6 września 1896 r., s. 281: Z wirchów i hal Ul). 108. Wiatr halny. Dzieła IV, s. 192 — 194. (Tydzień. Lwów. Nr 37; 13 września 1896 r., s. 289: Z wirchów i hal IV). 109. TCrzak dzikiej róży w ciemnych smreczynach. Dzieła IV, s. 195 — 7. (Tydzień. Lwów. Nr 38; 20 wrze- śnia 1896 r., s. 297: Z wirchów i hal V). 1 i o. Taniec zbójnicki- Dzieła IV, s. 201 — 215. (Ty- dzień. Lwów. Nr 40, 41; 4, 11 października 1896 r., s. 313 — 14, 321 — 2: Z wirchów i hal VI). 111. Cisza wieczorna. Dzieła IV, s. 198 — 200. (Ty- dzień. Lwów. Nr 44; 1 listopada 1896 r., s. 345 — 6: Z wirchów i hal VII). I I 2. ^óg się rodzi. Dzieła 111, s. 209. (JCuryer lwowski- Lwów. Nr 358; 25 grudnia 1896 r.) 1897. 1 13. JSIa jeziorach włoskich. Dzieła IV, s. 178 — 183. (Echo muzyczne, teatralne i artystyczne. Warszawa. Nr 1 ; 21 grudnia (2 stycznia) 1896 — 7 r., s. 2 — 3). 1 14. Szlakiem symplońskiej drogi. Dzieła IV, s. 172 — J77. (Tydzień. Lwów. Nr 6; 7 lutego 1897 r., s. 41 — 42: Szumny symploński bór). 1 15. Słowacki- Dzieła 111, s. 257 — 259. (JCuryer lwow- ski. Lwów. Nr 104; 14 kwietnia 1897 r. — Słowo polskie. Lwów. Nr 508; 30 października 1909 r.). XXVIII BIBLIOGRAFIA i 1 6. J^ad przepaściami. Miriamowi. Dzieła IV, s. 219 — 231. (Tydzień. Lwów. Nr 16 — 19; j8 i 25 kwietnia, 2 i 9 maja 1897 r., s. 121 — 2, 129—130, 137 — 8, 145 — 6). 1 1 7. \antaia na odsłonięcie pomnika A. Tredry we "Lwowie. Dzieła lll, s. 285 — 6. (TCuryer lwowski- Lwów. Nr 297; 25 października 1897 r. z objaśnieniem: Do muzyki Vernhulsta). 118. Wstań orkanie! Wstań orkanie. Dzieła IV, s. 275 — 6. (Życie. Kraków. Nr 8; 13 listopada 1897 r., s. 1). 1 1 9. Życia ogromne morze grzmi przedemną. Dzieła IV, s. 335 — 7. (Życie. Kraków. Nr 9; 20 listopada 1897 r., s. 2). 120. Modlitwo moja, cicha i bez słów. Dzieła IV, s. 142 — 144. (Tydzień. Lwów. Nr 47; 21 listopada 1897 r., s. 369—70). 121. Byłeś mi dawniej bożyszczem, o tłumie! Dzieła IV, s. 138 — 141. (Życie. Kraków. Nr 10; 27 listopada 1897 r., s. 2). 122. Waruno!... Dzieła IV, s. 236—240. (Tydzień. Lwów. Nr 51; 19 grudnia 1897 r., s. 403 — 405: Do Waruny, z przypiskiem: Z motywów wedyckich). 123. T^orate coeli. Dzieła 11], s. 203 — 204. (JCuryer lwowski. Lwów. Nr 357; 25 grudnia 1897 ^•) 124. My — przeżyci?... My, jak k'^i^ly- Dzieła IV, s. 267 — 8. (Życie. Kraków. Nr okazowy; 25 grudnia 1897 r., s. 2). 1 25. T^a wzgórzu śmierci. Dzieła VJ, s. 249 — 300. (Jednodniówka. Monachium. 1897, s. 16: Z poematu na wzgórzu śmierci. Fragment końcowy). BIBLIOGRAFIA XXIX 1898. 126. Żegnajmy dzisiaj rok stary. Dzieła 111, s. 213 — 215. (JCuryer lwowski- Lwów. Nr 1; i stycznia 1898 r.: Z Nowym Rokiem). j 27. Ziemio droga rodzicielko. Dzieła IV, s. 273 — 4. (Życie. Kraków. Nr 1 ; i stycznia 1 898 r., s. 7. — Ty- dzień. Lwów. Nr 8; 20 lutego 1898 r., s. 63 z dopiskiem: Ze zbioru p. t. ))Krzak dzikiej róży«). 1 28. 7V;e było bytu, ani też niebytu. Dzieła IV, s. 241 — 244. (Tydzień. Lwów. Nr 2; 9 stycznia 1898 r., s. 9 — 1 o). 129. Jlleluja! Jlleluja! Dzieła Ul, s. 218 — 221. (JCu- ryer lwowski- Lwów. Nr ]Oo; 10 kwietnia 1898 r.). 1 30. Adamowi Mickiewiczowi. ]]. W rocznicę śmierci U. Dzida Ul, s. 254 — 255. (Tydzień. Lwów. Nr 20/21; 22 maja 1898 r., s. 154: Arcymistrzowi. Sięgnąłeś, Mistrzu...). 1899. 13J. Bunt JNapierskiego. Dzieła U, s. 99 — 246. (Ty- dzień. Lwów. Nr 1 — -14, 16 — 2); 1, 8, 15, 22, 29 sty- cznia, 5, 12, 19, 26 lutego, 5, 12, 19, 26 marca, 2, 16, 23, 30 kwietnia, 7, 14, 21 maja 1899 r., s. 1 — 3, 11 — 13, 1Ł2— 4, 30—1, 37—8, 45—7' 51—3' 62—4, 69—71, 75 — 8, 83 — 6, 92 — 4, 98 — 100, 108 — 111, 127 — 8, 129 — 130, 138 — 9, 147 — 9, 154 — 7, 16] — 5: Bunt Na- pierskiego. Poemat dramatyczny. — Tygodnik illustrowany. Warszawa. Nr 15, 16; 8 kwietnia (27 marca), 15 (3) kwietnia 1899 r., s. 292 — 3, 313 — 315: Kostka Napierski. Wyjątek z poematu dramatycznego Akt U, sc. 5 i n.). xxx BIBLIOGRAFIA 132. "Dies trae. Dzieła VI, s. 109—124. (Życie. Kra- ków. Nr 7; 1 kwietnia 1899 r., s. 132 — J35). 133. Wiersz karmelkowy. Dzieła 111, s. 290. (Jedno- dniówka k(^fmelkcnva. Pamiątka z zabawy ogrodowej dnia 4 czerwca 1 899 r. Lwów, 1 899, s. 1 5, z szeregiem ))zdań« Kasprowicza s. 15 — 16). 134. Salome. Dzieła VI, s. 125 — 140. (Życie. Kraków. Nr 13; 25 lipca 1899 r., s. 255—259). j 35. Święty "Boże! Święty Mocny. Dzieła VI, s. 141 — 158. (Życie. Kraków. Nr 15 i 16; 15 sierpnia 1899 ^•> s. 301—304). 136. Pamięci Szopena. Dzieła 11], s. 260 — 262. (Ty- dzień. Lwów. Nr 44; 29 października 1899 r., s. 344). 1900. 1 37. W albumie. Dzieła Ul, s. 289. (Tygodnik narodowy. Lwów. Nr 37; 24 czerwca 1900 r., s. 8). 138. Baśń nocy świętojańskiej. Prolog na otwarcie teatru miejskiego we Lwowie. Dzieła U, s. 247 — 302. (Tydzień. Lwów. Nr 39; 30 września 1900 r., s. 305 — 307: Z prologu na otwarcie Teatru miejskiego we Lwo- wie: Aktor przed kurtyną. — Scena IV. — Tygodnik naro- dowy. Lwów. Nr 51, 52; 30 września, 7 października 1900 r., s. 231, 234 i 244: Scena 1 i Scena ostatnia). 1 39. W. W. W. W. Dzieła Ul, s. 283—4. (Biblioteka strażacka. Nr. 25: Krajowy Związek ochotniczych straży pożarnych w Galicyi i Lodomeryi. 1875 — 1900. Lwów, 1900, s. 3 — 4). BIBLIOGRAFIA XXXI 1901. J40. Moja pieśń wieczorna. Dzieła VI, s. 159 — 174. (Chimera. Warszawa. T. 1, styczeń — marzec 1901 r., s. 16 — 33: Z cyklu wGinącemu światu«. — JCalendarz JCuryera lwowskiego na rok 1901. Lwów. 1900, s. 4 — 6: Z poematu: Moja pieśń wieczorna). 141. Sahe "Ąegina. Dzieła VI, s. 175 — 192. {Chi- mera. Warszawa. T. II, kwiecień — czerwiec 1901 r., s. 52 — 74: Z cyklu ))Ginącemu światu«). 142. Hymn św. "Franciszka z Assyżu. Dzieła Vi, s. 193 — 210. (^CA/mera. -Warszawa. T. 111, lipiec — wrzesień 1901 r., s. 103 — 122: Z cyklu ))Ginącemu światu«). 143. Judasz. Dzieła VI, s. 21 i — 228. (Chimera. War- szawa. T. IV, październik — grudzień 1901 r., s. 143— 163: Z cyklu ))Ginącemu światu((). 144. Marya "Egipcyanka. Dzieła VI, s. 229 — 248. (\rytyka. Kraków. R. 111. Tom II, 1901, s. 311 — 324). 1902. 145. Maryi \onopnickiej . Dzieła 111, s. 271 — 277- (Słowo polskie. Lwów. Nr 314; 29 czerwca 1902 r.). 146. Pieśń o pani, co zabiła pana. Dzieła IV, s. 324 — 329. (Tygodnik Słowa polskiego. Lwów. Nr 15; 12 października 1902 r.). 147. Sierotka. Dzieła IV, s. 321 — 323. (Słowo polskie. Lwów. Nr 592; 10 grudnia 1902 r.: Z jednodniówki nlDla dzieci hezdomnych«). XXXII BIBLIOGRAFIA 1903. 148. Pieśń o hurmistrzance. Dzieła IV, s. 330 — 9. (Tygodnik iltustrowany. Warszawa. Nr 1 ; 3 stycznia (21 gru- dnia 1902 r.) 1903 r. — Tygodnik Słowa polskiego. Lwów. Nr 2; 11 stycznia 1903 r., s. 5 — 6). 149. Wieczności wielki, głęboki, nieobjęty sen. Dzieła IV, s. 232 — 235. (Słowo polskie. Lwów. Nr 497; 24 pa- ździernika 1903 r.). 150. JCordecki. Dzieła 111, s. 227 — 234. (Słowo pol- skie. Lwów. Nr 535; 16 listopada 1903 r.). 151. Wiatr gnie sieroce smreki. Dzieła IV, s. 187. (Słowo polskie. Lwów. Nr 600; 24 grudnia 1903 r.: Z no- wych poezyi 1). 152. 7Vie wiem, gdzie jesteś. Dzieła V, s. 17. (Słowo polskie. Lwów. Nr 600; 24 grudnia 1903 r.: Z nowych poezyi U). 153. JNie zgasłaś pieśni. Dzieła IV, s. 287 — 9. (Słowo polskie. Lwów. Nr 600; 24 grudnia 1903 r.: Z nowych poezyi. Ul. Z poematu »lnwokacye«). 1904. 154. Vieśń o Waligórze. Dzieła IV, s. 340 — 355. (Ty- godnik iltustrowany. Warszawa. Nr 5, 6; 30 (17 stycznia), 6 lutego (24 stycznia) 1904 r., s. 87 — 88, 109 — \\i). 1905. 155. "Boże carja chrani. Dzieła Ul, s. 78 — 79. (Teka. Lwów. Nr 516; maj — czerwiec 1905 r., s. 205 — 6: ))Boże carja chrani...« Wiersz odczytany na obchodzie BIBLIOGRAFIA XXXIII Rejowskim w liceum W. Niedziałkowskiej we Lwowie 25 czerwca r. b.). 156. Warszawianka. Dzieła Ul, s. 80 — 81. (Teka. Lwów. Nr 11 i 12; listopad — grudzień 1905 r., s. 422 — 3). 157. Adamowi Mickiewiczowi. ]]. W rocznicę śmierci 1. Dzieła ]]j, s. 254. (Słowo polskie. Lwów. Nr 551; 26 li- stopada 1905 r.: W rocznicę. Umarł, lecz żyje). 158. Ciche samotne rzędy wierzb. Dzieła IV, s. 303— 309. f Słowo polskie. Lwów. Nr 336; 28 lipca 1906 r.: Z nowych poezyi 1). 159. "Fragment. Dzieła IV, s. 310 — 314. (Słowo polskie. Lwów. Nr 348; 4 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi II). jóo. Stary czarny krzyż. Dzieła IV, s. 295 — 6. (Słowo polskie. Lwów. Nr 360; 1 1 sierpnia 1906 r.: Z no- wych poezyi Ul). 161. Dzień Matki boskiej Anielskiej. Dzieła IV, s. 297. (Słowo polskie. Lwów. Nr 360; 11 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi IV). 1 62. Procesya. Dzieła IV, s. 298. (Słowo polskie. Lwów. Nr 360; 1 1 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi V). 163. Miłości pełne niech będą twe usta. Dzieła IV, s. 299. (Słowo polskie. Lwów. Nr 360; 1 1 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi V]). 164. Siądź na k<^mieniu. Dzieła IV, s. 290 — 1. (Słowo polskie. Lwów. Nr 371; 18 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi VI]). KASPROWICZ. DZItU I. Ul XXXIV BIBLIOGRAFJA 165. Wieczór. Dzieła IV, s. 292. (Słowo polskie. Lwów. Nr 371; 18 sierpnia 1906 r.: Z nowych po- ezyi VIII). 166. Pożegnanie. Dzieła IV, s. 293. (Słowo polskie. Lwów. Nr 371 ; 18 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi IX). 167. Ąada. Dzieła IV, s. 294 — 5. (Słowo polskie. Lwów. Nr 371; 18 sierpnia 1906 r.: Z nowych poezyi X). 168. Ballada o słoneczniku. Dzieła IV, s. 3i5~"3J7. (Słowo polskie. Lwów. Nr 536; 24 listopada 1906 r.: Z nowych poezyi. 1). 169. Drogi krzyżowe. Dzieła 11], s. 64 — 73. (Słowo polskie. Lwów. Nr 546, 548; 30 listopada, 1 grudnia 1906 r.). 170. Z opłatkiem. Dzieła Ul, s. 210 — 212. (Słowo polskie. Lwów. Nr 585; 24 grudnia 1906 r.). 17J, JNienawidzę. Dzieła Ul, s. 22. (Jednodniówka. "Ludowi w kolendzie. We Lwowie, 1906, grudzień, s. 8*). 1907. 172. Sawiiri. Dzieła V, s. 149 — 171. (Słowo polskie. Lwów. Nr 21, 23, 25, 27, 29; 12, 14, 15, ]6, 17 sty- cznia 1907 r.: Sawitri. Motyw indyjski). 173. Dzwonki sanek. Dzieła IV, s. 302. (TCrytyka. Kraków. R. IX. T. 1, 1907, s. 218). 174. Droga. Dzieła IV, s. 301. (\rytyka. Kraków. R. IX, T. 1, 1907. s. 217). J75. Mróz. Dzieła IV, s. 300. (\rytyka. Kraków. R. IX. T. ], 1907, s. 217). *) Por. Bibliografia U. p. 1. 1. u. BIBLIOGRAFIA UTWORÓW W WYDANIACH KSIĄŻKOWYCH. 1889. 1. Poezye przez Jana \asprowicza. ]. Melodye wio- senne. — U. Melodye jesienne. — UJ. Z padołu walki. IV. Sny i marzenia. — V. Do niej. — VI. Sonety. — VII. Z motywów biblijnych. Lwów. Księgarnia polska L. K. Bartoszewiczowej 14. plac Halicki 14. (Biblioteka Mrówki. Tom 257—9). — 8-a, s. V]]] + 246+1 nlb. Treść: s. Ul — VIII: Przedmowa. Genewa, 8 listo- pada ]888. Kochany Panie. Ponieważ czynicie mi ten za- szczyt, że życzycie sobie, ażebym pierwszemu utworów waszych poetycznych tomikowi za ojca chrzestnego słu- żył — niech tak będzie. Przyjmuję zaszczyt ten tem chę- tniej, że daje mi on sposobność rzec słów kilka o poezyi naszej, tak ogadanej, tylu zarzutami i winami obarczonej. Nie zamierzam jednak traktatu pisać. Będę się trzymał o ile można najbardziej w granicach ))słów kilku«, dlatego nie wywołam cieniów naszych wielkich » grzeszni ków((, poprzestając na tem, co nam przynosi doba obecna, doba, w której słyszeć się daje głośno i apodyktycznie wypo- wiadane twierdzenie, że epoka poetyczna dla Polski prze- minęła bezpowrotnie i poezya nasza na laurach romanty- 111* XXXVI BIBLIOGRAFIA cznych snem wiekuistym spoczęła. Reąuiescat inpace. Co się jeszcze wiązaną mową pisze i drukuje jest to, od- noszące się do grobów, w których złożone są kości wie- szczów, podzwonne tych, co się » wieszczami « być sądzili, byli zaś w rzeczy samej nie czem innem, jak mistrzami słowa, biegłymi na klawiszach serc ludzkich naiwnych graczami. Że się jednak graniem własnem przejmowali, jak aktorowie przejmują się rolą, pozostawili po sobie wzory, których naśladowanie, nie wystarczając na to, ażeby poezya zajęła, jak zajmowała dawniej, przodowe w po- rządku literackim stanowisko, wystarcza na to, ażeby do- wcipnym krytykom, recenzentom i feljetonistom służyła za cel pocisków i najczęściej zgoła niedowcipnych, ale za to dotkliwych. Tego rodzaju traktowanie poezyi wy- dało rezultaty odpowiednie. Ludzie talentem poetycznym obdarzeni, poczuwają się, jakby na nich kondemnata cię- żyła, nie szukają dróg nowych, ale garną się do naślado- wania wielkich wzorów. Na drodze tej doścignęli oni wy- sokiego doskonałości stopnia; wyrobili formę bez zarzutu pod względem wykończenia; czyta się ich z przyjemno- ścią, z rozkoszą niekiedy; lecz się w nich nie dostrzega tej fizyognomii odrębnej, tej oryginalności artystycznej, która uwagę zatrzymuje, zastanawia i uderza przez to, że ją cechują znamiona twórczości. Brak oryginalności wielu czytelników do poezyi zraża. Nie jeden, spotykając, bądź w pismach peryodycznych, bądź w tomach i tomikach, utwory wierszowane, powiada sobie: ))Na co mi to!... przeczytać wolę Mickiewicza, Słowackiego«. Owóż, zdaje mi się, kochany Panie, że Wy, śród poetów naszych spółczesnych, jawiacie się z fizyognomią odrębną, z indywidualizmem rzeźko zaznaczonym i wła- snym, z wypiętnowanym na czole waszem dowodem, że źródło kastalskie w Polsce nie wyschło. Z tej strony prze- dewszystkiem krytyka oglądnąć Was powinna. Nie podaję się na krytyka; mam jednak tę pretensyę, że nie należę do rodzaju ))słuchaczów głuchych albo umar- łych«; dlatego utwory wasze, gdym się z nimi po raz BIBLIOGRAFIA XXXVI pierwszy lat temu kilka spotkał, od razu uderzyły mnie tak formą, jak treścią. W formie dostrzegłem łamania się z trudnościami, sprawi aj ącemi wrażenie takie, jakby wy- woływane były umyślnie; w treści odczułem oddźwięk tych tęsknot, bólów i skarg, jakie stanowią istotę życia ludów w niewoli. Co do formy utwory wasze przedstawiły się mi, jako przeciwieństwo Bohdana Zaleskiego, który językowi nadał giętkość melodyjną, czyniącą z mowy polskiej jakąś promiennością przenikniona pyłkowość, przeznaczoną na ))kojenie serca i ucha((, podczas kiedy akcenty mowy tej samej w ustach waszych mają w sobie coś surowego, twardego, szarpiącego, targającego, rzekłbym dzikiego i mimo to, raczej dlatego właśnie wywierającego urok dziwnie pociągający. Skąd to pochodzić może? — czy stąd, żeście wykazać chcieli, że mowa nasza nadaje się zarówno do łagodnych, kwilących, jako też do surowych, twardych tonów? — czyli też stąd, że sama źródła na- tchnień waszych natura taką nie inną formę Wam narzuciła?... Kwestyi tej jednak rozstrzygać nie będę. Pozostawiam ją do rozstrzygnięcia bieglejszym, aniżeli ja, w materyi tej, a dodam jeszcze słów parę w rzeczy treści, w której dopa- trzyłem pewnej na zaznaczenie zasługującej analogii. Czerpaną jest owa treść ze źródła tego samego, z którego czerpali pieśniarze ukraińscy bezimienni. Źródło to bije w krainie niedoli, pogrążonej w smutku głębokim i pojękującej roz- paczą. Dotyka mnie to osobiście niejako. Na pieśniach ukraińskich wyhodowałem się i dlatego zapewne odczułem lutni waszej nastrój, natchnień waszych zaród. Niedola jest niedolą tak samo nad Bohem jak nad Wartą. Jedna i druga to siostry rodzone, gdy pi-zeto opiewacie wielkopolską, w pieśniach waszych odzywa się wyraz, pobrzmiewający w pieśniach ludowych rusińskich i w utworach poety naj- bardziej ludowego, jakim jest Szev/czenko. To — toż samo, przeniesione jeno na grunt wielkopolski i wypowiedziane językiem takim twardym, w formie tak trudnej, jak twar- dem i trudnem jest życie ludu, skazanego »na wymarcie XXXVIII BIBLIOGRAFJA na bezechowy koniec bytu«, jak w prześlicznym waszym, nadzieją i otuchą przeświecającym ))Excielsior« powiadacie. i cóżbym Wam o Was jeszcze napisać mógł? Przy- chodzą mi na pamięć wyrazy, które posłużyły za przed- mowę jednemu z Ukraińców, gdy z pierwszym utworem swoim przed publicznością wystąpił: ))]dy dytia mojć w świt, szczasty tobi', Boże«. Życzenie to postało Wam zapewne w myśli i sercu, gdyście rękopis pierwszego wa- szego tomiku do druku posłali. Wyprawiliście w świat, pomiędzy ludzi, dziecię wasze pierworodne. Niech idzie i oby — ze swojej dodaję strony — szczęściło mu się. Ono na to zasługuje, wyszło bowiem z naszej chaty, jest płodem naszych cierpień, bólów i smutków spólnych, wy- powiedzianych tak, jak się wypowiada skarga, domagająca się nie zlitowania, ale sprawiedliwości. Powinno więc być to dziecko wasze powitane i przyjęte życzliwie przez wszystkich, tak przez publiczność, jak przez krytyków i recenzentów, przez feljetonistów nawet. Ja się o losy jego nie trwożę: przebije się ono, chociażby je na wstę- pie miny jakie spotkać miały z powodu, że nie w hafto- wanym i prasowanym przedstawia się stroju; przebije się — rodzic zaopatrzył je w siłę, która mu na przebój starczy. T. T. Jeż. S. 1 — 2. Prośba guślarza Dzieła IV, s. 5 — 6. — I. Melodye wiosenne. ]. s. 5 — 7 O witajże nam, wiosenko Dzieła IV, s. 7 — 8; 11. s. 7 — 13 1 oto znów wróciłaś Dzieła IV, s. 9 — 13; 111. s. 13 — 15 O złote słońce Dzieła IV, s. 14 — 15; ]V. s. 15 — 16 Nad światem, nad sennym zabłysła. Dzieła IV, s. 16 — 17; V. s. 16 — 19 Wieczorem Dzieła IV, s. 18 — 20; VI. s. 19 — 20 Na łące Dzieła IV, s. 21; VII. s. 20 — 21 Życie o! życie Dzieła IV, s. 22. — II. Melodye jesienne. 1. s. 25 — 26 Ciche boje Dzieła IV, s. 33 — 4; II. s. 26 — 27 Tyle kwiatów opada zawcześnie Dzieła IV, s. 35; III. s. 27 — 29 Łabędź Dzieła IV, s. 36 — 37; IV. s. 29 — 36. Z przyjściem jesieni Dzieła IV, s. 38 — 43. — III. Z padołu walki. I. s. 39 Nienawidzę Dzieła III, s. 22; II. s. 40 Błogosławieni Dzieła III, s. 23; BIBLIOGRAFIA XXXIX Ul. s. 41 — 43 Pieśń irlandzka Dzieła Ul, s. 24 — 26; IV. s. 44 — 45 Hej, odłogiem leży nasza rola Dzieła Ul, s. 27 — 28; V. s. 45 — 48 ExceIsior ^) Dzieła Ul, s. 29 — 30; VI. s. 48 — 51 Na uroczystość dwóchsetnej rocznicy zwy- cięstwa pod Wiedniem Dzieła Ul, s. 235 — 7; VII. s. 51 — 53 Trzeba nam wiary Dzieła Ul, s. 31 — 32; VIII. s. 53 — 55 Chłopska dola Dzieła 1, s. 88 — 9; IX. s. 56 — 63 Oni i my Dzieła Ul, s. 33 — 38; X. 64 — 74 Giordano Bruno Dzieła IV, s. 69 — 77; — s. 75 — 93 Aryman i Oromaz Dzieła Ul, s. 5 — 2 1. — IV. Sny i marzenia. 1. s. 97 — 99 Widze- nie Dzieła IV, s. 51 — 53; U. s. 100 — 108 Chwila zadumy Dzieła IV, s. 54 — 61; 111. s. 108 — 115 U piramidy Ce- styusza. Cieniom Shelley 'a Dzieła IV, s. 62 — 68; IV. s. 115 — 124 Anadyomene Dzieła IV, s. 78 — 84. — V. Do niej. 1. s. 127—129 Ja ciebie kocham Dzieła V, s. 5 — 7; U. s. 130^131 Nieraz się pytam Dzieła V, s. 8 — 9; Ul. s. 131 — 134 Przypomnienie Dzieła V, s. 10 — 12. — VI. Sonety, s. 137—140 Łzy Dzieła IV, s. 86—88; s. 140 — 141 Anioł ciszy Dzieła IV, s. 89; s. 141 Na skrzy- dłach tęsknoty Dzieła IV, s. 90; s. 142 Tantal Dzieła IV, s. 91; s. 142 — 169 Z chałupy Dzieła 1, s. 21 — 43; s. 169 — 196 Z więzienia Dzieła Ul, s. 42 — 61. — VII. Z motywów biblijnych. 1. s. 199 — 203 Niebo i ziemia Dzieła Ul, s. 87 — 90; U. s. 203 — 208 Hagar Dzieła Ul, s. 91 — 95; Ul. s. 209 — 216 Rebeka (Sielanka hebrejska) ") Dzieła Ul, s. 96 — 102; IV. s. 217 — 224 Mojżesz^) Dzieła Ul, s. 103—109; V. s. 225 — 232 Samson Dzieła Ul, s. 1 1 o — 116; VI. s. 232 — 238 Judyt Dzieła Ul, s. 1 1 7 — 1 22; VII. s. 23(^—246 Baltazar Dzieła Ul, s. 123 — 1 28. — Koniec. Do zbiorku tego weszły utwory, drukowane dawniej w czasopismach, umieszczone w Bibliografii 1 p. 1. 2, 3, Data ukazania się w handlu księgarskim: styczeń 1889 r. (Przewodnik bibliograficzny Xli, s. 20). *) Data napisania: Szymborze 16 IX 1888 r. ^) Data napisania: dnia 22 VI 1888 r. ^) Data napisania: dnia 18 VII] 1888 r. XL BIBLIOGRAFIA 1890. 2. Jan JCasprowicz. Chrystus. Poemat społeczno-reli- gijny. Lwów. Nakład Księgarni polskiej. 1890. Kraków. Druk Wł. L. Anczyca i Spółki pod zarządem Jana Ga- dowskiego. — 8-a mała, s. 118. Treść: s. 1 — 2 Wszystkie boleści, wszystkie łzy wylane Dzieła Ul, s. 151 — 2; s. 3 — 7 Narodzenie Cłiry- stusowe Dzieła Ul, s. 153 — 154; s. 9 — 17 Chrystus w Na- zarecie Dzieła Ul, s. 155 — 160; s. 19 — 32 Kuszenie na puszczy Dzieła Ul, s. 161 — 169; s. 33 — 37 Kazanie na górze Dzieła Ul, s. 170 — 172; s. 39 — 43 Burza morska Dzieła Ul, s. 173 — 174; s. 45 — 51 W domu faryzeuszo- wym Dzieła Ul, s. 175 — 178; s. 53 — 58 U stóp cysterny w Sychar Dzieła Ul, s. 179 — 181; s. 59 — 64 Chrystus pośród swoich Dzieła Ul, s. 182 — 184; s. 65 — 7] Ścięcie Jana Chrzciciela; s. 73 — 79 Wjazd do Jeruzalem Dzieła Ul, s. 385 — 188; s. 81 — 93 Chrystus to świątyni salomo- nowej', s. 95 — 101 W ogrodzie oliwnym Dzieła 111, s. 189 — 392; s. 103 — 109 Chrystus przed Piłatem Dzieła Ul, s. 193—196; s. 111 — 118 Golgata Dzieła Ul, s. 197 — 200. Z poematu tego, zabronionego w tem wydaniu w Austryi (Przewodnik bibliograficzny. Kraków, 1890, s. 74) były ogłoszone przedtem dwa ustępy: 1 U stóp cysterny w Sychar i 2 Ścięcie świętego Jana. Por. Bi- bliografia 1 p. 1. 34. Data ukazania się w handlu księgarskim: marzec 1890 (Prze- wodnik bibliograficzny Xli], s. 74). 3. Jan \asprowicz. 11 trumny wieszcza. Dwa fragmenty poświęcone pamięci Adama Mickiewicza. Lwów. Nakładem Księgarni H. Altenberga, dawniej Richtera. Z drukarni Instytutu Stauropigiańskiego, pod zarządem Jana Pucłiyra. 1890. — 8-a, s. 8. Treść : 1 s. 3 — 5 Uderzmy w dzwony, podnieśmy BIBLIOGRAFIA XL] okrzyki Dzieła 111, s. 248 — 25 j ; II s. 6 — 8 A kiedy znowu wracasz w nasze progi Dzieła Ul, s. 251 — 254. Data ukazania się w handlu księgarskim: sierpień 1890 (Prze- wodnik bibliograficzny Xlii, s. 148). 1891. 4. Jan \asprowicz. Świat się kończy! Dramat z życia ludu wielkopolskiego w pięciu odsłonach. Nakładem autora. Lwów. Czcionkami drukarni Jana Mittiga i Sp. Skład główny w księgarni Seyfartha i Czajkowskiego. 1891. — 8-a, s. ] 26. Dzieła 11, s. 3 — 98. Data ukazania się w handlu księgarskim: luty 1891 (Przewo- dnik bibliograficzny XIV, s. 36). 5. Jan J^asprowicz. Z chłopskiego zagonu. Opowia- dania wierszem. Jewka Orliczka. Na służbie. Dwaj bracia rodzeni. Salusia Orczykówna. Lwów. Nakładem Księgarni polskiej. 1891. Z drukarni W. A. Szyjkowskiego, Lwów, Kopernika 5. — 8-a, s. 1 87. Treść: s. 1 — 18 Jewka Orliczka. Opowiadanie mojego przyjaciela Macieja Orchowskiego Dzieła 1, s. 161 — 174; s. 19 — 58 Na służbie ^) Dzieła 1, s. 175 — 203. Na początku: Uwaga. ))Dziewczyna wiejska, upadająca w mieście na służbie, jest to temat tak zużyty, że chyba nie można w tej mierze powiedzieć już nic nowego(^ Podobne zdanie da się słyszeć niejednokrotnie, a jest w niem pewna doza prawdy. Jeżeli jednak pokusiłem się o podjęcie tego sa- mego tematu, to nie ze względu, jakobym wierzył, że powiem tutaj coś nowego. Nie! zdawało mi się tylko, że upadek dziewczyny, jak w niniejszym poemacie, wysoce moralnej, religijnej, przywiązanej do matki i narzeczonego, posiada w sobie tyle tragicznych momentów, iż warto było tematowi temu poświęcić raz jeszcze strof kilkadziesiąt. ^) Data napisania: 1 6 VI 1 890 r. XLII BIBLJOGRAFIA Czytelnik, którego nie zraża sam już widok rymo- wanych zwrotek, a który zechce cierpliwie przeprzeć się przez nie od końca do końca, zrobi może autorowi za- rzut, że uciął tam, gdzie podług powszechnego pojęcia rozpocząć się powinien trzeci akt tragedji. Być może, że nie postąpiłem sobie w danym wypadku — jak Niemcy powiadają — »kunstgerecht«, alem się nie sprzeniewierzył zadaniu, którem się kierowałem, siadając do niniejszego poematu: pragnąłem tylko — o ile to się da w pieśni — wykazać, że popędy ))z m y s ł o w e« silniejsze są od nabytych »zasad moralnych«. Wprawdzie zasady te grun- tują się na popędach, tkwiących również w organizacyi a zatem wrodzonych, ale kultura popędów zmysłowych uwarunkowana jest fizycznym rozwojem jednostki, kultura popędów moralnych zaś rozwojem warunków społecznych. Fatalne skutki tej — w dzisiejszych przynajmniej warun- kech społecznych — strasznej konieczności zaznaczyłem jednak, jakkolwiek nie wyczerpująco: w boleści matki i w cierpieniach modlącej się w kościele Jagusi. Być m.oże, że przynajmniej częściowo ułagodzę tem zwolenników ))wolnej woli« i wierzących w niepodzielną, niezwyciężoną władzę ))zasad moralnych«. S. 59— 1 1 o Dwaj bracia rodzeni, z Uwagą (por. Bibliografia 1 p. 1. 38) Dzieła 1, s. 205 — 238; s. 111 — 187 Salusia Orczykówna. Opowiadanie poznańskiego chłopa Dzieła 1, s. 239 — 288. Na początku: Uwaga. Kiedy poemat niniejszy ukazał się po raz pierwszy w druku (w tygodniku warszawskim ))Głos« za lipiec 1889 r.), podniosły się w gronie przyjaciół mojego kierunku poezyi tu i owdzie uwagi, zarzucające wopowia- daniu poznańskiego chłopa« pewien brak jednolitości w kompozycyi, rozwlekłość i zbytnią ilość epizodów. Jakkolwiek mogłem, zanim się zdecydowałem poemat ten wraz z innymi, również drukowanymi już w pismach war- szawskich (w »Głosie« i ))Przeglądzie Tygodniowym«), oddać w osobnej odbitce w ręce czytającego ogółu, po- usuwać ustępy zakwestyonowane i poczynić odpowiednie BIBLIOGRAFIA XLIII zmiany w częściach pierwszych (bo tylko do pierwszej połowy ))opowiadania« mogłyby się ewentualnie odnosić owe zarzuty), nie uczyniłem tego jednakże z przyczyn następujących: ))Opowiadanie« włożyłem w usta ))poznań- skiego chłopa«, chcąc zaś zachować charakterystyczną wła- ściwość opowieści chłopskich, trzeba mi było, jak to mó- wią, rozpocząć rzecz ab ovo i dawać ustępstwo epizody- cznemu traktowaniu rzeczy. Zarzut więc z tego względu mogą mi czynić tylko ludzie, nie znający chłopa i jego natury. Wie o tem ))mój przyjaciel, Ignacy Walkowiak«, że opowiadanie jego zbyt jest daleko sięgającem i że porusza zbyt dużo momentów, ale » . . . . kiedy serce pełne. To staremu tak się wszystko pląta. Jakbyś widział rozczochraną wełnę(^... Tak! serce pełne winne temu, że kompozycya stała się w pierwszych częściach ))rozwlekłą« ; serce winno, że ))mój przyjaciel«, nim doszedł do zakomunikowania mi historyi nieszczęśliwej dziewczyny, przytacza całą sumę dalszych nawet przyczyn, które się złożyły na to, że ))Salusia«, ofiara nowych stosunków, staje się zbrodniarką — choć niepoczytalną; serce i otwarta, szczera natura kujaw- skiego chłopa, który, zagadawszy się raz, potrzebuje wy- gadać się do syta, winne temu, że skalpel chłodnego kry- tyka-)) estetyka « zwróci się i przeciwko mnie, objekty- wnemu spisywaczowi chłopskich wrażeń i pojęć. Wypadki, stanowiące treść ))Salusi Orczykówny" tyle poruszyły stron w duszy chłopa, nad którym prze- ważnie zaciężyły, że ścisłe ))skupienie(( myśli około jednej z ich ofiar było w danym razie poprostu niemożliwem. Zresztą uważny a nieuprzedzony czytelnik znajdzie po- między najdalszymi nawet epizodami a jądrem poematu najściślejszy związek, epizody zaś przyjmie on z tem większem — pochlebiam sobie — zadowoleniem, bo od- źwierciadlają się w nich wiernie właściwości duszy po- XLIV BIBLIOGRAFIA znańskiego chłopa, tak niesłusznie lżonego przez mniej lub więcej szlacheckich pisaizy i pismaków. Nie o losy też ))Salusi((, ale o duszę ))mojego przy- jaciela« głównie mi chodziło: W poemacie niniejszym chciałem choć w części wykazać, jaki refleks znalazły w tej typowej duszy chłopskiej znane, ostatnie wypadki dziejo- wego znaczenia. Atoli wypadki lat ostatnich nie stoją osamotnione: chłop poznański szuka przyczyn spełniającej się w prastarej dzielnicy piastowskiej zmiany stosunków już w latach pięćdziesiątych, to jest w czasach tak zwanej separacyi i pierwszych, główniejszych, ))kulturnych« prac Prusaków. Moment ten, uwzględniony przezemnie w ))Dwóch braciach((, wprowadziłem i w pierwsze części ))Salusi((: faktycznie wiąże się on też ściśle z dalszymi ustępami opowiadania — jest nieodłącznym od tła poematu, jak- kolwiek pozornie spójnia ta może się wydawać luźną. — W^ jednej jeszcze sprawie chciałbym zabrać głos: w poe- macie niniejszym znajdzie czytelnik aluzye, które ludziom uprzedzonym, zacietrzewionym w pojęciach stronniczych, mogą dać powód do stawienia mnie pomiędzy zwolenni- ków reakcyjnego prądu rasowej nienawiści. Mówię tu o nienawiści względem żydów. Malując jednak wyobra- żenia chłopa, dla którego ))służba u żydów« jest wyrazem hańby i ostatniego upodlenia, byłem tylko wiernym ko- pistą uczuć chłopskich: ideały postępowe, którym hołduję otwarcie, wykluczają sympatyę dla wszelkich brutalnych nienawiści. Zresztą chłop poznański, odnosząc się do ży- dów niezbyt przyjaźnie, ma po części słuszność: zgerma- nizowany żywioł ten, jak wszyscy oddani służbie silniej- szych, jest w Poznańskiem daleko więcej plemieniu pol- skiemu wrogim, aniżeli Niemiec z krwi i kości. Do zbiorku tego weszły utwory, drukowane dawniej w czasopismach, umieszczone w Bibliografii 1 p. 1. 35, 37, 38. Data ukazania się w handlu księgarskim: marzec 1891 (Prze- wodnik bibliograficzny XIV, s. 53). BIBLIOGRAFIA XLV 1894. 6. Anima lachrymans i inne nowe poezye Jana J^aspro- wicza. Lwów. Jakubowski & Zadurowicz. 1 894. Z drukarni Z. Golloba. Lwów, ul. Ossolińskich 1 5. — 8-a, s. 1 80 -|- 2 nlb. Treść : 1. Jlnima lachrymans. s. 3 Bądź pozdrowiona^) Dzieła IV, s. 97; s. 4 — 6 Rozpacz Dzieła IV, s. 98 — 99; s. 7 Zaprawdę od ludzkiej doli Dzieła IV, s. 100; Nie zdradzą oczy moje Dzieła IV, s. 101; s. 9 Cóż jest warte życie bez uniesień Dzieła IV, s. 102; s. 10 Stłum tę chęć życia ^) Dzieła IV, s. 103; s. 11 — 13 Chłód mię ogarnął Dzieła IV, s. 104 — 106; s. 14 — 15 Nie żałuję Dzieła IV, s. 107 — 8; s. 16 W metafizyce Dzieła V, s. 13; s. 17 Ten kwiat konwalii Dzieła V, s. 14; s. 18 Czem jesteś dla mnie Dzieła V, s. 15; s. 19 Droga Golgoty Dzieła IV, s. 109; s. 20 Gdy mnie ogarnia zmrok Dzieła V, s. 16; s. 21 Mater dolorosa ^) Dzieła lv', s. 110; s. 22 Po deszczu Dzieła IV, s. i 1 1 ; s. 23 Rzuć z siebie, duszo Dzieła IV, s. 112; Circulus vih'osus s. 24 I. Solamen miseris Dzieła IV, s. 117; s. 25 11. Zagaśnij słońce Dzieła IV, s. 118; s. 26 111. Zgrzeszyłem Dzieła IV, s. 119; s. 27 IV. Fle- ctamus genua Dzieła IV, s. 120; s. 28 V. Amavi Dzieła IV, s. 121; s. 29 VI. Odi profanum volgus Dzieła IV, s. 122; s. 30 W rozbolałego serca żywą księgę Dzieła IV, s. 123. - — U. Pod sklepieniem niebios, s. 33 Powróciły do domu bociany Dzieła IV, s. 23 — 24; s. 35 — 38 Pierwsza pieśń Dzieła IV, s. 25 — 27 ;s. 39 Szum drzew Dzieła IV, s. 28; s. 40 — 42 Jesień Dzieła IV, s. 44—45; ^- 43 Pięi*wszy śnieg Dzieła IV, s. 47. — IJI. Jmpressje. s. 47 Światło boże Dzieła 1, s. 5; s. 48 ))Hajs marony « Dzieła ], s. 6; s. 49 Venus vulgivaga Dzieła I, s. 7; s. 50 Batjar Dzieła 1, s. 8; s. 51 — 52 W ciszy wieczoru Dzieła I, s. 9 — lo; s. 53 Wiosna Dzieła 1, s. ii — 12. — IV. Z areny pu- blicznej, s. 57 Światła i chleba Dzieła 111, s. 62 — 63; ») Data napisania 28 YJll 1888 r. 2) Data napisania 23 Ylll 1888 r. ') Data napisania 29 Ylll )888 r. XLVI BIBLIOGRAFIA s. 59 — 62 Narodzenie Chrystusowe Dzieła Ul, s. 205 — 8; s. 63 — 69 U trumny wieszcza. (Na sprowadzenie zwłok A. Mickiewicza) Dzieła Ul, s. 248 — 254; s. 70—72 W stu- letnią rocznicę Trzeciego Maja Dzieła Ul, s. 238 — 240; s. 73 — 75 Witajcie do nas druhowie! Na zlot sokoli we Lwowie 5 czerwca 1892 Dzieła Ul, s. 280 — 282; s. 76 — 77 Elizie Orzeszkowej (W albumie, wysłanym jej przez Czy- telnię kobiet lwowskich ku uczczeniu 25-lecia pracy pi- sarskiej znakomitej autorki) Dzieła Ul, s. 278 — 9; s. 78 — 80 1863 — 1893 Dzieła Ul, s, 245^ — 247; s. 81 — 82 Na odsłonięcie pomnika A. Mickiewicza. (Kantata nagrodzona na konkursie krakowskim). Dzieła Ul, s. 255 — 256; s. 83— 87 Lirnik mazowiecki. Cieniom Lenartowicza Dzieła Ul, s. 267 — 270. — V. s. 90 — 107 Ezechiel Dzieła Ul, s. 129 — 148. — VI. Obrazy, gawędy i opowiadania, s. 111 — 115 Rumianek Dzieła 1, s. 47 — 51; s. 116 — 120 Na roz- drożu Dzieła 1, s. 77 — 81; s. 121 — 127 W karczmisku Dzieła 1, s. 82 — 87; s. 128^ — 133 Król Lear z Biedaczewa Dzieła 1, s. 121 — 126; s. 134 — 142 Jan Rudawski Dzieła 1, s. 127 — 134; s. 143 — 152 Maciej Kosarczyk Dzieła 1, s. 135 — 142; s. 153 — 163 Hanka Olpińska Dzieła 1, s. 143 — 152; s. 164 — 172 Marcin Szafran Dzieła 1, s. 153 — i6o;s. 173 — ]8o Maryan Olchowicz Dzieła IV, s. 356 — 363. Do zbiorku tego weszły utwory, drukowane dawniej w czasopismach lub osobno, umieszczone w Bibliografii 1 p. 1. 25 — 27, 29, 40, 43 — 46, 51—53, 55 — 65, w Bibliografii U p. 1. 3. Data ukazania się w handlu księgarskim: styczeń 1894 (Prze- wodnik bibliograficzny XVII, s. 25). 1895. 7. Jan \asprowicz. Miłość. Lwów. Jakubowski & Za- durowicz 1 895. — 8-a mała, s. 1 75 -j- 4 nlb. Treść: s. 1 — 44 L'Amore desperato. Z zapisków przyjaciela Dzieła V, s. 21 — 50. — s. 45 — 79 Miłość — Grzech Dzieła V, s. 51 — 75. — s. 81 — 103 Jlmor vincens. BIBLIOGRAFIA XLVlł Fragment z dziejów duszyjdealisty Dzieła V, s. 77 — 96. — 7L gór. ] s. 107— 113 O poranku Dzieła V, s. 97 — 102; U s. 115 — 133 Przy szumie drzew Dzieła V, s. 103 — 1 16; Ul s. j 35 — 175 W turniach Dzieła V, s. 117 — 148. Na tom złożyły się utwory, drukowane dawniej w czasopismach, umieszczone w Bibliografii ] p. 1. 48, 49, 54. 69. 7'- Data ukazania się w handlu księgarskim: Juty 1895 (Przewo- dnik bibliograficzny XVIII, s. 45). 1898. 8. \rzak dzikiej róży. Poezye Jana JCasprowicza. Lwów, 1 898. Nakładem Towarzystwa Wydawniczego we Lwowie, Stowarzyszenia zarejestrowanego z ograniczoną poręką, Pełczyńska 1. "Warszawa, Księgarnia S. Sadow- skiego, Marszałkawska i 5. Poznań, Księgarnia A. Cybul- skiego, Św. Marcina 1 o. Z drukarni i litografii Pillera i Spółki. — 8-a, s. 8 nlb. -f- 203. Z portretem autora. Treść: W ciemności schodzi moja dusza. s. 3 Wie- rzyłem zawsze w światła moc Dzieła IV, s. 127; s. 4 W ciemności schodzi moja dusza Dzieła IV, s. 128; s. 5 Zazdroszczę nieraz tym, co w grobach leżą Dzieła IV, s. 129; s. 6 O niezgłębiona duszy toni Dzieła IV, s. 130; s. 7 — 8 Z głębin przestworu, z ciemnych chmur Dzieła IV, s. 131 — 2; s. 9—10 Ach nieraz mi się zdaje Dzieła IV, s. 133 — 4; s. 11 — 14 Życia ogromne morze grzmi przedemną Dzieła IV, s. 135 — 7; s. 15 — 19 Byłeś mi dawniej bożyszczem, o tłumie! Dzieła IV, s. 138 — 141; s. 20 — 23 Modlitwo moja cicha i bez słów Dzieła IV, s. 142 — 144; s. 24 — 27 Tęsknię ku tobie, o szumiący lesie Dzieła IV, s. 145—147; s. 28 Bólu szemrzący zdrój i cichej melancholii Dzieła IV, s. 148. — Z wir chów i hat L Z Alp. s. 33 — 43 Na jeziorze czterech kantonów Dzieła IV, s. 153 — 158; s. 44 — 46 Na Teufelsbruecke Dzieła 1V„ XLVI]] BIBLIOGRAFIA s. J59 — 160; s. 47 — 52 Jungfrau Dzieła IV, s. 161 — 163; s. 53 — 55 Na lodowcach Aletschu Dzieła ]V, s. 164 — 165; s. 56 — 61 Ze szczytu Eggisłiornu Dzieła ]V, s. i 66 — 168; s. 62 — 64 Jezioro A/laerjeJen Dzieła ]V, s. 169 — 171; s. 65 — 76 Szlakiem symplońskiej drogi Dzieła IV, s. 172 — 177; s. 77 — 88 Na jeziorach włoskich Dzieła ]V, s. 178 — 183. ]]. Z Tatr. s. 91 — 92 Na szczycie Dzieła IV, s. 188; s. 93 — 94 Orzeł Dzieła ]V, s. 189 — ^190; s. 95 — 98 Wiatr halny Dzieła IV, s. 192 — 194; s. 99 — 102 IPoeci angielscy(( (Wybór poezyi) w przekładzie Jana Kasprowicza. Lwów, 1907, pominięto. Data ukazania się w handlu księgarskim: październik 1906 (Przewodnik bibliograficzny XXIX, s. 232). L1V BIBLIOGRAFIA 1908. 19. Jan TCasprowicz. "Ballada o słoneczniku i inne nowe poezye. Lwów 1908. Nakładem Towarzystwa Wy- dawniczego. Warszawa E. Wende i Sp. Lwów H. Altenberg. Kraków. Druk W. L. Anczyca i Spółki. — 8-a, s. 206 Treść: s. 1 — 3 Nie zgasłaś Dzieła IV, s. 287 — 9; s. 4 — 5 Siądź na kamieniu Dzieła IV, s. 290 — 91; s. 6 Wieczór Dzieła IV, s. 292; s. 7 Pożegnanie Dzieła IV, s. 293; s. 8 Rada Dzieła IV, s. 294; s. 9 Wiatr gnie sieroce smerki Dzieła IV, s. 187; s. 10 — 11 Nie wiem, gdzie jesteś... Dzieła V, s. 17 — 18; s. 12 — 13 Stary, czarny krzyż Dzieła IV, s. 295 — 6; s. 14 Dzień Matki Boskiej Anielskiej Dzieła IV, s. 297; s. 15 Procesya Dzieła IV, s. 298; s. 16 Miłości pełne niech będą twe usta Dzieła IV, s. 299; s. 17 Mróz Dzieła IV, s. 300; s. 18 Droga Dzieła IV, s. 301; s. 19 Dzwonki sanek Dzieła IV, s. 302; s. 20 — 29 Cicłie, samotne rzędy wierzb Dzieła IV, s. 303; s. 30 — 36 Fragment Dzieła IV, s. 310 — 314; s. 37 — 40 Ballada o słoneczniku Dzieła IV, s. 315 — 317; s. 41 — 7 Pieśń o pani, co zabiła pana Dzieła IV, s. 324 — 329; s. 48 — 60 Pieśń o burmistrzance Dzieła IV, s. 330 — 339; s. 61^83 Pieśń o Waligórze Dzieła IV, s. 340 — 355; s. 84 — 111 Sawitri Dzieła V, s. 149 — 171; s. 112 — 123 Drogi krzyżowe Dzieła Ul, s. 64 — 73; s. 124 — 132 Kor- decki Dzieła lU, s. 227 — 234; s. ]t,-\ — 134 W rocznicę Mickiewiczowską Dzieła lU, s. 254 (li, 1); s. 135 — 140 Z opłatkiem Dzieła lU, s. 210 — 212; s. 141 — 143 Sie- rotka Dzieła IV, s. 321 — 323; s. 144 — 150 A kiedy zmartwychpowstał... Dzieła lll, s. 222 — 226; s. 151 — 159 Maryi Konopnickiej Dzieła 111, s. 271 — 277; s. 160 — 162 Pamięci Szopena Dzieła Ul, s. 260 — 262; s. 163 — 183 Laus Veneris z Algernona Karola Swinburne'a; s. 184 — 206 Święta Dorota z Algernona Karola Swinburne'a. Przekłady z Swinburne'a pominięto w Dziełach. BIBLIOGRAFIA LY Do zbiorku tego weszły utwory, umieszczone da- wniej w czasopismach, wykazane w Bibliografii ] p. 1. '36' 145— "48, 150—154, 157— 170, 172 — 5. Data ukazania się w handlu księgarskim: grudzień 1907 (Prze- wodnik bibliograficzny XXX), s. 8). 1911. 20. Jan JCasprowłcz. Miłość. Wydanie trzecie. Lwów 1911. Nakład Księgarni Polskiej B. Połonieckiego. War- szawa E. Wende i Spółka (T. Hiż i A. Turkułł). Odbito w Drukarni Narodowej w Krakowie. Treść. Por. Bibliografia 11 p. 1. 7, 1 1. Data ukazania się w handlu księgarskim: grudzień 1910 (Prze- wodnik bibliograficzny XXXIV, s. i i). Uwaga. Z porównania obu zestawień bibliografi- cznych wynika, ze utwory, umieszczone w Bibliografii ] p. I. I, 5—8, 14—16, 23, 24, 28, 30—33, 36, 39, 41, 47, 50, 66—68, 70, 72—74, 112, 115, 117, 123, 126, 129, 130, 133, 137, 139, 155, 156 (ogółem 39 poematów) ukazują się obecnie po raz pierwszy w wydaniu książ- kowem. DODATEK. ANTOLOGIE. 1902. 1. Jan TCasprowicz. Wybór poezyi. Lwów. Nakładem Towarzystwa Wydawniczego. 1902. Kraków. Druk W. L. Anczyca i Spółki. 8-a, s. 242. Od wydawców. Na niniejszą antologię złożyły się poezye, wybrane z tych pism Jana Kasprowicza, które po rok 1901 ukazały się w wydaniacłi książkowych: Poezye, 1889; Chrystus, 1890; Anima lachrymans, 1894; Miłość, 1895; Krzak dzikiej róży, 1898. Pominięto: 1. Utwory dramatyczne, nie wyłączając i poematu dramatycznego »Na wzgórzu śmierci«, a to w przekonaniu, że o tych utworach fragmenty nie mogą dać właściwego wyobraże- nia; 2. powieści poetyczne p. t. ))Z chłopskiego zagonu« — gdyż i z tych mogłyby być zamieszczone chyba fragmenty, o ile zaś chodzi o scharakteryzowanie autora w tej dzie- dzinie twórczości, to zadanie tu spełnia już dział YlJl ni- niejszego zbioru; 3. przekłady. W układzie kierowano się tym względem, aby na- stroju czytelnika nie rozrywać przez zmieszanie utworów o zbyt różnym charakterze. Stąd wyniknął podział utwo- rów, ich układ i porządek. Daty, podane przy tytułach, wskazują, którego roku zawarte w danym dziale utwory ukazały się w wydaniu książkowem. BIBLIOGRAFIA LVII Pewne drobne różnice, zachodzące gdzieniegdzie między redakcyą utworów w tern wydaniu, a ich redakcyą pierwotną, wynikają z poprawek, wprowadzonych przez autora. Również za jego zgodą (dla celów tej antologii) dokonano niektórych skróceń; gdzie się to stało, uwido- czniono w »Spisie rzeczy(( gwiazdką przy tytule. Treść, (litwory skrócone lub stanowiące część dłuższego cyklu oznaczone są w spisie znakiem *). 1. Pierw- sze liryki (1889). — Melodye wiosenne, s. 3 O witajże nam, wiosenko; s. 5 *Przyjście wiosny; s. 8 Nad światem, nad sennym; s. 10 Słońce się chyli ku ziemi. Melodye jesienne. s. ]4 *Z przyjściem jesieni; s. 21 7Va skrzydłach tęsknoty. — U. Anima lachrymans (1894). — W ciemności schodzi moja dusza (1898). — Jlnima lachrymans. s. 2^ Bądź pozdro- wiona; s. 16 *Rozpacz 1 — 2; s. 27 Zaprawdę! od ludzkiej doli; s. 28 Nie zdradzą oczy moje; s. 29 Cóż jest warte życie bez uniesień; s. 30 Stłum tę chęć do życia; s. 31 W metafizyce; s. 32 Czem jesteś dla mnie; s. 32 Gdy mnie ogarnia zmrok; s. 33 Amavi; s. 34 Odi profanum Yulgus; s. 35 W rozbolałego serca żywą księgę. W cie- mności schodzi moja dusza. s. 37 Wierzyłem zawsze w światła moc; s. 38 W ciemności schodzi moja dusza; s. 38 Za- zdroszczę nieraz tym; s. 39 O niezgłębiona duszy toni; s. 40 Ach! nieraz mi się zdaje; s. 42 Życia ogromne morze; s. 45 Byłeś mi dawniej bożyszczem, o tłumie; s. 49 Tęsknię ku tobie, o szumiący lesie! i — 4. 111. Pod sklepieniem niebios (1894). — Z wirchówihal (1898). — Pod sklepieniem niebios, s. 55 Powróciły do domu bociany; s. 56 Jesień 1 — -3; s. 59 Pierwszy śnieg. Z wirchów i hal: 1. Z Jllp. s. 60 *Na jeziorze Czterech kantonów; s. 6j Jungfrau 1 — 3; s. 64 Jezioro Maerjelen 1 — 3; s. Ó7 *Na jeziorach włoskich i, 3, 4, 5, 6, 8, 1 o, 1 1. Z wirchów i hal: 11. Z Tatr. 5. 73 Wiatr halny i — 4; s. 76 Krzak dzikiej róży 1 — 4; s. 79 Cisza wieczorna 1 — 5. IV. 1 m- pressye (1894). — s. 87 Światło boże; s. 88 Hajs marony; s. 88 Venus vulgivaga; s. 89 W ciszy wieczoru. V. Mi- łość (1895). — s. 95 *Z ))Amore desperatów; s. 97 Przy LVIII BIBLIOGRAFIA szumie drzew. VI. Nad przepaściami (1898). — s. 1 19 1, J — 7; s. 1 37 Ul. — VI]. Z niw wielkopolskich (1889). — Z celi (1889). — Akordy jesienne (1898). — "Z. niw wiel- kopolskich, s. 1 47 Hej ! odłogiem leży nasza rola; s. 1 49 *Excel- sior; s. 1 5 1 Chłopska dola. Z celi. s. 154*1, 13, 14, 16, 17, 18, 25, 34, 35, 37, 38, 39. Akordy jesienne, s. 164 *j, 4, 6, 8, 10, 12, 13. V]]]. Z chałupy (1889). — Obrazy, gawędy i op o w i a d a n i a ( 1 894). — Z. chałupy s. 175 * 1 , 2, 3, 4, 6, 7, 1 1, 13, 15, 17, 20, 2], 25, 38, 39. Obrazy, gawędy i opowiadania, s. 187 W karczmisku; s. 194 Hanka Ol- pińska; s. 207 Maryan Olchowicz. IX. Z motywów bi- blijnych (1889). — Z poematu ))Chrystus« (1890). — Z motywów biblijnych, s. 2 1 9 Niebo i ziemia; s. 223 Samson. Z poematu » Chrystusa, s. 232 *Ze wstępu; s. 233 U stóp cysterny w Sycharze; s. 237 Od wydawców. 1905. 2. Jan JCasprowicz. Poezye. "Wydanie nowe. Lwów. Nakładem Towarzystwa Wydawniczego. Warszawa. Księ- garnia S. Sadowskiego. 1905. Kraków. Druk W. L. An- czyca i Spółki. — 8-a, s. 238. Treść ta sama co w pierwszem wydaniu z r. 1902; opuszczono jedynie wiersze: Hej! odłogiem leży nasza rola oraz Excelsior. 1909. 3. Jan JCasprowicz. Wybór poezyi. (Biblioteczka uni- wersytetów ludowych i młodzieży szkolnej 1 04). War- szawa. Nakład Gebethnera i Wolffa. Kraków G. Gebeth- ner i Spółka. 1 909. Kraków. Druk W. L. Anczyca i Sp. — 8-a, s. 55. Treść: s. 3 O witajże nam, wiosenko; s. 5 O widzę ciebie w tym srebrzystym świecie (urywek); s. 7 Powró- ciły do domu bociany; s. 9 Jesień; s. i i Pierwszy śnieg; BIBLIOGRAFIA L1X s. 11 Światło Boże; s. 1 2 Z chałupy; s. 15 Chłopska dola; s. 17 Sierotka; s. 1 9 W noc wigilijną; s. 21 Tę- sknię ku tobie, o szumiący lesie; s. 23 Cisza wieczorna; s. 26 Krzak dzikiej róży; s. 29 Wiatr gnie sieroce smreki; s. 29 Wiatr halny; s. 31 Na jeziorach włoskich; s. 32 Trubadurem być?; s. 33 Pieśni nasza; s. 35 M.y — prze- życi?; s. 36 Hej odłogiem leży nasza rola; s. 37 Ziemio, nasza rodzicielko!; s. 38 Excelsior; s. 40 Błogosławieni; s. 41 Cóż jest warte życie bez uniesień; s. 42 W roz- bolałego serca żywą księgę; s. 42 Życia ogromne morze grzmi przedemną; s. 46 Nad przepaściami; s. 47 Z akor- dów jesiennych; s. 53 U stóp cysterny w Sycharze. 1910. 4. Wybór poezyi Jana JCasprowtcza z portretem au- tora i przedmową Konstantego Wojciechowskiego (Biblio- teka Macierzy polskiej. Nr 56). We Lwowie. Nakładem Macierzy polskiej. 1910. Kraków. Druk W. L. Anczyca i Spółki. — 8-a, s. 76 -|- 1 nlb. Treść: s. 11 Excelsior; s. 13 Hej! odłogiem leży nasza rola; s. 15 Z więzienia pruskiego; s. 1 6 Z chałupy; s. 30 O, witajże nam wiosenko; s. 32 Chłopska dola; s. 34 W karczmisku; s. 41 Zaprawdę! od ludzkiej doli! s. 42 Cóż jest warte życie bez uniesień; s. 43 W roz- bolałego serca żywą księgę; s. 44 Powróciły do domu bociany; s. 46 Jesień; s. 48 Pierwszy śnieg; s. 49 Wiatr halny; s. 50 Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczy- nach; s. 54 U stóp cysterny w Sycharze; s. 57 Sierotka; s. 60 Pieśń o burmistrzance; s. 71 Dzwonki sanek; s. 72 W noc wigilijną; s. 74 Dzień Matki Boskiej Anielskiej; s. 75 Procesya; s. 76 Miłości pełne niech będą twe usta 191 1 . 5. Jan \asprowicz. Wybór poezyi. Warszawa. MCMX1. J. Mortkowicz (Pod znakiem poetów. Wydawnictwo Jakóba LX BIBLIOGRAFIA Mortkowicza). Kraków. Druk W. L. Anczyca i Spółki. — 8-a, s. 114. Treść. s. 1 Bądź pozdrowiona!; s. 3 Modlitwo moja...; s. 7 W ciemności schodzi moja dusza; s. 8 Wiatr gnie sieroce smreki; s. 9 Stary, czarny krzyż; s. 1 1 O nie- zgłębiona duszy toni; s. 13 Z głębin przestworu; s. 15 Acłi! nieraz mi się zdaje; s. 17 Życia ogromne morze; s. 21 Gdy mnie ogarnia zmrok; s. 22 Procesya; s. 23 Miłości pełne niech będą twe usta; s. 24 Ziemio, droga rodzicielko!; s. 26 W blaskach świtu duch młodości; s. 28 Wstań, orkanie!; s. 30 Oto dusza ma, jak więzień; s. 32 Wielkie widmo; s. 34 Wieczór; s. 35 Mróz; s. 36 Droga; s. 37 Przy studni; s. 38 Dzwonki sanek; s. 39 Ciche, samotne rzędy wierzb; s. 48 Święta, jedyna pieśni; s. 55 Ballada o słoneczniku; s. 59 Ma przyjaciółko; s. 63 Wiatr halny; s. 67 Krzak dzikiej róży w Ciemnych Smreczy- nach; s. 71 Cisza wieczorna; s. 76 Jezioro Maerjelen; s. 79 Tęsknię ku tobie> o szumiący lesie! s. 83 Wieczności wielki, głęboki, nieobjęty sen...; s. 88 Przy szumie drzew; s. 1 06 Hymn do Waruny. Ul N AJ PIERWSZE POEZYE (Z RCKOPISU) ŚWIT WIOSNY. Z poza sinych chmur, Z poza śnieżnych gór Lazurowe lśnią się błonie Tak pieszczone w wiosny łonie, Kwiecie wiosny cór. Nikną śniegi już. Lubo, świeżo wzdłuż. Ścięte lodem Gopło taje, Nadgoplańskie szumią gaje Pieśń wiosenną tuż ... i t. d. WESTCHNIENIE. Widział-ja różę w rozkwicie. Śród wiosnym widział ją błoni, 1 nowe we mnie tchnął życie Czarowny nektar jej woni. i t. DUMKA. Pamiątce zmarłego brata. W kalinowym gaju. Przy cichym ruczaju Siadał chłopczyna LXIV JAN KASPROWICZ Na fujarce grywał, Rzewnie sobie śpiewał: Wiosno jedyna!... Dum jego odgłosy Płynęły w niebiosy Po drzew konarach. Lecz gdy przyszła zima. Już i piosnek niema: Antoś na marach ! . . . Y/IECZÓR NAD GOPŁEM. Już spadła lampa światów w oceanu piany. Baldachim nad jej grobem zdobią zórz rubiny. Już w gronie gwiazd-kochanek księżyc srebrno-siny Przegląda się w kryształach pałacu Goplany. Ty depcesz nad kaszmirskie piękniejsze dywany. Lub zmysły poisz wonią majowej rośliny, Kochance nuci piosnkę słowik śród krzewiny, Wietrzyk czasem po fali włosów muśnie łany. Cudny wieczór! Śród takich uroków marzenia Zdaje ci się, że jesteś na błoniach Edenu, Że piłeś słodki nektar z zdroju zapomnienia. Rozkoszne te uczucia boleść ci uśpiły. Lecz większe ci się rodzą boleści w ocknieniu, Przebudzisz się — przed tobą szarzeją mogiły!... DUMKA. Rozbujała szumi trzcina Na Gopła ostrowach. NAJPIERWSZE POEZYE LXV Szemrze, mruczy woda sina Po bagien parowach. Szumiej trzcino! szumiej głośniej, Żałosne graj dumy. Jeszcze smutniej i żałośniej Niech płyną twe szumy. Szumiej trzcino i ty rzeko! Nikt tu cię nie trzyma. Fale twoje wartko cieką. Nie skuła ich zima!... ELEGIA. Tyś jeszcze młody!... Czemu w chwili wiosny Nie tobie świeża uśmiecha się zorza Ni czarodziejki wabi wdzięk miłosny. Uroczy, złudny? Czy-ć przyszłości morza Strach, jak wędrowcu, co wszedł na bezdroża? Pożółkły pola, wiatr jesienny wieje 1 tarza wpyloe zwiędłe kwiecie róży. Rolnik yK wieżej skibie ziarno sieje. Lecz czże mu słota zasiewu nie zburzy. Czy przyszła wiosna szczęście mu wywróży?... Wszystko rzucone na losów igrzysko! Korabiem życia miota wiatr i gromy, Gdy świeci jutrznia, to i port już blizko. Lecz gdy przygaśnie, wnet błądzi ku stromej Skale śród nocy, by strzaskać się w złomy... 0 gdy popłynę po spienionej fali. Gdy grom po gromie żagle mi popruje 1 tor czarnymi obłoki zawali, Nie wiem, czy jutrznia blaskiem pokołuje 1 po tej nocy słońce mi zwiastuje! i t. d. KSS»ROW,CZ. DilEU I. V LXVI JAN KASPROWICZ DUMKA WYGNAŃCA. Gdzie domek mój, Gdzie naród mój? Gdzie przejrzyste Wisły wody ] gdzie Tatrów szkliste lody, Gdzie pszenicy bujny zwój. Tam ojczyzna, domek mój !...*). By mogło być. Śród braci żyć, W swoim domku, w łubem gronie. Na ojczyzny spocząć łonie 1 o szczęściu błogo śnić, Razem z bracią swoją żyć! Któż da mi znać. Gdzie moja brać? Może kości jej już zgniły. Śród zielonej gdzieś mogiły Może wiecznie legła spać. Może w grobie moja brać!... Nie wabi świat, 1 młodycł\ lat: Legli bracia, pusta chata, Nad ojczyzną ręka kata. Choć rozkwita bujnie kwiat. Nie przywabi młodych lat!... ELEGIA. O piewco młody! spojrzyj okiem ducha Na tevej przeszłości starosławne chwile, *) 1. zwrotka obca! NAJPIERWSZE POEZYE LXVII Dawnej Bojana pieśni nakłoń ucha: Duma-ż to jego przy wspomnień mogile Z dźwiękiem słowiańskiej gęśli odśpiewana, Wskrzesi tę przeszłość, bo zaczarowana. Natchniony duchem wieszczego guślarza Idź, siądź przy zgniłej twoich ojców trunie. Dumaj na grobach wielkiego cmentarza 1 powiedź dłonią po przeszłości strunie, A jako prorok pośród martwych ludzi, Gęśl-czarodziejka ze snu ich przebudzi. Tęskno! och smutno! gdzie spojrzeć — mogiły, A przy nich wieńcem stoi brać rodzona, Skarży się pieśnią na los swój zawiły, A śród żałosnej skargi prawie kona . . . Daremne żale! wicher je rozwieje, A człowiek — podły, człowiek się rozśmieje. Słuchaj! tam wieśniak dawne orząc zgliszcze. Na smętną nutę tworzy jakieś pieśni. Lemiesz się zarył w praojców grodziszcze 1 ów z odwiecznej otarł urnę pleśni. Zajrzał, a widząc proch i ludzkie kości. Podumał ze łzą nad grobem przeszłości!... i t. d. POEZYA. Rzuciłem się w objęcia przecudnej dziewicy. Co ducha mego wiąże czarodziejską siłą 1 dumać nad przeszłości mi każe mogiłą 1 łzy i jakiś ogień wyciska z źrenicy. Och! dziwnym spostrzegł obraz śród mgły tajemnicy: Po zwiędłych grobach kwiecie wiosenne się wiło LXVIII JAN KASPROWICZ 1 rajski plotło wieniec nad trumną przegniłą, A cudem się przebudził ród sennej ziemicy. Poezyo! ty nadziemskiej rozkoszy mnie czarem Wciąż nęcisz, anielskiemi urocza powaby, 1 ducha mego poisz niebieskim nektarem. A tchnieniem twórczej siły zrywasz dawne truny, Gdzie w całun wieków skryta leży przeszłość, aby Przebudzić się na odgłos twej Poezyo! struny. ZDROWIE NIEWlERIsTYCH KOCHANEK. Bracia! spełnijmy puhary. Płyn boski pieni się tuż. Któż z nas w tem życiu i czary Trucizny nie wypił już. Nie jeden serca lubicy Dotknął się: zimne jak głaz, ] od serc znalazł w szklennicy Cieplejszy winny kwas! Hej! dalej bracia do szklanek, Bo na cóż dłużej nam pleść. Zdrowie niewiernych kochanek Pospieszmy wszyscy wznieść ! W SZARLEJU. Przedemną tajemniczo szumią drzwn konary. Czy żalą się, że w więzach lodu Gopło tonie. Ze lice niebios wiosny urokiem nie płonie. Że ziemię obumarłą kryje całun szary? NAJPIERWSZE POEZYE LX]X "Wokoło mnie pamiątki z przeszłości prastarej. Co z dawnych ludów życiem legły w ziemi łonie. Jam czytał, ale książkę wypuściły dłonie 1 dusza ma przed sobą widzi jakieś mary... Och! lubię zawsze patrzeć na takie obrazy 1 ducha oko puszczać na przeszłości błonie, Och! lubię łzami rosić namogilne głazy. ] dziwnie mi z tem bywa, to smutno, to błogo. To serce czuje żałość, ogień jakiś skronie. To żyję raz z radością, to znów z jakąś trwogą!... TĘSKNOTA. Powiedz-że mi moja miła. Co z nas robi niebios dzieci, Co nam ogień w sercu nieci, Jaka-ż duchy spaja siła? i t. d. GOPŁO. Pomiędzy gaje, między wzgórza grodziszczowe Oparło się przecudne zwierciadło natury. Gdzie z objęć wiosny patrzą niebieskie lazury, W powabny zdobiąc uśmiech lica kryształowe. Tu blasków drga tysiącem słońce południowe, Gdy złotem chce odnowić stare zwalisk mury, 1 księżyc, znużon drogą napowietrznej góry. Uchyla tu senliwie rozmarzoną głowę. LXX JAN KASPROWICZ Wszak dziwnym tu urokiem tchną dzieła przyrody, ] czar ten dziwnie ducha twego ci owieje — Och! mocniej, gdy się z nimi twoje splotły dzieje! Wtenczas, gdy pieśni twej strumień popłynie, To źródłem jego bóstwo, ty szermierz swobody, A wieniec na grób wieszcza potomność uwinie! Pociemniał wiosennego koloryt pejzażu. Na jego tle rozliczne gromadzą się plamy. Jedynie błyszczą w fali złotem jego ramy: To zorza tak ognistą promienieje twarzą!... Nad brzegiem gaje szumią, że zda się coś gwarzą, Wiatr lekko draperuje kraj srebrzystej lamy. Po której chyżo suną rybackie się pramy. Tam zaś świetność minioną szczątki zamku marzą. Gopło moje! u twego łożyska krawędzi Niech każdy zrzuca z siebie powszednie odzienie, A niechaj z myślą czystą, jak pierze łabędzi, Ze czcią wstępuje w lasów i grodziszcz twych cienie, Tyś bowiem jest świątnicą dla synów tej piędzi. Powstałą przez boskiego mistrza twórcze tchnienie. MAJTEK. Majtek w przeróżnej kole drużyny Chwycił za wiosło okrętu, Rozwinął żagle ponad głębiny, Nad .wir morskiego odmętu. NAJPIERWSZE POEZYE LXXI Rozwinął żagle i wiosłem trąca Błękitnej wody oblicze, A w przestwór leci dusza gorąca Ocłi! jak na łono dziewicze. Majtka, choć młody — w wiosennej porze Nie straszy morska ta jazda. Przed nim koralem błyszczą się zorze 1 ranna świeci mu gwiazda. Miał on sąsiadów — radzą sąsiedzi: wPorzuć to majtku rzemiosło. Namiętna żądza duszę ci zbiedzi 1 grób wygrzebie ci wiosło. W drodze, śród której płyniesz w tym szale. Żywiołów walka się toczy, Złamią cię wichry, pochłoną fale 1 nikt cię z twoich nie zoczy! « Taki los jemu nie jeden wróży, A on nie słucha tych wieści, Wabi go fala do tej podróży ] myśl, co w łonie swem pieści. W fali niebieskie widzi lazury. Tam jutrzni lice powabne Osłania warkocz ciemnawej chmury. Jak dziewczę sploty jedwabne. A z pod tych chmurek lekkiego włosa Błyszczy źrenica zapału, W złotą powleka przędzę niebiosa ] złoci perły kryształu. Gdy anioł burzy skrzydły czarnemi Skruszy to cudne zwierciadło, LXXII JAN KASPROWICZ Majtek spostrzeże oczy błędnemi Przepaści straszne widziadło. 1 myśl, co gwiazdą była majtkowi. Skróci mu śmierci godzinę, Utonie z słowem: wBądźcie mi zdrowi. Dla was ja żyłem i ginc!« DZJSIEJSZA PIEŚŃ. Na swych zgliszczy czarne dymy Patrzy naród z trwogą, A/lyśmy wieszcze, a wieszczymy Pieśnią zemstę wrogom. Ponad sioła, ponad miasta Płoną wrogów łuny. Myśmy wieszcze: im wyrasta Zemsta z naszej struny. Śród pożarów smętny ludu Nawykłeś popiołu, My powiedziem w pyle trudu Do zemsty cię stołu, i t. d. DO NASZYCH WROGÓW Dzika pieśń moja! i t. d, NA DZIEŃ 3 MAJA. Dawno-ż znikły cłiwile maja, Kiedy naród w nieszczęść słocie NAJPIERWSZE POEZYE LXXIII Drgnął, jak orzeł w swoim locie. Patrząc, że mu sępów zgraja Otoczyła skalne gniazdo?!... Świeć się, orle, twe zachody Pośród czarnych chmur nawału Rozdmuchana skra zapału, Choć ją tłumią wraże rody. Błyśnie tobie życia gwiazdą!... Naród z śmiercią walkę toczy 1 wtem słowa wielkiej myśli W księgę życia swego kryśli: Brać się z bracią swą jednoczy, Dusza z duszą, z sercem serce, By na wspólnym spocząć grobie 1 po długim dniu skonania Czekać wspólnie zmartwychwstania 1 wesela po żałobie 1 zwycięztwa po szermierce!... Och! przeminął dzień ten wiosny, Wicher rozwiał kwiat różany, A nad groby nad kurhany W ryk rozszalał się radosny 1 połamał kwiat bezlistny, i t. d. MYSZĄ WIEŻA. GENIUSZ — PRZEWODNIK 1 POETA. GENIUSZ: Tam!... widzisz tę kolumnę na krańcu obłoku? Zczerniały władzca!... patrzaj przez kryształ błękitu: LXX1V JAN KASPROWICZ Srebrzysty dywan u stóp, szafiry u szczytu, A niebo przędzie z zorzy płaszcz dla jego boku. Natura tron mu zdobi u jeziora stoku, Nań olbrzym drzemie w ciszy sennego zachwytu: Uklęknij, z czcią ucałuj te stopy błękitu, Modlitwy upleć wianek w uroczystość zmroku!... POETA: Ah! gdym spojrzał na czarną ruinę zamczyska, Wnet smutna myśl z potoku duchowego trysła, Co ciężkim zwątpień kołem me serce przyciska!... GENIUSZ: Lecz patrzaj! u niebieskich strop gwiazda zabłysła, Na skronie Myszej-Wieży tysiąc pereł sieje — POETA: Och! lekko mi! jam teraz odzyskał nadzieję!... DO 0 gdybym wiecznie przy twojem łonie Luba! miłości nektar mógł pić. Iść z tobą razem przez szczęścia błonie. Marzyć przy tobie i słodko żyć! Pierwsza czaruje twa mnie źrenica 1 pierwszy serce bije mi raz, Jednak nie zawsze słońce przyświeca: O luba! zdejmij z piersi ten głaz! NAJPJERWSZE POEZYE LXXV DO BOGARODZICY. Bogarodzico I z tronu niebiosów Ku nam swoje zwróć źrenice, Łzy się mieszają do naszych głosów — Patrzaj! zwiędłe nasze lice! Nam żałoba czoło radli. Troska we dnie, troska w nocy, Byśmy w boju nie upadli. Byśmy mieli dosyć mocy!... Bogarodzico! wrogi nam każą Zyć i działać w myśli wrogów, A my walczymy z wybladłą twarzą, Bo nie chcemy innych bogów. My cmentarnych się kamieni Ujęliśmy siłą ducha, A naokół nas się mieni Doba z dobą, smutna, głucha!... Bogarodzico! wieniec twej skroni Wiją gwiazdy, wiją tęcze, Niechaj on z siebie ognia uroni 1 przepali nam obręcze: Stopy wiążą nam kajdany. Siady krwawe na nich ryją. Krwią nie jeden brat zalany. Ledwie nasze łzy ją zmyją!... Bogarodzico! świątyń kolumny Obwinęły węże zdradą, 1 w prochy ojców pomiędzy trumny, W twarz nam sycząc, płód swój kładą. Nad grobami ptacy czarni, Dziko skrzydłem bijąc, kraczą, A my ludzie, my cmentarni, Żyjem zemstą i rozpaczą!... i t. d. LXXVI JAN KASPROWICZ DO Niepewny, czy odpowiesz memu serca biciu. Czy zapał mój wzajemność w duszy twojej budzi, Nie troszczę się o sądy i mniemania ludzi. Co śmieją się z zachwytu tego w ziemskiem życiu. Zbudziła się namiętność, co dotąd w ukryciu Drzemała, nim ją popiół rachunku ostudzi. Dziś walczę z sobą, czy się myśl moja nie łudzi. Czy z wiosną razem ujrzę nadzieję w rozkwiciu. Nadzieja! żywię w sobie to święte ognisko. By myśli z myślą sprzeczne w rozdwojeniu z duchem Spoiły tu się w całość, nie padły okruchem, By w boju, gdzie nam wieńczy skroń wieniec cierpienia. Gdzie żywot taki trudny, a wieczność tak blizko. Zaczerpnąć z twego łona siły i natchnienia!... WIOSNA. GENIUSZ — PRZEWODNIK DO POE'JY: Znużone stopy złóż tu śród wiosny dywanów, Orzeźwij mdłego ducha napojem z jej łona. By pieśń twa czarodziejska jej siłą stworzona. Zagrała w sercach braci potęgą organów. Twe gaje te i wody i kwiaty tych łanów, AA.iłością ku nim dusza twoja wykarmiona, Dla ciebie i ptaszyny piosenka natchniona, Ty w głosie jej poznajesz melodyę niebianów. Przelały się w ten urok twe myśli i czucia. Bo krasa ta, poeto! jest i lat twych krasą, Strojną w skromne fiołki, lilie i róże. NAJPIERWSZE POEZYE LXXVII Gdy wszystko, co się wdzięczy, nie chybi zepsucia, Gdy zima zniszczy czysty liść zielonym lasom. Czy wieńca twego wtenczas będą jacy stróże?... i t. d. DO Uroczy wieczór maja. W przyjacieli gronie Usiadłem między krzewy wiosennego sadu, Słuchając szumu liści i szmeru owadu. Lub pełną czerpiąc piersią polnych kwiatów wonie. W objęciach chmurek księżyc nad nami wnet tonie, "Wnet szuka pieszczotliwie gwiazd-kochanek śladu. Rozpierzchłych och! i drżących jak liść winogradu, Gdy wietrzyk z stron ojczystych pogładzi mu skronie. Dumając tak i patrząc na wdzięki przyrody. Niechętnie słucham, co mi prawią rówieśnicy, Niechętnie w ich codzienną mieszam się rozmowę, Lecz zawsze mam przed sobą obraz twej urody, W gwiazdeczce każdej widzę zapał twej źrenicy. Co sieje na mą duszę ziarna brylantowe... PTASZC. Żałośnie, głucho wiatr wieje. Nad Gopłem szeleszczą drzewa. Nad grobem brzoza się chwieje, A na niej ptaszę coś śpiewa: »Wiosenne słońce odziało "W świeży kwiat lasy i łany, Grono mej braci zagrało. Zewsząd brzmi głos jej dobrany, LXXVIII JAN KASPROWICZ A moje gniazdo zburzone, Nademną obłok gradowy, Przedemną fale spienione A nie mam skłonić gdzie głowy! Matko! tyś wielką mogiłą, W twem łonie braci tysiące. Nieszczęście pieśń mi uśpiło, Spaliło piersi gorące!«... Żałośnie, głucho wiatr wieje, Nad Gopłem szeleszczą drzewa. Nad grobem brzoza się chwieje, A ptaszę więcej nie śpiewa!... TOPIELNIK. »Pójdź ze mną dziewczyno, Pójdź łanów drożyną, Pójdź szczęścia wieniec wić. Rozkoszy my zdroje Pić będziem oboje, Będziemy słodko żyć. Przecudne masz lice. Ogniste źrenice Tajemny kryją czar. Urocze spojrzenie Wylewa strumienie Z krainy złud i mar. Usteczek korale By w Gopła krysztale Poranny uśmiech zórz,^ NAJPIERWSZE POEZYE LXXIX Tak nęcą niezbycie Jak pszczółkę w rozkwicie Wiosenny pączek róż. Pójdź ze mną dziewczyno. Śród łanów drożyną, Pójdź szczęścia wieniec wić, Rozkoszy my zdroje Pić będziem oboje, Będziemy słodko żyć!(( I poszła i znikła — 1 cicłio — ni krzykła. Gdy wody porwał ją prąd, A w cłiatce zdaleka Mateńka nań czeka, Czy córa nie wraca skąd? i t. d. DO JASKÓŁKI. Jaskółeczko moja mała. Co tak lotem krążysz. Jak powiewny wiatr lub strzała. Co tak za mną dążysz? Ocłi! tyś może czarna główko Pod jej oknem była, Poszepnęłać może słówko Dla mnie moja miła? Jaskółeczko lotna, stójże. Strzepnij rosę z piórek. Może perłę łzy jej ujrzę Śród tęczowych chmurek? i t. d. LXXX JAN KASPROWICZ NASZ WIEK. Gdy rozwiane skrzydeł pióra W lot spoiła dłoń Dedala, Wnet myśl moja, dumań córa, Strząsła popiół, co nas kala ] poranną zmyta rosą, Uleciała ku niebiosom, i t. d. DO Namiętni, mówią ludzie, są wszyscy poeci, Dla ducha by na słońcu przystań znaleźć cłicieli, Promieniem wieńczyć skronie, jak boscy anieli. Piorunem pieśni kruszyć serca ziemskich dzieci. Gdy w piersi ich kto iskrę miłości roznieci, Wnet patrzą na swój obraz, jak patrzał Anhelli, A urok tylko widzą w liliowej bieli. Nie wierząc, że i proch jest śród najczystszych kwieci. Tak sądzą ludzie, nie wiem czy mylą się sądem. Nie sławy nam doganiać, choć w myśli polocie Sięgamy gwiazd i często gromy w naszem słowie. A idąc wciąż za prawdy i piękności prądem — Czyż mamy szukać czarnych żużli w jasnem złocie: O luba dusza Twoja na to mi odpowie! WIDZIAŁEM. Widziałem — och! widziałem; Śród kościoła klęczał lud. Śród ołtarza legł swem ciałem, A na cielem widział trud: Och ty piewco! i ty klęcz, ] ty z ludem tak się męcz! i t. d. NAJPIERWSZE POEZYE LXXX] MYŚMY DZIECI JEDNEJ MATKI! Nasza ziemia wielkim stołem. Nie weselnym, lecz ofiarnym, "Więc tuż siądźmy wszyscy społem, A ucztujmy chlebem czarnym, Bo my, dzieci jednej Matki, Nie zrodzeni na dostatki! \Casze ojce, syny Wschodu, "W swej świątnicy stali progu, A święcili bez zachodu Złotą czaszę ofiar Bogu. Dziś pod strzechą naszej chatki Klęczmy dzieci jednej A/latki! i t. d. OFIARA. Czy słyszysz, jak wicher burzliwie wciąż wieje? Jak strumień twych myśli się pieni? Czy wiesz ty — czy czujesz, jak w piersi ci tleje. Co życie twe w popiół zamieni? Poeto grobowy! Śród mogił ty wzrosłeś, Z omszałej czerpałeś zdrój czaszki. Nim ducha poiłeś i braci go niosłeś, A czyś ty to czynił z igraszki ? W^ysączasz uczucia krople jak rosa. Wieszają na włosach się liści. Gdy wietrzyk zaszumi, wnet strąci je z włosa. Nadzieja się twoja nie ziści! i t. d. ospiiewicz. tziEu i Yj LXXXII JAN KASPROWICZ PRZESZŁOŚĆ 1 PRZYSZŁOŚĆ. ELEGIA. Ledwie śród mogił błękitnego smugu Gwiazd milionów zabłysły źrenice. Wnet światy, pomne winnego Mu długu. Drżały, gdy Stwórca wzniósł Swoją prawicę. Krople ognistych łez z oczu roniły, To meteorów spadły odrobiną. Lub się na zgliszcza i popiół zmieniły — 1 dziś się mienią i dzisiaj tak giną, Bowiem i dzisiaj pośród jestestw pola Zawsze władczynią ta sama jest wola. i t. d. POECI A GROBY. Mająż piewcy, jak upiory. Na mogiłach szukać chłodu, By zrodzone tam ich twory Już znużeniem tchły za młodu? Mająż błądzić pośród czaszek ] dotykać zimnych kości. Aby wzdychać jak ów gaszek. Osłabiony tłokiem gości? Inny cel ich! wiotkość ducha Nie nastroi piór do lotu, A rozmyślnie duma krucha Nie popłynie siłą grotu. Inny cel ich! zawikłane Na cmentarzu rozprząść struny, Mdłą l>ławatków wonią zlane Karmić dusze prochem truny. NAJPIERWSZE POEZYE LXXXIII Bo tam części są żywotne. Tam pierwiastki są żelaza, Których rdzawa tysiąckrotnie Nie imała się zaraza!... DO POEZYl. Poezyo, najcudniejsza bogini Parnasu! Ty przędzą rannej zorzy zdobisz duchów światy. Brylanty rosy siejesz między uczuć kwiaty; Do tęsknych dum nastrajasz wiosenną gęśl lasu... Ty płoniesz kolorami tęczowego pasu, Anielskie twoje stopy depcą gwiazd makaty; Odziana w płaszcz niebiański, krajem srebrnej szaty, Osłaniasz czyste lilie przed wyziewem czasu... Więc nie dziw też, że siłą tych wdzięków natchnieni. Strząsamy pieśnią prochy z liści świętych gai, Bo godny ci zgotować przybytek w ich cieni. Świątynię tę oczyścim z pasożytnej zgrai, A tylko chmurą smutku na duchu przyćmieni Przy tobie tutaj spoczną śród edeńskich krai... TOPOLE. Nad omdlałe ziem powierzchnie Szare wstają mgły, A wiośniany urok pierzchnie. Jak młodzieńcze sny. Fantastyczne nimf piosenki 'W gajach wietrzyk grał. LXXX]V JAN KASPROWICZ Dziś te tony, dziś te dźwięki W dziki akord zlał: ))0, źrenice wnet przymruży. Kto o' szczęściu śnił, Bom nadobnej wdzięki róży W siny rozniósł pył. Z eterycznej kwiatów woni Przędłem cuda w mgłach 1 perliłem rzęsy błoni W brylantowych łzach. Jesiennymi dziś wyziewy Poję cały świat, Dziś mi obce rzewne śpiewy. Obcy lilii kwiat!« 1 pieśń szumiał sobie długą Śród konarów drżeń Rozproszywszy żółtym smugom Blady słońca cień. i t. d. NlEZABUDKl. Pośród trawy na bagnistej Ziemi rosły niezabudki, Płaszcz ich ciałka był przeczysty,. Kolor oczu niebieściutki, Wietrzyk tulił je do łona Dziewiczego wodnych lilii, Z których każda, wypieszczona Pośród czarów wonnej chwili. Kryła bielą swej obwódki Wiotkie kształty niezabudki. NAJPIERWSZE POEZYE LXXXV Właśnie szedłem Gopła brzegiem, Nucąc dumy z szumem trzciny, A spokojnym fala biegiem Mój pieściła sen jedyny — Oh! pieściła — nie pieściła. Bowiem w myśli zawierusze Żadna radość nie koiła Zamroczoną, tęskną duszę, Kiedym ujrzał niebieściutki. Luby kwiatek niezabudki. i t. d. POKUSA. Cisza wkoło, senność wkoło, Zycie światem płonnych mar. Wiosna gajom wieńczy czoło. Jesień niszczy wiosny czar. Byłoż gorzej, jest-że gorzej Ideami poić świat. Czyli czekać, aż się złoży W grób ostatni lilii kwiat? i t. d. ZIMA. Jeszczem się łudził wiarą w wieczną trwałość Młodzieńczych wrażeń i wiosennej woni. Gdy, miasto widzieć kwiat na świata skroni, Ujrzałem śniegu całunową białość. 1 rozżaliła mnie bóstwa niestałość. Co wdzięk dziś szczepi, a jutro go trwoni. Chciałem narzekać, lecz nim się wyłoni Skarga, przemówi geniusz: LXXXVI JAN KASPROWICZ ))Jaka śmiałość W ludzkiem się sercu, w ludzkiej gnieździ duszy. By nieustannie pragnąć świeżych lilii, By chcieć dla świata wciąż rumianej tuszy. Zresztą Natury potężna jest władza Co dzisiaj zniszczy, to w stosownej chwili Silniejszem wskrzesza i cudniej odmładza !« ŻYCZENIE. Gdybyś ty mnie orle siwy Swoich skrzydeł dał, Tobym ja się lotu chciwy, Wzniósł nad szczyty skał. Tobym ja się w ciemne włosy Chmur dziewiczych krył, A kroplami wonnej rosy Prochbym z siebie zmył. W nadświatowej gdzieśbym stronie Rajski żywot wiódł, W eterycznych duchów gronie Plótłbym wieńce — plótł. — i t. d. DO BOGARODZICY. Bogarodzico! o ja czczę Ciebie, Bo mi przychylasz miłości czarę ] z aniołami równasz mnie w niebie "Wtenczas, gdy Twoją spełniam ofiaręl NAJPIERWSZE POEZYE LXXXVII Dla mnie ta chwila sennym zachwytem. Co snuje duszy cudne obrazy, ^C^^onne ogrody z świeżym rozkwitem. Śnieżyste lilie bez czarnej skazy, A nad tem wszystkiem promień słoneczny. Taki powabny, taki serdeczny! i t, d. SŁOWIAŃSKA PIESN. Słowianie my, Słowianie myśmy wszyscy, Wspólnemi łzy, Krwią wspólną sobie blizcy! Nad nami kat Śmiertelny stryczek wije, W kajdanach brat Trucizny puhar pije: Na ciele znać Żelaznej ślady pięści A jego Mać Wróg na trzy rozdarł części. Nasza dziś rzecz W niej życia skrę zapalić, Trującą ciecz Od bratnich ust oddalić. — i t. d. DO RUSAŁKI. O Rusałko! wychyl głowę Z namogilnej twojej cieni LXXXVIII JAN KASPROWICZ 1 daj gęśl mi Bojanowę, Strojną w jasny zwój promieni, A miłości skrę zapalę 1 rozczulę i rozżalę Wszechsłowiańską brać! Wróg grobowy pył nam prószy ] urąga naszej wierze, A nam dziwno jakoś w duszy ] nie ufno i nie szczerze 1 w bezmyślnej swojej dumie Brat czy nie chce czy nie umie Kwiatu idej siać! i t. d. PRZECHADZKA NAD GOPŁEM. 29 marca 1880 r. 0 jakie cudne dzisiaj to rano! Noc już pierzchnęła, a tam rozsiano Wraz rubinowe perły na wschodzie. Byś większe hołdy oddał Przyrodzie. Ona dziś mroźną dłonią rozdziela Śnieżne całuny na wonne ziela Och i wiośnianą radość ci skłóci, A jutro znowu ze snu ocuci Zamglone niebo, zamarłą ziemię 1 znowu zdejmie z piersi twej brzemię. Które ci wylew pieśni tłumiło! Twórcza Przyrodo! z jakąż lo siłą Pragnąłbym wdzięki twoje opieśnić, I tak mą wiosnę — me życie prześnić!.. 0 jakie cudne dzisiaj to rano! Patrzcie z rubinów siatkę utkaną Przecina słońca promień złocisty 1 blask przelewa w ten eter czysty! NAJP]bRV'SZE POEZYE LXXXIX Blaskiem już rozwiał sine mgieł duchy. Blaskiem roztopił szronu okruchy Aniołów wiosny nic dziś nie spłoszy. Toż więc zażyjmy razem rozkoszy. Razem wychylmy czaszę nektaru. Jaką nam poda wśród tego czaru Postać urokiem pieśni owiana. Pani goplańskiej fali — Goplana. 1 wnet w tę stronę brać nasza bieży " 1 wnet się zjawia skroń »Myszej-Wieży« Na przeźroczystej niebios przestrzeni, A przy jej łonie w olbrzymiej cieni — Spoczęły dawne ojców cmentarze — Niby w bojaźni, bo dłonie wraże 1 namogilną ziemię naruszą ] proch ten święty w twarz nam rozprószą! Niech-że kalają tak nasze groby, A my odziani kirem żałoby. Będziemy czaszką bawić się trupią ] wciąż patrzając, jak ci nas łupią, Będziemy ssać z niej posilne płyny, By myśli nasze zamienić w czyny. Niechże kalają!... a w polskiej pieśni Znajdą dziś tyle jadu rówieśni. Ze gdy uchwycą gęśl dłonią rączą, Wnet z niej trucizny wrogom nasączą!... 1 szliśmy brzegiem blizko a blizko, A tuż przed nami sterczy grodzisko: Kurhan niezwykły, kopiec wyniosły. Zewsząd cmentarną trawą porosły, A w krąg objęty ramieniem wody! Nas on nie wabi wdziękiem urody. Bo dziś mu zwiędły polnych ziół wieńce ] dzikich róż mu zgasły rumieńce. xc JAN KASPROWICZ A nowa szata jeszcze nie zsnuta. Bo wiosna, ledwie z więzów wyzuta, Nie zaczerpnęła tyle och! siły, Aby odmłodzić stare mogiły!... Więc nas urodą swoją nie nęci, A jednak było w naszej pamięci, Wypocząć sobie na jego łonie: Myśl przebiegała przeszłości błonie, ] wnet spostrzegło duchowe oko Gdzieś poza mglistą, mroczną powłoką Żywe obrazy. Jakoweś tłumy Przy Bojanowej odgłosie dumy Niosą śród grodziszcz ofiarne znicze I stroją w kwiecie bóstwa oblicze. Zewsząd brzmi raźno: »Łado och! Łado! Ty nas dziś chronisz przed tą zagładą. Przed tymi więzy, w jakie lustrzany Zimą ujęty pałac Goplany, Dłonie twe świeże wianki rozpięły. Gdzie prochy ojców w urnach spoczęły! «... Więc to grodziszcze! więc przodki stare Czynili tutaj bogom ofiarę 1 prochy przodków w urnach grzebali! My z namaszczeniem będziem patrzali Na te omszałe naczyń ostatki ] będziem łzami wilżyć te kwiatki, Które więdnieją śród dawnych zgliszczy! Czy nam kto wtenczas skarby te zniszczy? Czy nam kto wtenczas rzec się ośmieli. Że już w bezdennej giniem topieli 1 że nam wszystko poświęcić trzeba. Aby uzyskać chociaż kęs chleba?... My nie poświęcim uczuć dla zysku. Lecz przy miłości świętem ognisku Rozgrzejem dusze i serca nasze, 1 do biodr swoich każdy przypasze NAJPIERWSZE POEZYE XCI A^ecz taki silny a taki płytki. Że obronimy nasze zabytki! 1 tak chcieliśmy na grobu szczycie "Wziąść za wyrocznię ubiegłe życie ] spytać urn się, czy nam klucz boży Żelaznych kajdan zamki otworzy... Tymczasem niebios modre namioty Wnet się zmieniły w baldachim złoty. Osłaniający słońca łożnicę, A na powierzchnię wód topielice Z liliowego wstały powstania, Kryjąc się w srebrne fałdy ubrania. Wabiącej pieśni zanucą zwrotki. Aż oczarują umysł nasz wiotki. Wzięliśmy czółno, by wszyscy razem Za tym uroczym płynąć obrazem: Nie trzeba było pracować wiosły. Bo lekką łódkę Goplanki niosły, A tak sunęły ją po krysztale, Że ledwie z lekka trącone fale Och! koralowej nie tknęły tkanki: Niebiosa miały lice kochanki, Co za wybranym tęskniąc młodzieńcem, Płonie czystego żaru rumieńcem, A chcąc zachwycić swemi go wdzięki. Zrywa ku temu na łące miękkiej Wonne fiołki, białe lilije 1 już weselne zwoje z nich wije. Wiośnianych uczuć wraz ją iskierka Do zdrojowego wiedzie lusterka, A te wstydliwych licu korale Nawet nie gasną w zimnym krysztale, A ten ognisty zapał źrenicy Nawet nie stygnie w mroźnej krynicy! XCII JAN KASPROWICZ W Gopła zwicrciedle gładkiem, szerokiem. Niebo gwiaździstym patrzało wzrokiem, A spiąwszy namiot nad grobem słońca, Roniło krople pereł bez końca, 1 ognia, którym chciało nas złudzić. Nie mogło zimno wody ostudzić! Staryśmy kopiec już pożegnali ] popłynęli dalej a dalej. Przyroda wonną wabi nas ciszą ] łódź Goplanki z lekka kołyszą, A gdzieś na świeżo zerwanej błoni Dumka pasterki za wiosną goni! Błogo nam — lubo! śród tego tchnienia Zapomnieć można wszystkie cierpienia! Lecz kiedy duch nasz tonie w uroku. Tośmy ujrzeli w szarym obłoku Znów dawien kurhan i nasze serce Znów się tarzało w strasznej rozterce... Och! kiedy nic nas więcej nie pieści, Może zanucim wskutek boleści ))Boże coś Polskę !« — - jednym oddechem. 1 nam wtórzyły brzegi swem echem, 1 wnet się w eter pieśń rozpłynęła, Ale czy-ż władcę świata przejęła?!... PRZYJŚCIE WIOSNY. FANTAZYA. ANIOŁ ZIMY: Chcieli spoczywać wiecznie pod namiotem, Jaki im wiosna z jedwabiu rozpięła. Chcieli kołysać ducha w czółnie złotem: Ich łódź po gładkiem zwierciedle płynęła, NAJPIERWSZE POEZYE XCIII A cj nie znając, co wichry i burze, Pełne podziwu dla rannych korali. Rączo się kładli na jasnych wód łoże ] z ust dziewiczych rozkosze czerpali. Jam na to patrzał z chmurnego siedliska, A jedno śnieżnych piór moich wzruszenie Z eteru mroźne kropelki wyciska 1 wraz gorące wystudza marzenie... Jam na to patrzał, a świeże błękity, Co ich wabiły młodzieńczym uśmiechem. Przyćmiłem cienią lodowatej płyty 1 wnet zmroziłem świat jednym oddechem, i t. d. ANIOŁ WIOSNY: Nie łudź się, śmierci aniele. Że i dziś tę dzierżysz władzę. Dziś ja w przyrody kościele Nowe święto zaprowadzę, Dziś ja nową stworzę dobę — Jaka była przeszłej wiosny: Z uśpionych zdejmę żałobę ] wleje płyn im miłosny, A ten nektar — te słodycze W^ystygłe piersi rozgrzeją, Ducha nakarmią nadzieją 1 wskrzeszą życie dziewicze!... i t. d. PIEŚŃ. ))^stańcie uśpieni berłem niszczyciela. Ożywcie w sercach młodzieńczą nadzieję. Bo oto przyszła godzina wesela. Bo oto szczęście znów do was się śmiejel Cudowną szatę uprzędła mi Matka, Och! cudowniejszej nikt w świecie nie stworzy. CX1V JAN KASPROWICZ Jedwab nań brała z liliowego kwiatka, A nici snuła z włosów złotej zorzy. Dzisiaj rozpinam kraj tego odzienia J nad wybladłym unoszę się światem. Lice mu grzeję iskierką płomienia, Skronie mu wieńczę liliowym kwiatem! i t. d. Przebudzeni Z mogił cieni Radośnie powstali, W zwój dla skroni Z wonnej błoni Fiołki zrywali. Wszyscy prawie Na murawie Zielonej zasiedli 1 nie smutni Wraz po lutni Palcami powiedli. Dźwięki piosnki Na pierwiosnki Jak rosa spłynęły, Za ich tchnieniem Z zórz promieniem Ku niebu się pięły I Anioł mroźny Już nie groźny Już berła nie dzierży. Zwyciężony, Zaśnieżony Gdzieś bezwładnie leży!« NAJPIERWSZE POEZYE XCV OBRAZKI. Nad światem, nad sennym zabłysła Urocza poranku dziewica, Z jej oczu skier fala wytrysła, Skrasiła wybladłe ziem lica. i t. d. ') ') Wiersz ten, umieszczony w "Poezyach" (1889 r.) kończy zeszycik najpierwszych poezyi. OBRAZY 1 OPOWIADANIA KłSPROWICZ. DZIEU I 1 IMPRESSYE ŚWIATŁO BOŻE. Światło boże padło na ulicę, Z całej gęby roześmiał się dzionek Onem słońcem, co pośród koronek Chmur porannych wytrzeszcza źrenice: Dymy rosną i z czarnych obsłonek Wielką tkają dla miasta kapicę, Ale blaski, jak ostre nożyce. Rwą ją w szmaty, w sieć powiewnych błonek. 1 przedemną gród, jak olbrzym nagi, Z snu zbudzony, snem na wpół opiły. Wraca zwolna do olbrzymiej siły... Wraca zwolna, nabiera odwagi. Pierś wypręża, chwyta za trzon młota. By kuć znowu straszną stal żywota. II. ))HAJS MARONY!((. Pogaszono latarnie dokoła. Miasto w senną zapadło już ciszę, Tylko z rogu głos ochrypły woła: Hajs' marony! łiajse! łiajse! frisze! Noc tężeje, jak na mrozie smoła, Z szynków wyszli ostatni hołysze, Lecz rzężenia nic stłumić nie zdoła: Hajs' marony! hajse! hajse! frisze! Żydowico! Wargi twe już sine. Płuco rwie się od zbytniej chciwości. Grzbiet się ściągnął, jak skulonej plisze! Sam ci Rotszyld zysków pozazdrości! Czas do domu! Pod ciepłą pierzynę! — Wolne żarty... Hajse! hajse! frisze! Ul. YENUS YULGIYAGA. Światła płoną na ulicach miasta; Tłum próżniaków, jak rzeka, się wzmaga, A wśród niego gałgankami szasta Wyuzdana Yenus vulgivaga. Z każdą chwilą bezczelność jej wzrasta. Słodka, ckliwa, paląca, jak zgaga: Tu zaszydzi, tam cię błotem schlasta — Błotem pieszczot — Yenus vulgivaga. Idź! posłuchaj wabiącego słowa! Niech ci łono skalane otworzy. Niech twe oko zaćmi pierś jej naga! Trądem dusza okryje się zdrowa, W sercu ogień ugasi ci boży Jednem tchnieniem Yenus vulgivaga. IV. BATJAR. Gawiedź szydzi z jego nagich boków, A on z zimna krwawe ślepie tuli, W dziąsłach żuje kawałki cebuli, Czuć go wódką na dwadzieścia kroków. Codzień czeka u wałowych stoków, Aż się nad nim kto z ludzi rozczuli, Potem z szóstką pcha się, jak o kuli, "W^ szynk do takich, jak i on, zawłoków. Tak mu żywot, Bóg wie, odkąd, schodzi A nie zawsze był ponoć batjarem: 1 on niegdyś płonął boskim żarem... Lecz nieszczęście skrada się bez stuku: Myśl go straszna opadła, jak złodziej. Literatem być — na lwowskim bruku... Cg& V. w CISZY WIECZORU. Rzędem przy drodze, na wzgórkach Żółtego piasku, szarzeją 0 nizkjm zrębie chałupy, Paloną kryte dachówką, Dziś poczerniałą od deszczu, Gdzieniegdzie w mchów zielonawych Cienkie zasnutą tkaniny. Jak starce, wiekiem zgrzybiali. Chylą się szczytem ku ziemi 1 butwiejącą przyciesią Na szarych wsparte kamieniach, Nie wiem, czy marzą o dawno Zatartych śladach młodości. Gdy jeszcze, świeżo bielone, Sterczały słupy silnymi, Czy też o przyszłych nawałnic Szalonym myślą rozpędzie. Który je w gruzy zamieni — Dosyć, że marzą i marzą W ciszy wieczoru. Oto patrz! Jedne z ich rzędu Całuje miesiąc gorący. Wyrwawszy z gwiazd się uścisków. Ona mu wzajem odpowie JAN KASPROWICZ Srebrzystą światła kaskadą, Która tej chwili z źrenicy Pękniętej szyby wytryska. Promień, złamany o szparę, Pali się ogniem, gorętszym Od tych płomiennych języków. Liżących garnki w kominie Ze zastawioną wieczerzą — Promień się pali wspomnieniem Tej niepowrotnej godziny. Gdy przed dwudziestu latami Szczęśni mieszkańcy tej chaty, W zaznanej ledwie miłości Słodkiej się topiąc rozkoszy, Błogosławili samotną Ciszę wieczoru. Poza chałupą, w zacieniu Rozgałęzionej jabłonki, Akord odwiecznej melodyi: Ona w spódnicy z barchanu, 0 piersi lekko wydętej Poza zbrudzoną koszulą, Pierścieniem ramion spalonych Na jego szyi zawisła 1 drży, jak niegdyś jej matka Hen! przed lalami dwudziestu. On, naprzód ku niej schylony, Rozpłomienioną źrenicą W czerwone patrząc jagody, W pas jedną schwycił ją ręką. Drugą, po gładkiem ramieniu Lekkiem wijącą się wężem. Topi za rąbkiem koszuli 1, drżąc, śród niemych zachwytów Pierś odchyloną całuje W ciszy wieczoru. VI. WIOSNA. Niebiosa stroją się w błękit, A w środku słońce złociste Promieniącemi ramiony Sięga po własny swój obraz Ku jasnej głębi jeziora. A kiedy cłimurka śnieżysta, Ostatnia z siostrzyc, zbłąkana. Złoty mu uśmiech na chwilę Przysłoni skrzydłem przelotnem, Słońce gorętszy całunek Składa na własnem odbiciu 1 zlewa razem się z falą W jedną, jedyną melodyę Wiosny. Drogą, wiodącą ku wiosce, Za lekkim wiatru powiewem, Suchy się piasek nikłymi Unosi w górę obłoki I szarym ciąży atomem Na trawy ważkich listeczkach. Co tu i ówdzie, z nad rowów Świeżo kopanych, zieloną 12 JAN KASPROWICZ Poczyna kępą kiełkować. Z korzeni nagiej wierzbiny Wyrasta gibka latorośl 1 szepce z wiatrem i z trawą Jedną, jedyną melodyc Wiosny. W chłopskien\ obejściu, za płotem Wpół połamanym, jałoszka Ryczy, spuszczona z łańcucha. Dwie młode dziewki, czerwoną W pas podwiązane chusteczką, Kręcą się w małym ogródku Około grządek rozsady — Ze zczerwienionych policzków Ścierają potu kropelki. Na pozdrowienie przechodnia Odrzekną zwykłem »Bóg zapłać «, A uśmiech, druh tej podzięki, Zlewa się w jedną melodyę Wiosny. W szczycie bielonej chałupy Usiadła młoda kobieta: Snąć codopiero dziecina, Co się u stóp jej kamykiem Bawi i głuży wesoło. Syta, spuściła się z kolan, Gdyż z poza rąbka koszuli Jeszcze się cała wychyla Pierś z alabastru, siateczką Żył niebieskawych pokryta, 1 jeszcze mleko ostatnią Sączy na łono kropelką, By się zlać w jedną melodyę Wiosny. VII. NA TARGU. Południe. Słońce kwietniowe Zabłysło tarczą złocistą Ponad szczytami kamienic 1 drży siedmioma barwami W tysiącu kropel deszczowychi. Co po niedawnej szarudze Wiszą na liściu zielonem Kalafiorów, pietruszki. Cebuli, czosnku, kapusty. Czasem na tłustych wypocznie Piersiach czerwonej przekupki, Opiętych w kabat żółtawy. To znów grą światła i cieni Uwydatniwszy do sytu Ich falującą wypukłość, Spływa promiennym językiem Po wyciągniętem ramieniu. By w kilku drobnych pieniążkach. Które w tej chwili w jej dłoni Za wychowanki inspektów Złożyła młoda kobieta, Wpół ku przekupce schylona, 14 JAN KASPROWICZ Brzuchem oparta o stragan. Zestrzelić wszystkie swe blaski. Czasami złotym okoli Wieńcem kopułę ratusza 1, po miedzianym się dacł\u Zsunąwszy, światła girlandą Padnie ukosem w narożnik Ludnej, szerokiej ulicy 1 w siwej brodzie uwięźnie Starca — o twarzy wybladłej. Naprzeciw rynku, u skrętu Dwóch krzyżujących się ulic. Stał on spokojny, milczący. Z pod czarnej czapki baraniej, Co wyleniała tu owdzie Świeciła skórką, wpółwgięta, Wypływa pukiel siwawy. Oczy niewielkie, oprawne W ramy zmarszczonej powieki. Brwi przysłaniają rozrosłe. Że piwny kolor źrenicy Nie traci, skryty w ich cieniu. Swej dawnej, czarnej świeżości; Owszem, gdy promień słoneczny Padł na wypukłą siatkówkę. Zdawał się błyszczeć młodzieńczym, Starcom nieznanym zapałem. Nos prawie prosty, o nozdrzach Lekko wydętych, maleńką Skażonych dołem brodawką. Piętnował lice zorane. Szarawym włosem porosłe, Wyrazem ludzi szlachetnych, Dla których żebrać za trudno. Z ramion, odzianych w rękawy Z zielonkowatej materyi, IMPRESSYE Powyżej dłoni zagięte, Na pierś się kilka drewnianych Spuszcza wiszadeł, a po nich 1 po niebieskim fartuchu Poznasz, że stolarz z rzemiosła Starzec o twarzy wybladłej. Na targu barwy i życie. Tu zgraja krępych przekupek Z rąk sobie do rąk wyrywa Koszyk zielonej kapusty. Tam oto jakaś kobieta Pnie się nad wozu drabinę, Gdzie w małych, czarnych beczułkach Suszony owoc na sprzedaż: Jedną się nogą oparła O piastę koła, a druga Zawisła wolna w powietrzu, Trzęsąc się ikry pełnemi. Tu kilka bosych dziewczątek "Wciska się między przechodnie. Krzycząc: fiołki, fiołki! Tam pod płomiennym namiotem Człowiek o twarzy zczerniałej, W czerwonym fezie z kutasem, Zachwala towar zamorski; Tu rzędem siadły wieśniaczki, Trzymając masło na łonach. Każdy ma towar nabywcę, Ale go nie ma milczący Starzec o twarzy wybladłej. Ulicą w tę i w tę stronę Cisną się tłumy bogate: Kobiety w sukniach jedwabnych, 0 twarzy różem pokrytej 1 o wypchanych tiurniurach, «5 I 6 JAN KASPROWICZ Stają przy oknach wystawnych 1 na portretach aktorów, Śpiewaków, skoczków o kształtach Uwydatnionych trykotem, Wieszają oczy spragnione. Aż w łonach, w pręty żelazne Zasznurowanych, z namiętnych Dech im zamiera poruszeń. Jakowaś pańska dziecina. Ciesząc się sztucznym konikiem, Co poza płytą kryształu Gniadą lśni sierścią, batożkiem Smagnie po grzbiecie bosego, W podartych szmatach, sierotę, 1 potem matkę za fałdy Rypsowej sukni pociągnie, By mu sprawiła zabawkę. Panicze w butach klinowych, Na rząd guzików z perłowej Zapiętych masy, śród zgiełku, Niepostrzeżeni, otarłszy O bok publicznych się dziewczyn. Chyłkiem ich palec uścisną 1, zrozumieni, znikają... Tak — każdy towar ma kupca, Ale go niema milczący Starzec o twarzy wyłjladłej. cS^ Viii. w CHAŁUPIE. W okna chałupy, zwrócone Ku chmurnej stronie zachodu, Bije i bije szaruga. A kropla deszczu za kroplą Wsiąka przez szybę stłuczoną. Którą zapchano szmatami. Snąć to ostatki sukmany, Bo skrawek, zewnątrz wiszący. Tedy owędy drucianym 0 szkło zaskrzypi haczykiem. Wicher szparami wciąż wieje, Że liść geranii i laku. Co w poszczerbionych doniczkach Na zgniłej stoją poręczy, Gnie się i razem z szarugą, Ze skrawkiem starej sukmany 1 z kroplą deszczu, sączącą. Zlewa swe dreszcze w dyssonas Nędzy. Na stole, w łyżce blaszanej, Podpartej cegły odłamem. Pali się knotek, zasycan Kawałkiem świeżej okrasy, 1 rzuca mdławe światełko MSPROWICZ. BZIftA 1. JAN KASPROWICZ W zmrok zadymionej izdebki. W kącie, przy ścienie zapadłej. Na butwiejącej przyciesi, Łyżnik o barwie brunatnej ] o zębatej fasadzie: Na nim talerze gliniane. Dzbanek i garnki z żelaza, W połowie sadzą pokryte. Na ziemi woda we wiadrze 0 zardzewiałych obręczach 1 drwa, rąbane na jutro, Tworzą z łyżnikiem i knotkiem, Z garnkiem i miską dyssonans Nędzy. Na ławie, ważkiej a długiej, 0 nogach górą zwężonych, Ślady spożytej wieczerzy: Kartofel, łokciem zgnieciony, Szare łupiny, solnica 1 na dnie misy czerwonej Resztki zgęszczonej polewki. W małym piecyku żelaznym Tleją się jeszcze iskierki. Przez szpary kręgów złocistym Zabłysną czasem promykiem ] żółte światło poleją Na mąką zaschły żurownik 1 na zmoczone pończochy. Które się suszą u brzegu. Oto je podmuch w tej chwili Rozszerzył w język płomienny. Gwiżdżąc w kominie dyssonans Nędzy. Przy piecu starsza kobieta: Włos czarny, krótko ucięty. IMPRESYE Z za błękitnego zawoju Na skroń się białą wysuwa. Powieki na dół spuszczone, Broda na piersi obwisła ] ręce skryte pod fartucłi. Tedy owędy, gdy wicłier Głośniej zadzwoni o szyby. Budzi się z drzemki i oko To rzuci ku drzwiom zamkniętym. To znów, gdy słoma zachrzęści. Błyśnie z ukosa w kąt izby. Aż czoło w fałdy się zwęża. Oko niebieskie, ostatnią Paląc się jeszcze pięknością. Tworzy z tołubem wyblakłym 1 z lic bruzdami dyssonans Nędzy. Pod strzępem kołdry, na słomie. Zasłanej zgrzebnej płacł\ciskiem. Szesnastoletnia śpi dziewka. Łokieć wsunęła pod głowę. Że aż koszula opadła Z wypełniającej się piersi. Ze stołu spływa żółtawy Tłuszczowej lampy promyczek 1 koralowe policzki Okrasza jeszcze różowiej. Czasem się w lekkim uśmiecłiu Rozszerzą wargi czerwone: Śni o paniczu z fabryki. Co ją ukradkiem pochwycił 1 udo przycisnął kolanem. Patrzaj! ten uśmiech i sen jej 1 pierś namiętnie wydęta Łączą się w smutny dyssonans Nędzy. '9 ]] z CHAŁUPY Natur und Kunst sie scheinen sich zu fliehen. Und haben sich, eh' man es denkt, gefunden. Goethe. 1. Chaty rzędem na piaszczystych wzgórkach; Za chatami krępy sad wiśniowy; Wierzby siwe poschylały głowy Przy stodołach, przy nizkich obórkach. Płot się wali; piołun na podwórkach; Tu rżą konie, ryczą chude krowy, Tam się zwija dziewek wieniec zdrowy W kraśnych chustkach, w koralowych sznurkach. Szare chaty! nędzne chłopskie chaty! Jak się z wami zrosło moje życie, Jak wy, proste, jak wy, bez rozkoszy... Dziś wy dla mnie wspomnień skarb bogaty, Ale wspomnień, co łzawią obficie — Hej! czy przyjdzie czas, co łzy te spłoszy?!... 11. Tam, za wioską — weź. Ojcze nasz, dzięki! Jak pszeniczne kołyszą się ławy! Żyto, jęczmień i owies złotawy Jak zginają ziarniste swe pęki! 24 JAN KASPROWICZ Wiatr od pola się rozgrał — czyż w jęki? Z dróg się mgliste podnoszą kurzawy; Nad drogami, śród pokrzyw i trawy, Skrzypią krzyże, godła łez i męki. 0 Ty Boże! o Chryste! o Panie! Płonny owoc ta ziemia nam płodzi — Tłuste kłosy, bo tłuste uprawy: Nie na darmo ten wiatr tak zawodzi 1 tak smętne poszumy na łanie — Tu kłos każdy to cliłopski pot krwawy. Święty Kaźmierz — powracają czajki; Święty Wojciecłi — bociany klekocą, Słońce grzeje, rowy w mlecz się złocą. Brzmią skowronki, rycłiłe, polne grajki. Po murawacłi dzieci strzępem krajki Podkasane, w pasy się szamocą; Na przyzbicach baby w głos chicłiocą — »Ełi! kumolu! bajki, żywe bajki!« Wiosna!... Wiosna wszędy życie budzi! Jej błękity, słoneczne uśmiecł\y 1 pod cłiłopskie wciskają się strzechy. 1 tu raźniej biją serca ludzi. Choć się troski za troskarni tulą Do tych piersi pod zgrzebną koszulą. IV. Biją dzwony... Trza święcić niedzielę. Trzeba na mszę, uczcić przykaż boży... 1 niebieską sukmanę nałoży. Za kapelusz zatknie ruty ziele. z CHAŁUPY 25 Biją dzwony... Chrzciny czy wesele? Dni krzyżowe!... 1 serce się trwoży: Grady... susze... łza i krew się mnoży. Gdzież obrona, jeśli nie w kościele? 1 tłum korny padnie na kolana: ))Od powietrza, głodu, ognia, wojny Chroń nas. Ojcze! daj nam czas spokojny — Czas bez troski nadmęskiej i trudu... « Ach! jak fala płynie pieśń rozlana — Biedny ludu! Święty, polski ludu! V. Co za rozgwar, co za życie w siole! Jakie zewsząd płyną wonie świeże: Starzy prawią, dziewki mają krzyże W bzy, bylice, w bławaty, kąkole. To Jan święty chrzci wodę w rozdole, Gasi zielsko, które jadem liże; Czas sobótki i chłopcy, skry chyże. Ze snopkami za wioskę, na pole. 1 ogniska na przecznicach płoną. Szumi żyto, rzepik zapach leje. Gwiazdy świecą, wróżą coś dziewczyny: Nim rok minie, czyż w rutę zieloną Włos przystroi im luby, jedyny? Spadła gwiazdka, spadłyż i nadzieje? VI. ))Co?... naprawdę?... Eh! smalone duby!...« ))Jako żywo! wiecie, że nie kłamię: Jak mgła siny stał przy samej bramie — Widać nie ma spokoju duch Kuby. 7.6 JAN KASPROWICZ Albo Wtenczas, gdym z Bartkowej huby Wracał do dom — święte krzyża znamię! — Ten pies czarny!... te dwa węgle w jamie! Panie! chroń mnie od powtórnej próby!« 1 tak gwarzą, a deszcz w okna bije, Drzwi coś skrzypią, słychać szczęk łańcuchów. Wicher jęczy, pies w podwórku wyje. Na kominku resztki ognia gasną, Północ wciska się w izdebkę ciasną. Strach przejmuje w tę godzinę duchów... V1J. »Spiewaj, Kasiu!... « 1 mgłą się powleką Dwie źrenice, te żywe dwie wróżki. 1 ))Kaj wiodą cię, Jasiu, te dróżki? Na wojenkę, na wojnę daleką!« Albo: » Ciągną żórawie nad rzeką, W rzece pierze Jagusia pieluszki, Zimna woda oblewa jej nóżki, A po liczku łzy cieką, ej! cieką... « 1 piosenka jak płynie, tak płynie. Aż się oczy załzawią dziewczynie, Aż na piersi opadnie jej głowa. A babusia zasypia spokojna 1 coś szepce: ))Ej! wojna! ta wojna! Ej! ta woda, ta woda lodowa !« vin. Przyszedł do niej o zmroku, gdy chłody Spadną srebrne na gęstwin korony: ))Daj mi, Maryś, swój wianek zielony. Tam w tym gaju, u tej sinej wody. z CHAŁUPY Jaka rozkosz i jakie to gody!... 0 ma złota!. ..« ))0 mój ulubJony!...« Ach! że drżą aż leszczyny i klony Na tę miłość, tę słodszą nad miody... Ale potem... ci ludzie!... cóż z tego?... ))ZaI mi tylko warkoczka czarnego, Żal warkoczka, co zakrył mi oczy — « 1 w łzach cała; swachy czepią, pieją, Brzmi muzyka, tańczy lud ochoczy, A stolarze w lot kolebkę kleją... IX. Codzień chodzi, czy pogoda sprzyja. Czy mu oczy tumanią zamiecie; ))Pani-matko!« słania się kobiecie, A do córki: » gwoździ czek, lelija!...« Na odpuście zaloty zapija. Szczęśliwszego niema w całym świecie; 1 córeczka płoni się, jak kwiecie, A matusia wargi w uśmiech zwija. 1 drą pierze, przędą len kudłaty, Trza wyprawy: koszuli, pierzyny — Ślub za pasem... gdy wróci jedyny. Ale Wojtka — wzięli go w sołdaty — Do powrotu nie przynagla serce: Gdzieś w Szczecinie oddał je ))pomerce«. X »Oj, ja biedna, jak oset na grzędzie! Któż się doli sierocej pożali ? Matuś żyta, ni owsa nie siali, Niema sprzętów, wesela nie będzie! 27 j8 JAN KASPROWICZ Oj, ja naga, jak w lesie żołędzie. Jak te szyszki, które słońce pali: Ni jedwabi, ni sznurka korali — Oj, nie przyjdzie od swatów orędzie !« I tak w łzawe rozpływa się lęki, A łzy płyną w jeziora topiele. Ale jakoś uśmiecha się woda: Przyjdą swaty i będzie wesele! Nad korale, ponad jedwab miękki Twa rumiana, dziewczyno, uroda. Xl. Na zapłociu spędzali wieczory, On jej szeptał: »0, moja jedyna!« Z nim bylica i biała brzezina, Z nim szeptały zielone jawory. A przed świtem na nogach... Tak, skory! 1 gbur kontent i lubi jak syna — - Da mu córkę, gdy przyjdzie godzina, 1 mórg ziemi i krowę z obory. Przyszły żniwa, czasy zapowiedzi... »! do cepów jestem i do cięcia. Panie gburze! weźcie mnie za zięcia!« Ale gbur mu odpowie z owczarska: ))Niechaj każdy, jak usiadł, tak siedzi — Tyś parobkiem, ona gospodarska«. xn. Płacze... biedna... a jeszcze tak młoda. Chociaż, widać, pewnie smutek siny Spędził kwiatki z policzków dziewczyny — Szkoda róży czerwonej, oj! szkoda. z CHAŁUPY Płacze... we łzach jej cała uroda. Tak, jak w rosie ślubne rozmaryny; Oparła się o krawędź łóżczyny. A łzy gorzkie tak płyną, jak woda Jak nie płakać!... Aliesiąc z sobą żyli, A dziś. Boże!... dziś ich rozłączyli... Jak nie płakać!... Żałują sąsiadki... Wczoraj w karczmie... dobrzy przyjaciele. Skrzypce... tany... kieliszek za wiele 1 do bójki... a dzisiaj przed kratki. xni. Pierwsze lata, kiedy się pobrali, Szczęście kwitło, jak w polu makówki, Alieli chatę, szkapsko i dwie krówki. Byli młodzi — siali i sprzątali... Ale potem — niech się Bóg pożali... Ciężkie zimy i ciężkie przednówki I w pierzynie wciąż liczniejsze główki — Poszło bydło, chata i tak dalej. Dziś, jak dzieje się zwykle z tą sprawą, Kiedy kłopot zagnieździ się w łoże, Kiedy bieda pochwyci za szyję: On zakończył w karczmisku pod ławą, Dzieci w służbie, a ona, niebożę, Od wsi do wsi, dziś żebrze i pije... XIV. w poniedziałki, pogoda czy słoty. Czy na sucho, czy człowiek się schlasta, Hej, z tłomokiem na plecach do miasta. Aż na czole srebrzyste lśnią poty. 29 OO JAN KASPROWICZ Bo CÓŻ robić?... Te troski niecnoty! Sama jedna na świecie niewiasta!... Jak na drożdżach potrzeba wciąż wzrasta, Trza podatku, trza odziać sieroty! 1 dziś z targu pospiesza w swą stronę. Nakupiła to soli, to krupy. Nawet niesie dla dzieci kołacza. Ale jakże, wróciwszy, rozpacza! Tlą się jeszcze resztki jej chałupy, A dzieciska na węgiel spalone. XV. Miała rolę, sprzedali jej rolę — Były czasy gradu i posuchy, Kubę dawno zamknął grób już głuchy, A skąd płacić, gdy pustki w stodole? Pożegnała ze łzami swe pole, W służbę poszły nieletnie dziewuchy, 1 na plecach kawał starej pstruchy. Tak na wiatr się puściła — na dolę. Wędrowała od wioski do wioski: Tu się najmie do żniwa, tam pierze. Pokąd lata, pokąd siły świeże... Ale starość spada funt po funcie: Trza pójść w żebry, trza żyć z łaski boskiej, 1 dziś zmarłą znaleźli na — gruncie. XVJ. On w łachmanach, z dzieciakiem za rękę, Ona kawał szarego chuściska, 1 tak dalej, przez rowy i rżyska, "W świat szeroki, na biedę, na mękę. z CHAŁUPY Wiatr jesienną wydzwania piosenkę, Słońce chłodne promyki swe ciska; Cała ziemia, snąć zimy już blizka, Składa życiu ostatnią podziękę. Idą, milcząc... Bo na cóż im słowa? On ich dotąd natracił do syta: ))Dajcie pracę, choćby za ćwierć myta«. »Lato przeszło, dość swoich się chowa — Ledwie dla nich wystarczy nam chleba... Praca trudna... przybłędów nie trzeba... « XVII. Słonko świeci, oj, świeci iskrzyste, Ale jakoś się rozgrzać nie może! Pierwsze szrony dziś spadły na zboże 1 zmieniły w szron rosy kropliste. Poza wioską, gdzie, patrzcie! w srebrzyste Oziminy usłały się łoże. Wyszło chłopię na ciche rozdroże 1 wciąż szepce: ))0 Jezu! o Chryste !« W którą stronę się udać, snąć nie wie, A tu nagie gałęzie na drzewie, A siermiężka na strzępy podarta. Gbur przez lato sierotę-niebogę Miał do bydła... ))Na zimę? Do czarta!« Kawał chleba w zanadrze i w drogę. XVIII. Wiatr zadmiewa i straszną szarugą Pcha go na wstecz i bije mu w oczy: Przygarbiony, z pękiem chrustu, broczy W zaspach śniegu, aż pot ciecze strugą. 3» 32 JAN KASPROWICZ Droga krótką, a jednak tak długą... Serce bije, aż się w oczach mroczy — Patrzy w zmroki, czy wioski nie zoczy — A! tam pewnie, za tą mglistą smugą... A, tak! pewnie... Lecz trza spocząć chwilę Dech zamiera i nogi się bronią — Wypoczynek wszak wzmacnia na sile. A w chałupie aż zębami dzwonią — ))Ojciec poszedł zbierać drzewo w lesie — Wnet przyniesie... « Ej-że, czy przyniesie?!. XIX. Leży chory dwa miesiące blizko, Rwanie w krzyżach, ból piersi, ograszka — Nie pomoże ni piasek, ni kaszka. Aż się zwija na kłębek płachcisko. Jakie było to z niego chłopisko! Zwinniejszego niema we wsi ptaszka: Machać cepem lub kosą to fraszka. Fraszka mokre wyrzucać torfisko. Teraz blady, jak ściana, i słaby... Darmo leki przynoszą mu baby, Śmierć zagląda z każdego otwora. Trzeba księdza, niech grzechy przebaczy, A ksiądz łaje: wjedźcie po doktora — « Księże, za co?... Doktór dla bogaczy... XX. Na kominie płomyczek się żarzy. To popełznie odbłyskiem w głąb chaty. To ozłoci wytarte jej szmaty, To wypocznie na jej bladej twarzy. z CHAŁUPY 3J Ona siedzi przy ogniu i marzy. Pewno widzi skarb jaki bogaty — Złoto, srebro, purpurę, granaty. Aż się spojrzeć od blasków nie waży. A, tak!... wczoraj jej skarbiec jedyny Wzięli z ręki i w obce go strony Tak pognali, jak nie boże syny. Dziś go widzi, a jaki rzęsisty: Ciemny mundur i kołnierz czerwony. Żółty guzik i »zebel« srebrzysty. XXI. Lichy knotek na murku w izdebce Pokazuje mi kształty w pół-mroku: Cztery ściany, dwa łóżka przy boku, W kącie dziaduś zdrowaśki swe szepce. Z szarej miski resztki żuru chłepce Dwoje dzieci, w drugim, trzecim roku, A matula, na wpół z drzemką w oku. Nad najmłodszem, co leży w kolebce. A gdzie ojciec?... Pracuje w fabryce. Het za wioską... daleką ma drogę... Musi wrócić, czekają na niego... Lecz już późno, sen Idei źrenicę... Ach! a może... Panie! chroń od złego... Tak, maszyna urwała mu nogę... XXII. Było troje: on, ona i córka; On był szewcem, nosił się z waspańska. Lubił zajrzeć czasami, gdzie »gdańska«. Lecz nie dawał i przed »czystą« nurka. MSPROWCZ. DZIEŁA I. 3 34 JAN KASPROWICZ Przyszła bieda... i rzekła im gburka: ))Dajcie Fruzic... pora świętojańska«. Lecz szewc dumny, a duma szatańska — ))NJe jej miejsce, gdzie chlew i obórkaw. Więc do miasta... na pańskie pokoje... Dobrze płacą... tam szczęścia poszuka... Jak się cieszą ci starzy oboje! A po roku ktoś do drzwi w noc stuka — ))E! to Fruzia!... Spłakana?... we dwoje?. ..« Tak! przyniosła im grosze i — wnuka. XXIII. Pamiętacie, ten sąsiad po prawej: Wzrost miał wielki i szerokie barki, Lubił czasem wypić sobie starki 1 nie gardził żadnym kąskiem strawy. Miał szkapinę: wałacli był cisawy. Ze żydami jeździł na jarmarki; Chwalił Boga i płacił szarwarki 1 uciekał od kłótni i wrzawy. Lecz, gdy panicz znajdzie się w komórce 1 przy werku Jagny się pokręci — Panie! ratuj! o ratujcie, święci! Cała dusza pali się płomieniem. Nie przepuści ni jemu, ni córce 1 dziś, biedny! płaci to więzieniem. XXIV. Miał córunię, chował jak źrenicę, O mój Boże! o mój mocny Boże! Jeść nie może i sypiać nie może, Pieści oczy i gładzi jej lice. z CHAŁUPY ] wyrosła, robi we fabryce, O, mój Boże! o, mój mocny Boże! On jej ślubne gotuje już łoże. Wybrał dla niej parobka, jak świecę. Lecz nim przyjdą śluby i wesele, O, mój Boże! o, mój mocny Boże! Chodźcie baby, gotujcie kąpiele. Dobry ojciec, stary Wojtek Janta — O, mój Boże! o, mój mocny Boże! Dostał wnuka, syna fabrykanta. XXV. » Umarł ?...« » Umarł... « » Takie lata zdradne. Człek snąć młody, a jednak już stary... « Ale pogrzeb kosztuje talary: Ksiądz, kopidół, podzwonne, pokładne. wjegomości!... ja biedna, nie kradnę. ..« A księżulo: ))Nie pijcie opary, Będą grosze na msze i ofiary... Lecz ja biorę... to, czego dopadnę«. Ha! cóż robić?... pogrzebać go trzeba. Ducli bez księdza nie pójdzie do nieba — Więc ostatnie zaniesie piernaty... A wiatr wieje, a czasy tak chłodne, A mróz siny wciska się do chaty, A robaczki golutkie i głodne... XXVI. Koszą rzędem... A słońce tak piecze, Że snąć piecem gorącym świat cały... A pokosy padają jak wały, Kiedy burza rozmacha swe miecze. 35 36 JAN KASPROWICZ Koszą rzędem... a pot z czoła ciecze, Jak z drzew rosa, co się pozginały... Ej! ta rosa... ta słona... płaz mały A wysysa pacierze człowiecze. Ale trudno to boże przykazy, Dane ludziom już w Raju, przed wiekiem, W przeznaczeniacłi nie zacłiodzą zmiany: Drzewo drzewem, a głazami głazy, Woda wodą, a człowiek człowiekiem, Więc pracować mu trzeba na — pany... XXVII. Zanim zgaśnie jutrzenka, nim spłoną Złotej zorzy rumieńce na niebie, Chłop już z werka, półdrzemiąc, się grzebie: A dyć dzwonią, trza z pługiem, trza z broną. Jeszcze słońce płomienną koroną, Nie uwieńczy tej ziemi i siebie, A już baby i chłopy o chlebie 1 o żurze ku żniwnym zagonom. Idą, gwarząc, lecz gwarzą coś smutnie, Czasem Kaśka lub Bartek żart utnie, Ale żarty, jak gdyby nie z duszy. Czasem piosnka gawędkę zagłuszy, Lecz i strofki coś tęskne, nie cieszą — Nie dziwota, wszak na pańskie spieszą. XXV11J. A wy dokąd, Macieju, w tej słocie. Że psa wygnać byłoby dziś grzechem? Widzę, z rydlem idziecie i z miechem — A jak w podróż w odświętnej kapocie. z CHAŁUPY Człek się, panie, nie rodził, gdzie krocie, Trza ich szukać, wyrzecze z uśmiechem. 1 pożegna i dalej, z pospiechem, W tej szarudze, w tym deszczu, w tem błocie. Ja go znałem... fornalem był w Siewnie 1 miał wkrótce pójść między włodarzy, To małego już gburstwa początek... Lecz pan sprzedał, jak słyszę, majątek. Przyszedł obcy, inak gospodarzy. Pewnie wygnał go z chaty... A pewnie!... XXIX. Do szpitala powieźli biedactwo... Świetne przyniósł mu rok ten gościńce: Połamane pacierze i sińce — Co za skarby! jakież to bogactwo! Ekonomski bat wielkie ma władztwo — Plecy chłopskie! tu wyprawia młyńce, A chciej tylko poskromić złoczyńcę: Bunt pod ręką, brak czci, świętokradztwo! ] ludziska, jak woły robotne. Chodzą w jarzmie i milczą, zaklęte, Chociaż serce w krzyk głośny się budzi! Tak, jak woły, w niewoli poczęte — Te są tylko różnice stokrotne: Tych nie biją, ale biją ludzi... XXX. Chodził w fraczku, choć ojciec w sukmanie. Giął się w kabłąk: ))llpadam do nóżki, Jaśnie hrabio! całuję paluszki — « Ojcu trudno było wyrzec: »Panie!« 37 jS JAN KASPROWICZ Do panienki: »Różyczka, zaranie !« Do panicza: »A może dziewuszki? Mam siostrunię, piersi jak dwie gruszki. No a liczko, pah! pah! to kochanie«. Wreszcie, słyszę, siedzi w kryminale: Okradł pana, sfałszował papiery, Wszystko prawda, jak dwa a dwa cztery. Ojciec zsiwiał, matka w gorzkie żale, Ludzie w śmiechy, szydzą swym zwyczajem., Cóż dziwnego? przecież był lokajem... XXXI. Ja ci zawsze mówiłem, sąsiedzie, Że na dyabła tym chamom nauka!... No... na zdrowie! gdy człowiek popłuka. Nie zawadzi po takim obiedzie. Chłop pokorny, dopóki jest w biedzie. Pokąd widzi koniuszki kańczuka... Lecz i do wrót szlacheckich zastuka. Gdy mu jakoś się dobrze powiedzie... A przybysze, zwaliwszy się tłumnie. Zabierając szlacheckie dostatki, Szepcą chłopom: ))Działajcie rozumnie! Po co leźć wam, gdzie błyszczą się szmatki. Gdzie czyn lichy, choć słowa bogate — My wam damy i chleb i oświatę. ..« xxxn. ))ZapaIiła im się wreszcie świeczka. Poszli wreszcie po rozum do głowy; Widzą wreszcie, że olbrzym ludowy To nie plewy, albo jaka sieczka... « z CHAŁUPY )9 Idę... czytam: w^C^^iejj-ka biblioteczka. ..« »A spis książek?. ..« »Tu!...« Miesiąc Majowy... Straszne Męki... Kalendarzyk Nowy... Trąba Sądu — a to mi książeczkal... Oto próbka szlacheckiej kultury! A gmach słaby! a gmach cały trzeszczy — A z zachodu płynie szum złowieszczy: To złe duchy na skrzydłach wichury Szydzą głośno, wywalając wrota: »Nie my niszczym, lecz wasza ciemnota!... « xxxn]. Na sejmiku zebrali się licznie: Posła wybrać trza do parlamentu: Pełno wrzawy, pełno krętu-wętu — Żyć umiemy, widać, politycznie. 1 rzekł chłopom kandydat prześlicznie: »Bracia!...« ))Wiwat!...« ))Bracia, jak okrętu Maszt.. .« ))Niech żyje!... "Wiwat!. ..« ))śród odmętu. Tak i nasza, widać to publicznie — « 1 tak dalej... A biedne chłopiska Ot, tak mądrzy, jak byli przed chwilą, Choć słuchają, choć się w rozum silą... ))Mówi jaśnie, nawet braćmi zowie, Nie słyszeli tak nasi ojcowie...« Tak! Israterstwo i oświata błyska. XXXIV. ))Słuchaj, Milciu!... to chłopak jest sprytny, A nam wołu nauki nie zjedzą... Trza oświaty... a przytem powiedzą: Patryota... filantrop... duch szczytny. ..« iĄO JAN KASPROWICZ 1 tak w szkoły szedł Wicuś Pochwytny, 1 aż do dna upajał się wiedzą, A dwór płacił... Lecz rychło coś cedzą: » Grosz rzucony... chłop krnąbrny, ambitny... « Trzeba zbadać... 1 dzwoni uprzężą. Rżą cugowce... kocz drogę zamiata... A pod wieczór powróci z mieściny: ))A/lasz tu chamów! padalce! gadziny! Wychowałem u piersi swej węża, To heretyk, to zbój — demokrata !...« XXXV. ))Proboszczuniu!... mam syna... pojętny... Szkoła blizko... Bóg dał mi nie dużo, Ale pójdzie, gdy siły posłużą, Kiedy człowiek obrotny i skrzętny Ze sukmanki surducik odświętny — 1 kirejka na słotę — na burzą... Będzie księdzem... jak losy wywróżą: Człowiek liczy, a Pan Bóg niechętny. ..« »Tsia!... ja-ć tego nie chwalę zapału: Dziś nauka to ogień piekielny, Smaży żywcem... tak zwolna, pomału... Kościół zburzyć chcą dziś mędrków krocie; Toć sam Pan Bóg zamieszkał w prostocie — Niech zostanie przy pługu, mój Chmielny !...« XXXVI. Pasał bydło i chodził pod żyto. To pod wierzbą nad strugą siadywał 1 tak słuchał, jak kłos się odzywał, Co liść szemrze i wody koryto. z CHAŁUPY 41 Przestał pasać... był dworskim... za myto Kupił sobie skrzypiec i grywał; Na weselach tak chłopów porywał. Że inaczej tańczono i pito. Kto wie, jakie miał skarby w swej duszy: Może byłby w stolicy artystą, Piłby wino, obsypał się złotem... Lecz tu wszystko marnieje w tej głuszy. Dziś się zagrał i zapił się czystą 1 zakończył w łachmanach pod płotem. XXXV]]. Miełi syna, dali go do szkoły; Syn się uczy, aż się serce śmieje; Z roku na rok wzrastają nadzieje, Z niemi rosną i dziury stodoły. To nic... wreszcie synalek Jemioły Edukacyi wsze przeszedł koleje; Dzisiaj grzebie umarłe i pieje. Pasie żywe — barany i woły. Ojciec poszedł już dawno na wieki. Nie doczekał się nawet dziekana: Na trud, lata nie pomogą leki. A matula w opałach od rana: Drobi kluski przed księdza koguty, Klepie pacierz i — czyści mu buty... XXXVII]. A^ał być księdzem... Ano, rzecz to zwykła: Chłopskie dziecko... a ksiądz człowiek boży... 1 tatulo grosz za groszem łoży, ] do miasta to żyto, to ćwikła. 42 JAN KASPROWICZ Ale ludzka rachuba jak nikła!.,. Syn im bardziej w nauki się wdroży, Czuje, serce, jak na kłam się trwoży, Jak całego prawda w sieci wikła... Głużą ludzie... i ksiądz proboszcz słyszy: W^oła Maćka: »Panie! odpuść grzechy. Lecz ze syna nie macie pociechy!. ..« Ojciec w gniewie pieni się i dyszy 1 śle pismo: ))Nie moje-ś ty dziecko!« A z rozpaczy umarło kobiecko... XXXIX. Rano, zimą, mróz czy zawierucha, W surduciku do szkoły o milę, A wieczorem w chacie późne chwile Z książką, z piórem, chociaż w ręce chucha. Latem, wolny, zastąpi pastucha, A pod pachą Homery, Wirgile; Ludzie czasem poszydzą niemile, Lecz on pasie i ludzi nie słucha... 1 tak wyrósł... 1 dalej w stolicę... Tam to wiedzy głęboka jest rzeka... Ojciec czeka i matula czeka... A on pisał: »Kochani rodzice!... Skończę... bieda... dużo do roboty. ..« ] dziś skończył... umarł na suchoty... XL. Aż mu cała rozpala się dusza. Tak naukę wciąż chłonie i chłonie, A nauka w szlachetne pogonie Za ideą i serce mu zmusza. z CHAŁUPY 43 1 braterstwo do głębi go wzrusza, Chciałby wszystkich pomieścić w swem łonie. Choć mu Spartak szepce o swym zgonie, Choć go nieraz straszy cień Maryusza... ] raz siedząc w ławce, zadumany, Schwyci rękę panicza-sąsiada. Szepcąc: »Bracie!« z okiem, co nie kłamie. Ale panicz snąć nie tak kąpany — Jakby uczuł ukąszenie gada. Dłoń mu wyrwie i spyta: »Co?... chamie! ?...« ]]] z FLORY SWOJSKIE] 1. MATRICARIA CHAMOMILLA. (RUMIANEK POSPOLITY) » Nieboga! Aż mu oczęta zbielały W tej głowie! Aż, jak ta trawa na rowie. Tak zeżółkł cały; Aż mu się rączka, aż mu się ta noga Zwija, jak ona jeżyna, A i te plamki! jak czarne jagody!... Skąd się to bierze Ono-ć choróbsko!?... Hej! morówko sina! Otwarta tobie zawsze stoi droga W nasze chałupy, w te nasze zagrody!... Jak ognia i wody, Jak onych zaćmień na niebie. Tak się i ciebie Człek nie ustrzeże! Bogaci Mają-ci swoje doktory. Swe leki — Wszak im pieniądze, jak rzeki. Płyną we wory! 48 JAN KASPROWICZ Ale tu u nas> kiedy człowiek straci Jeden lub drugi półzłotek, Jużcić mu tydzień trza z głodu przymierać - Dolo-ż! ty dolo!... Idźcie, kumoszko, na ogród, za płotek — - Panienka święta i Bóg wam zapłaci — Idźcie-że jeszcze rumianku uzbierać! Oj nędza szczera-ć. Leczyć tak dzisiaj, lecz. Boże, 1 to pomoże Za Twoją wolą... A poco One żałości? Aniołkiem W niebiosach Będzie z tem oczkiem, w tycłi włosach, Z tem białem czółkiem — Tam, gdzie te dusze, jak gwiazdki, migocą, Tam, gdzie co rano się tuli Do stóp Dziewicy ta zorzyczka złota. Tam, gdzie miesiączek. Jak sierpik, leży na tej ziemskiej kuli... A bodajście wy! Na dolę sierocą Taka na świecie zostanie żorota! Jużcić ochota Żyć tu odchodzi, aniele! Idź, boże ziele. Do bożych rączek!... Panienko! Niepokalana! Przeczysta! Te miecze, Co ci nad krwią, która ciecze. Jak groch, rzęsista Z ran Twego syna — co serce-ć nad męką Pana naszego przeszyły. Niechaj odpędzą pokusę od matki. z FLORY SWOJSKIEJ 49 Co dziś już po niej... Choć mj tak zimno, jakby lodu bryły Kto mi w zanadrze kładł zmrożoną ręką. Oddam Ci chętnie te skarbów ostatki. Jedyne kwiatki, Co mi w chałupie zostały: Lecz i gad mały Swych szczeniąt broni! Pomnicie, Rok temu pewnie już będzie, Gdy »pali! Pali sicl« we wsi wołali. Aż człowiek wszędzie — Od stóp do głowy — czuł, że już mu życie W kościach, jak woda, się ścięło... Gorzał Olejczyk... Patrzałam, jak wtedy Z pod onej stajni. Gdy się już całe daszysko zajęło, Z wyciem — jak nóż mnie krajało to wycie! — Suka swe małe ratowała z biedy... Oj! — myślę — kiedy Taka jest miłość w psiej budzie. To cóż my, ludzie, Ludzie zwyczajni?!... O dziecię! Choćby mi przyszło z torbami Iść sobie; Choćbym gdzie w obcej chudobie. Zalana łzami, O chleb prosiła i o liche śmiecie Na ono-ć nocne wezgłowie; Choćby przez ciebie, jak oną wierzbinę. Wiatr bił mnie nagą. Nie dam ci umrzeć... Patrzcie! aż mnie mrowie Straszne przechodzi, jak więdnie to kwiecie: KUSPROWICZ. DZIfU I. A. 50 JAN KASPROWICZ 0 rączki chude! o wy oczka sine! W złą wy godzinę Przyszłyście na świat!... Panienko! Ty nas swą ręką Broń przed tą plagą!« 1 z chaty W on nieszczęśliwy poranek "W^ybieży Na to zapłocie, gdzie świeży Rośnie run\ianek, Taki skromniutki, a taki bogaty W zapach, w lecznicze swe wonie, Z kryzą na szyi, jak mleko bieluchną. Jak istne mleko, 1 w pozłocistej, jak słonko, koronie — Jako to słonko, co blask swój skrzydlaty. Żywy, jak ogień, gdy iskry wybuchną. Sypki, jak próchno, Z uśmiechem zsyła na ziemię. Co w ciszy drzemie. By trumny wieko... Gotuje Cudowne ziółka w garnuszku Kamiennym 1 na kwiateczku tym sennym. Co wiądł na łóżku — - Co snąć już życia żadnego nie czuje, •Łzawemi oczy spoczywa... Hej! hej ty ziele! ty cudowne ziele, Dzisiaj-ci na nic Pewno już tutaj będą twoje dziwa! Pewnie-ć to widmo, co koniec zwiastuje. Rychło w swych trupich uścisków piszczele Zamknie wesele; Onę-ć ostatnią nadzieję z FLORY SWOJSKIEJ 5J Rychło rozwieje Rozpacz bez granic!... ))Kumolu! A chodźcie ino, a chodźcie Co prędzej! Widać, już koniec tej nędzy! Jak burak w occie, Tak zesiniała twarz od tego bolu!...« »0 rety! Chryste!... Nie żyje!...« 1 tak, jak długa, na łóżczynę padnie. Na ono dziecko — W tych brudnych kryzach, co jej zamkły szyję, W tej chustce żółtej na głowie!... Hej! w polu Gdy wiatr zawieje, gdy, jak lis, tak zdradnie Ku wsi się skradnie, Jak drżą pod płotem te kwiaty!... Tak z onej straty Drżało kobiecko... ]]. MYOSOTIS PALUSTRIS. (NIEZAPOMINAJKA). ))A nie zapomnij ty o mnie Onąć godziną, A nie zapomnij ty o mnie! Za Dunajami, co Bóg wie, gdzie płyną, Nad wodą siną Morza, iż mówią, tak huczy ogromnie. Że ziemia trzęsie się w koło. Że oneć bory, oneć ciemne lasy. Co jako pasy. Brzeg opasują, Jak żywe drżą, Choćby wesoło Pomiędzy ludźmi, co biedy nie czują. Szło ci to życie w czerwonym kołnierzu. Oj ty rycerzu. Nie pogardź mną!...« ] aż ))nesIowym« fartuchem ■Łzy ocierała, Z jasnego »neslu(( fartuchem — Gdy go tak w drogę daleką żegnała Za wsią, co stała z FLORY SWOJSKIEJ 53 W jakiemś zamgleniu zasępionem, głuchem... Za wsią, przy »błocie«, przy bagnie — Przy tern »jeziorku«, przy tym grzązkim stawie. Co w miękkiej trawie Między sitowiem "W spokojnym śnie. Czysto, by jagnię Pomiędzy sianem, spoczywa... »Nie powiem, Ale to serce, jakby kto, o luby! Zamknął je w śruby Tak ściska mnie!... Czytałam w jakiejś książczynie. Że w taką chwilę — Tak w onej stało książczynie — Gdy kto przed sobą ma nie dwie, trzy mile. Lecz drogi tyle. Że człowiek prawie aż w zamysłach ginie, A jest, jak — my tu oboje — Niby wiesz, luby, że na drogc_oną Dobrze jest pono "Wziąć ku pamięci Ten kwiatek, wej!... O życie moje! 0 doloż moja!... Niech strzegą cię święci 1 ten Pan Jezus, co strzeże owieczek! A ten kwiateczek Na sercu miej!« 1 tak się schyli ku łące 1 zerwie kwiatek, Z pomiędzy trawska na łące, Aż łokieć błyśnie z pod płóciennych szmatek. Aż na ostatek Tego żegnania spłonie twarz w gorące. Jak ranne niebo, kolory. Jak wej! to słonko wrześniowe, co wschodzi 54 JAN KASPROWICZ Z sinej powodzi. Zdrowe i świeże — Jak wej! ten dzień. ))W oneć wieczory 1 w oweć rana, gdy zmówisz pacierze. Pamiętaj o mnie!... Gdy wrócisz, mój Boże! Jak w jakim dworze Na oścież sień!...(( ))Kata-ć pamiętać nie będę! Choć czas nie krótki — Kata-ć pamiętać nie będę: Ale to zwiędnie i na co te smutki ?...« I niezabudki Ściśnie kwiatuszek w swej garści... ))Na grzędę. Ojcowską wrócę też jeszcze — « ))A przecie pisuj !« — - » Czemu nie mam pisać? A ty kołysać Ucz się, dziewulo... Bo pewni eć czas! — « ))Aż-ci mnie dreszcze, Kiedy tak mówisz... aż się oczy tulą — « »A koli czego? toć przecie... bądź zdrowa!« wBądź zdrów!... Uchowa Toć Pan Bóg nas...« Tak się ci dwoje żegnali Onego rana. Tak się ci dwoje żegnali: Ona wróciła do dom zapłakana. Jako ta zlana Srebrzystą rosą roślinka; on w dali Zginął pod miastem... Nie długo Może w ))Kolberku« albo gdzieś w Szczecinie Jak listek zginie. Co spada z drzew... » Królewskim sługą « z FLORY SWOJSKIEJ 55 Będzie we świecie, odda trud swój wszystek — Ale gdy wróci, odbierze nagrodę: To dziewczę, młode Jak żywa krew!... »Keń-że to, Jasiu mój, jedziesz? We świat daleki? Keń-że to, Jasiu mój, jedziesz ?« ))Rży już koniczek: za góry, za rzeki. Zamknąć powieki Pod krwawym piaskiem, dziś pewno mnie wiedziesz. Mój ty koniku, mój wrony !« ))A weź mnie z sobąl U króla-ć ja prała« 1 haftowała Będę pieluszki W złocisty ścieg! Śpij, mój złocony! Schowaj te rączki, te tłuściuchne nóżki; Nie długo tatuś będzie cię kołysał — Nicponi nie pisał Cały już wiek!.,.« ))A niechże-ć go tam wcierniasty! Niech go morówka! A niechże-ć go tam wcierniasty! Ty wej! tak więdniesz, jak w polu makówka, A jemu wdówka — Pękata we łbie Małgola: Niewiasty Poszukał sobie, że ino! Jak istna kłoda! ale cóż? U wdowy Chleb-ci gotowy — A ty? czy sznurek Korali masz? Ledwie chuściną Obwiążesz szyję... poganin, szwed, turek, Ale nie człowiek jest z niego. ..« »Nie wierzę!. ..« 56 JAN KASPROWICZ ))Toć mówię szczerze, Więc wiarę dasz. Czy to zeszłego tygodnia Nie pisał do niej? Słyszysz! zeszłego tygodnia! A ona-ć temu wcale się nie broni: Jak ryba w błocie — Tylko z radości, że to czysta zbrodnia. Tak ogoniskiem, wej! trzepie! Gnije-ć to owo, jak w beczce kapusta; A jaka tłusta! Wiatry nie zdmuchną Gadziny tej! Toć ja jej w ślepie Żywego waru naleję!... Córuchno! Zawsze-ć mówiłam ci, widzisz: wianuszek Kryj pod fartuszek. Baczenie miej!... A przecie do wsi szły listy 1 wszyscy gwarzą — A przecie do wsi szły listy. Że za nim niemki z przychówkami łażą; Aż mózgi smażą Sobie ludziska z podziwu!... To czysty Jeno rozpustnik, nic więcej!... Żeń się z Antosiem... Do nóg mi się kłania, Wziąć się nie wzbrania. Choć widzisz przecie. Niby ten krok... A i tysięcy Też nie masz żadnych... Żeń się, żeń, me dziecię. Złoto ty moje!...« wMatusiu! czekajcie, Czasu mi dajcie Ten jeden rok...« z FLORY SWOJSKIEJ 57 1 tak czekała... Rok minął, A on ze służby — Jej na czekaniu rok minął — Powrócił we swe i — jął spraszać w drużby: A nużby, nużby Kto mu tak niewczas z Małgolą zawinął?... ] weselisko wyprawia: »"Walczy«, aż pot mu kapie z poza ucha; A jak rzerzucha, gdy deszcz ją zmoczy, Co z cicha spadł 1 bagno spławia, Onać wdowula... A tamtej hej! w oczy Spojrzyjcie tylko: w łzie, zorzą srebrzonćj, Jak ten zroszony Niebieski kwiat! cg^ ]]] DATURA STRAMONIUM. (BIELUŃ POSPOLITY). ))Nastucha!... słyszysz?!... Nastucha!...« »Hihihihihi!... A juści mam uszy. Więc ci też pewnie, że słyszę, jak grucha Taki wej! gołąb pstrokaty. Jak ty!... jak ty! ci powiadam!. ..« ))Ja! z duszy Wszystko dziś rzucę przed tobą, jak szmaty; Jak wej! na fryjur z kożucłia. Tak się uwolnię z tej troski: Bo, widzisz, we wsi po ludziacłi to cliodzi. Że niby ze mną tak jesteś, a znowu ] z komisarzem nie inak... Ej! grodzi, Mówią-ci ludzie, płot na okół cliaty, Strzeże swojego przycliowu, A jednak stwór mu nieboski Włazi w zagrodę; A jednak świnia mu obca Ryje po grzędzie! Żal ci nam cłiłopca; Na własną szkodę Wyrósł, oj! wyrósł! Tak wszędzie, Widzisz, gadają...« z FLORY SWOJSKIEJ 59 Nastucha!... słyszysz ?!...« ] w poły Obejmie dziewkę, córę stelmachów?, Który na folwark przyszedł prawie goły, A dziś, jak swojak prawdziwy, 1 wieprza tuczy i niejedną krowę, •Łacno utrzyma — z pańskiego... wBóg żywy. Że ino brak mu stodoły, A juści jako u gbura Całe obejście... 1 wszystkoć to pono Z woli tej Nasty... Ano, ptak się trzepie. Bo ma dwa skrzydła, i stelmach czerwoną Podnosi buzię: ma z czego — szczęśliwy!... Ledwie, że dziewkę poklepie Po brzuchu gruby Przepiorą, Juści i stary W łapie ma pewny przepitek; Juści mu świeży Rośnie pożytek! Owci bez miary Już ))ognaryją« mu mierzy Za to klepanie. A jest i klepać co prawie« — Tak sobie gwarzą naokół ludziska — »lstny rarytas... choć to lepiej w stawie. Lepiej na samem dnie rzeki Utopić szczęście takowe... Ta, z pyska To wej! psi naród, jakby jakie leki. Brała na piękność. ..« ))Ha! w kawie. Gadają, na noc się myje — « ))Niech się i myje... Lecz w tem niema sprzeczki. Że jakby wcale nie z chłopa... Na drzewie Rosną-ci, widać, zielone listeczki — Ot! z bożej woli... ale tam ^ niech sieki Porwą człowieka! — nikt nie wie. Kto matkę schwycił za szyję... Bądź-że, jak było, 6o JAN KASPROWICZ Jednak to pewna: z żywota Lelijka niby Wyszła niecnota...* ))Co wam się śniło? Lelijka?!... to bez ucłiyby Prawdziwy bieluń!... « 1 mają słuszność ludkowie: Patrz, choćby dzisiaj! Ta wysmukła dziewka, Z twarzą, jak mleko, i w chustce na głowie. Widać, że świeżo wypranej, 1 w tej koszuli, oparta o chlewka Dworskiego szare, pochylone ściany, W ciemnym serdaku, w połowie Przecinającym jej ciało. Czyż niepodobna do tej lilii czystej, Co wystrzeliła przypadkiem śród zielska. Śród tych kartofli, na które srebrzysty Rzuca miesiączek blask swój rozespany?!... Więc też i nie dziw, że z Bielska Wojtka aż dotąd przygnało Jakoweś licho; Że nie uważa na słowa. Iż dziewka w sobie Truciznę chowa; Że taką pychą Zamknie matczysko swe w grobie — Nic nie uważa!... »Mówięć raz jeszcze, dziewucho, Żeli to prawda — ja nie chcę pośladu. Nie chcę wybierek... Choć z jedną koszulą, Ale do gniazda Sochali Nigdy nie wpuszczę nieczystego gadu; Musi być panna, jak kryształ... Obrali Ludzie-by ze czci; tatulo. Co był jak szczere-ci złoto. z FLORY SWOJSKIE] 6l Przewróciłby się zapewne w swej ))tronie«... Zresztą, dyć powiedz, czym nie jest wart tego? Piętnaście morgów, trzy krowy, dwa konie « — wHihihihihi!... a toć wczoraj słali Swatów od Piątka, za niego Pójdę odrazu z ochotą! Mój miły Boże! Nie trza mi twoich rozkoszy. Dosyć mam sama Spleśniałych groszy: Mówią we dworze. Że jestem niby, jak dama, A ty? hihihi !!...« ))Nasta!... Nastusia!... jedyna...« »]dź, ty!« — i \^ojtka, co ją trzymał w pasy. Ręką odpycha — ))Nie idzie mi ślina Na takie cmoki do gęby! Za Stachem Piątkiem będą lepsze czasy. ..« ))Nasta!...« » Hihihi !« i wyszczerzy zęby Ta stelmachowa dziewczyna Białe, jak wełna jagnięcia, 1 rży, hej! rży tak, jako klacz dwuletnia; Tak się rzechoce, że te ślepie duże Pełne są śmiechu; że się gnie jak pletnia Smagła jej postać; że piersi, w obręby Koszuli skryte, jak róże Jawią od tego się zgięcia. Aż Wojtek cały Zadrżał na dzikie te czary. Dziewczę od ziemi Uniósł za bary ], oszalały. Wargami wpił się wrzącemi W owoc — bieluniu... IV. SOLANUM NIGRUM. (PSI ANKA). »Wiecie, z Wałkową to-wam, dziwne rzeczy. Coraz to gorzej. ..« »Ba! ja dawno gadam, Ze przed tym stworem człek nie ubezpieczy Swojej chudoby, ni siebie... Na chlebie Jestem już lata; na lawie Niejednej siadam; Buciska Zdarłem niejedne w tej ziemskiej podróży. Jak mówi proboszcz, a przecie Na onym świecie, Gdzie, jak lód prawie. Powiada księżyk, ta droga jest ślizka, Jeszczem nie natknął się wcale ■ — Drogi Michale, Niech mi tak zdrowie posłuży. Jako żadnemi nie kłamię ci słowy — Na stwór takowy. Pewnieć, że wołu chwytacie za rogi, Ze macie słuszność... Na ten przykład wczora Idę ja z miasta, ledwie wlokę nogi. z FLORY SWOJSKIEJ 63 Bom też, co prawda, na smutki 1 wódki — Jak wej! to wiecie, gdy żona Zwłaszcza jest chora — Więc idę. Aż tu mi babsko ścieżynę zachodzi: Ślepie mgłą zaszły na wiatrze. Przecieram, patrzę — Juści to ona!... A też mi leziesz na moją wej! biedę. Tak sobie zaraz pomyślę 1 w duszy kreślę. Jak w takiej chwili się godzi. Święty znak krzyża i mam już ochotę Minąć niecnotę... Lecz cóż? myślicie... czyż mogłem ja śmiało Niby zawrócić?... Zajrzała mi w oczy, A tak z podełba, aż mi grzeszne ciało Przejął dreszcz jakiś... Ty Boże! Na dworze Był dzień-wam jasny, jak woda W swojej przezroczy, A równie Czułem, że wokół robiło się ciemno« — »Ba! i nie dziwno, to czary! Ot, wiesz, ten stary Tomek Swoboda Takąż powiadał rzecz o sołtysównie, Kaśce Olszance, tej z Grabią, Że jak mu wabia Zadała siłą tajemną. Tak wszystko skutkiem tej nieczystej mocy Widział, jak w nocy...« »Prawda... lecz zważcie: ))Michale«, wyrzekła, »Pono-ci twoja zaledwie już dycha. 64 JAN KASPROWICZ Toś ją poterał!« A bodajś się wściekła! Bodaj ogniło ci dziąsło! W powrąsło Niechaj cię jaka mrówka Skręci do licha — Tak wiecie Nibym nie mówił, ale wej! na wargach Ino zipało... ))Kiej słaba, To na nic baba! Słomiana wdówka Też, jak potrzeba, osłodzi ci życie — « Chciałem znów minąć — »Ty! głupi! A toć nie kupi Na żadnych pewno się targach Jak ty drugiego... Boisz się przeroku? A! mam go w oku! Mam ci go we krwi, w każdej drobnej żyle Na tem wej! ciele, w tej ręce! w tej nodze !« 1 ta bezwstydna wam suka po tyle — Aż po kolana w te tropy, Jak snopy Żywej pszenicy, odsłoni Na jawnej drodze Golasy... »... Kiedym przed laty sługiwała w mieście. To brał sam kupiec za szyję ] jak tę żmiję — Że niech Bóg broni — Tak mnie okręcał naokół; tak wczasy Wyprawiał sobie, tak gadał. Gdy przy mnie siadał: A niech cię dyabłów ze dwieście! Jaki ty przerok masz pod powiekami, Hej! jak on mami!... A jednak strachu dyć nie miał!...« "Wcierniasty Sam wie przyczynę, że na to gadanie z FLORY SWOJSKIEJ 65 Tej rozpuśnicy, tej jakiejś niewiasty Człek zaczął rozum już gubić « wHołubić Pewnie-ć zachciało się, chłystku?! Dyć-ci, mospanie, Młodego — Mówi ksiądz proboszcz — na cnotę nie starczy, A cóż dopiero w tym razie, Gdy w grzesznej skazie Listek po listku Z duszy — niech mojej aniołowie strzegą — Jak z drzewa, taka naocznie Zrywać rozpocznie?! Dyć cóż, gdy taka zawarczy, Kiedy z tej mordy, niby z onej dzieży. Psie kły wyszczerzy?!... Ba, wiesz: czy z "Wałkiem było tu inaczej? Też go urzekła!... Chłop się jej zaleca, Kiejby niespełna rozumu; nie baczy. Że mu się tatłać nie dadzą. Że radzą Ludzie mu dobrzy: » "Walochu! Od tego pieca Co prędzej Odejdź, ha! odejdź, bo pewno się sparzysz! Służyło w mieście to owo, A tam niezdrowo — Mówią — po trochu, A tam tak palą, że na kawał jędzy Każdą dziewczynę wysuszą! Nie ujdziesz z duszą — ] cóż tak ważysz? Lepiej się w kamień na drodze odmienić. Niż z taką żenić !« »Znam-ci ją, rzecze, od samego dziecka, A w niej żadnego-m nie widział feloru...« usenowcz. oziEu 1. c 66 JAN KASPROWICZ 1 miał racyc... Pannica kupiecka Nibyć się inną widziała Od mała — Jak ten goździczek tak rosła! Takiego stworu Nikt wtedy Ani nie przeczuł w Antkowej córuli... Lecz stary pomknął na wieki, 1 bez opieki. Jak łódź bez wiosła. Została Jagna... Poszła szukać biedy, Dyć, i znalazła za wiele! Bieda w pościele Człeka obtuli — Mówi księżyczek — , że pod tą pierzyną 1 zmysły giną!... 1 jej zginęły w tem mieście przeklętem! Snąć rozbestwiła się, jak zwierz nieczysty! Ucierpiał Wałek: wprzód stracił ze szczętem Z tej mankolii chudobę — Osobę Nawet już swoją miał za nic — , A potem świsty W szeroki Świat go pognały, że, gdzie dziś, nie wiedzieć. A ona od tej chwili. Jakby palili Bez żadnych granic Żywi w niej czarci, jeszcze gorsze skoki Wyprawia sobie bez końca... Boi się słońca, W dzień woli siedzieć, A zaś wieczorem ciap! ciap! ciap! się wlecze Po łzy człowiecze... « »Gdzież po łzy ino?!... toć pono, że taka Jest jako upiór i że krew wypija z FLORY SWOJSKIEJ 67 Jednem spojrzeniem; u Kuby Mięczaka Uwiędła krowa, a pisze, Jak słyszę, W dawnych, wej! książkach, że wszelka Ladaczka-żmija Nad bydłem Nawet ma rękc...« ))Dyć, mówię: najwięcej Jednak nad ludźmi. Widzimy, Czem onej zimy Stał się Żużelka, A w co się dzisiaj za dechem obrzydłym Tej morownicy zamienia Bartek Golenia: Ni jęk dziecięcy, Ani go żony powstrzymają żale "W grzesznym zapale! Ano, bo widzisz, wszystko ci to jedno. Czy masz kobietę, czy płaczą ci dzieci; Gdy taka wzrokiem chce trapić, to w sedno Samo już trafi, że w chacie O stracie Wówczas nie myślisz już żadnej; Dusza ci leci Spalona Na potępienie, jak gdybyś wycisnął W gardło psiankowe jagody. Stary i młody Tutaj bezwładny Prawie zarówno... Tak! tak! dzieci, żona, Stodoła, stajnia, chałupa. To śmieci kupa! Takeś uwisnął Przy onej dziewce, jak ten mech-lichota Tu wej! u płota...« ECHIUM YULGARE. (ŻMIJ OWIEC POSPOLITY). »... Mówicie, Że niby przegrać tej sprawy W żaden już sposób nie mogę? Dyć się i zemszczę! Stary popamięta, Co to, wej! znaczy zastępować drogę, Co to, wej! znaczy zatruwać tak życie Swemu zięciowi! Czy to człek, jak w orce Ten koń kulawy? Czy to my jakie bydlęta. Niby te w mojej obórce, Z których, od pracy, są już kości same, By w jarzmie chodzić, gdy taki dziadyga Kiwnie swym palcem? Oj, zetrę-ć tę plamę, Zetrę-ć ją, mówię, tak, jak Twoja pięta, Panienko święta. Starła łeb smoczy, że została — figa. Hi! hi! z całego, wej! stworu... Oj dziadu! Tak poprzycinam ci te kudły siwe. Jak szkapią grzywę. Że ani śladu Onej godziny Nie pozostanie z czupryny! z FLORY SWOJSKIEJ 6q Tak cię wykąpię na sucho Że cię, ty — jucho !...« 1 ręką. Ciężką jak topór stalowy, Jak święta ziemia, tak czarną, Huknie ci w stół ten, że w karczmie aż ściany Tak się zatrzęsły, jakby jeno marną Były purchawką, że ten sufit, miękką Sadzą, by jedwab czarniawy, pokryty. Prawie na głowy. Na te niebieskie kaftany. Na te spencery i świty Zdawał się walić... Nawet lampka mała, Jak widmo jakieś lśniąca nad szynkwasem. Od tego huku zlękła się i drżała... A ona flaszka, którą Ćmuk, pijany Za boże rany. Jak mówił straszny zbereźnik, » tymczasem* Na stronę jeszcze odstawił w ferworze. Spadła, zlewając mu strugą opary Te szarawary. Co mu niebożę Zoneczka miła Własną swą dłonią uszyła Z jakiegoś, widać, drelichu — Ludziom do śmiechu... ))Też, Ćmuku! Skaranie boskie, na szkodę Ino łazicie... « ))Karczmarko! A co wam gadać!... są-cić u mnie grosze. Zapłacę wszystko... Fi!... fi!... fi!... Barbarko, Ty psia bestyo! czy już nie masz tuku W tych swoich kościach?... Oj! mam ci kobiecko Niby jagodę! Oj, koszęć żyto, da! koszę 7© JAN KASPROWICZ ] nakosiłem...* »"W^ej! dziecko Lepiej wam było kołysać w chałupie. Lepiej do żony, niż bruździć! do domu Wyspać się krzty nc! Pokosy na kupie Zmiękną, porosną. ..« ))Cisawej jałosze Zielska naznoszc...« ))Oj, też znosicie — chude, że wej! sromu Dość macie we wsi i wstydu... racyc Zawsze ma dziaduś...« »A niech go cholera Ciężka zabiera! A niech on zgnije!... Panie Dorada, Czy była słuszność u dziada? Wytrzyjcie sami jej oczy, Źe aż wyskoczy !...« ))Raz rzekłem: Słuszność po waszej jest stronie; Dziwię się tylko, że gości Pani karczmarka sama się pozbywa, Źe na interes. ..« ))My tu ludzie prości, Nie żadne panie, a z takiem wej! piekłem ] złe się pewno nie zgodzi; za zyskiem Takim nie gonię...« »0 wielkie cuda! o dziwa! A też ruszajcie z tym pyskiem, Hadwokatowi lepiej wódki świeży Kieliszek wlejcie!... Panie hadwokacie, Więc sprawiedliwość niby wej! odmierzy Mnie, jak to mówią, po sam sztrych?... Jak żywa Istna pokrzywa Byłeś mi, dziadu! lecz czekaj!... O stracie, Pan wie, nie gadam... Rychtunek z nim zrobię. Że go!... psianogi drelichy na dyabła! Baba zesłabła, Dyć niech i sobie! Fi! fi! Barbarko z FLORY SWOJSKIEJ 71 Podwiąż fartuszek... Karczmarko, Choć macie gębę, jak ścierkę. Jeszcze kwaterkę!... Dorado! Panie Dorado! z honorem Niby tak mówcie. ..« ))Toć mówię: Jakem uczciwy!. ..« »Fi! fi! znane rzeczy. Że wam też głowę golili; obuwie Też już mieliście nie z łyka... Dyć, kładą Takie obrączki, jak się czasem zdarzy; Dyć-ci przed morem Prędzej się człek ubezpieczy, Niźli przed lochem... Dyć, sparzy Człowiek się łatwo. ..« »Macie zadość w czubie...* ))Dyć, gdzie i zadość... Zamknęli, głodzili, Ale nie widać po pyskach; dyć, lubię Takie nadęte, jak kiej żaba skrzeczy! Widać, wyleczy Człowiek się rychło z wszystkiego! od chwili Widać, zależy! czerwone, w lelijki Prawie przechodzą — blajchu ani ździebłki! A one ślepki — Kiejby u żmij ki... « »Cmuk!...« ))Dyć, nauki Nie potrzebują wej! Cmuki — Ale to też tak!... no, dalej, Czy my wygrali ?...« »A juści. Że u nas prawo jest czyste: Czynna zniewaga, a za to Czeka kryminał, czerwi eniak...(( ))Dyć czeka!... Była zniewaga: dziad ściągnął mnie łatą. Czy też kosiskiem przez plecy... Nie puści Cmuk tego płazem... czerwi eniak! ty stary!.'.. Hm! całą listę 72 JAN KASPROWICZ Bodaj piszecie... Człowieka Ograżka bierze... Ej, kary, Dziadu, nie ujdziesz!... czerwieniak!...« »Też statku Trochę, Józefie... pan-ojciec...« »Gcbulc Lepiej wam stulić, karczmarko.,.« »W przypadku. Jako niniejszy... « ))Dyć, krew szła jak rzeka, A nawet spieka Była na ranie. ..« ))Józefie!...« ))Bo stulę Pysk wam ten zaraz; dyć, lepiej wódczyny Dajcie przed pana pisarza... zniewaga. Jak ciało, naga, A za te winy Do czerwieniaka. Mówicie niby?... Ej! oskubię ptaka Do samych pypci!... ej! psie giczelc Jak na śrót zmielę!.. .« »Sromota, Kiedy jest człowiek jak bydle — A wy, co na mnie tak z boku. Panie Napierny? jakby, wej! te ślepie Zgnąć we mnie chciały! jakby wam w tern oku Był jaki pałasz!... karczmarka to z błota, Myślicie, wyszła bez czystszego czucia? Wej! za ożydle Wziąć go, aż cały się strzępie, 1 precz do domu! zepsucia Nie róbcie złego; sam Bóg was nawiedzi... Czy to nie ojciec ?...« wDyć, cicho! prawicie Tak, jak wam gęba urosła... niech siedzi! Niech taki ojciec!... Napierny! co klepie Ta w babskim czepie Nie uważajcie, Napierny!... na szczycie Takiej mądrości zawsze figa tylko... A... a... dyć... figa!... Rzeknijcie też cósik, A ja forszusik Tą samą chwilką z FLORY SWOJSKIEJ 73 Zaraz podrzucę, A jak pszenicę wymłócę, Panie Napierny, Doradzki, Dam też na placki! Półszósta Tu, wej! złotego... pod nosem Co się krzywicie?... za mało? 1 tak już baba w cłiałupsku się głodzi... A co?...« »A cóżby? przeczytam rzecz całą: Prócz tego sińca, to przez swoje usta Puścił obelgę... « »A puścił: w izbisku Tak ci wej! głosem. Aż po wsi, słychać, zawodzi: Rakarska duszo! psi pysku! Żonę masz za nic! marnujesz dobytek! W karczmie utopisz, com przez życie szpar ał... A wara, dziadu!... dałeś na przepitek? Co cię to, siwcze, tak bardzo obcłiodzi. Co robią młodzi !...« ))Macie swą prawdę; jeśli dziaduś karał. To miał na kogo: nikt pewnieby córy Nie wziął bez grosza. ..« wRycłjtyczek!... po słowie Widać, że w głowie Nie żadne wióry Lecz rozum wielki Macie, Napierny!... kropelki — Krzty nie daruje... ta, klnę się Na ciebie, biesie.. .« lY NA ROZDROŻU NA ROZDROŻU. Jesienny Wiatr, bezlitosny, jak serc ludzkich sędzię, W posępnym deptał obłędzie Życia ostatki: )>Hej! hej! gdzie jesteś, ty wdzięku proniienny. Którym majowe szczyciły się kwiatki ? Gdzie jesteś, kraso? Gdzie, płaszczu wiosenny Wierzb i topoli? Hej!...(( Tak wicher szydził z tej ziemi, z tej matki, Co próżno słońca o litość błagała: »0 słońce, lej Żary gorętsze po roli, Nim umrze cała!« — A ona Stała... Sierocą Tuli dziecinę do młodego łona. Na którem wisi czerwona Chustka persowa; -Łzy jeszcze w oczach nie zaschłe migocą, Na piersi ciężka przechyla się głowa, yS JAN KASPROWICZ A z pod zawitki włos, spływając nocą, Twarz jej owija W cień — Twarz, z której znikła gra kolorów zdrowa. Którymi róża, ta dziewicza, pała Śród rannycli tchnień: Dziś tu złamana lilija. Jak na śmierć biała. Samotnie Stała. A oto. Jak ono ziele, nim je wicher potnie. Wznosi znów głowę, nad wrotnie Cięższe powieki: Spojrzy w tę stronę, gdzie nadbrzeżne błoto. Znacząc się śladem jakiejś czarnej rzeki, Czołgać się zdaje ze żółwia ochotą Ku zasępionej Wsi. 1 znów, patrzajcie! jak rosiste ścieki Zlewają kwiaty, tak jej lice zlała Ach! fala łzy 1 aż na ręce spryszczonej Srebrem zadrżała, Gdy w burzy Stała... Zapewne, Niźli to niebo, co się całe chmurzy 1 świat, jak rozpacz, tak duży. Gniecie ołowiem — Niż zwiędłe trawy, niż szkielety drzewne. Co nad jesiennem żółknieją pustkowiem. Roniąc łzy czyste, ludzkim łzom pokrewne. Dziś jej smutniejszy Los... NA ROZDROŻU 79 Zapewne jeszcze ten, co serca zdrowiem Igra, jak liśćmi ta wiatru nawała, Szyderczy głos, Ponad to błoto wstrętni ej szy. Wieś jej rzucała. Choć za nią Stała. »Dziewczysko! Hej, chciało jej się tysiączną być panią!« Tak te języki ją ranią Ostrzem trującem. ))Co dziś ją czeka? W chlewku legowisko 1 kij i torba, boć, prawda! pod słońcem. Pod bożem słońcem, gdzież równe jej psisko? Tłuk! tłuk! nic więcej! Tłuk!... Dobrze ją sprawił! "W swem chciwstwie piekącem Każda w dostatki opływać-by chciała!. ..« W duszy, jak huk. Jak zawiść wichrów tysięcy. Ta czerń jej grzmiała. Gdy blada Stała. Jedyny Syn bogatego nad wszystkich sąsiada Co dzień nadchodzi i gada. Tuląc do siebie: »Cicho, różyczko! o cicho! zdawiny. Wnet wyprawimy, jak gwiazdy na niebie. Jak ten miesiączek nad nami, ten siny«. Wraz i do oj czuła: »Stary wnet myśli wypocząć na chlebie. Wnet w moje ręce przejdzie huba cała. Żenić się czas!« 8o JAN KASPROWICZ ] ojciec z zięciem już hula... Wszystko widziała!... Dziś — łzawa Stała. O Boże! 0 miłosierny! Co za dola krwawa! Toć się sam wiatr naigrawa Z żalu dziewczęcia: On innej ślubne przygotował łoże, A ojciec w gniewy: ))Nie dostanę zięcia! Na wstyd ty w domu! Niecłi czart ci pomoże! Biegaj ty sobie W świat !« Ach! lepiej było doczekać się ścięcia! Czemuż jej matka nędzne życie dała!? Nim doszła lat. Czemuż nie legła ach! w grobie!? Tak rozpaczała 1 drżąca Stała... We świecie Sama-ć się przepcha śród syków tysiąca — 0 tak! jak brzytwy tonąca, Schwyci się życia. Ale cóż pocznie to niewinne dziecię?... Spojrzy... Za wioską, śród trzciny spowicia 1 śród sitowia, co wieńcem się plecie, Staw przebłysku) e. Staw! Nakształt szarugi rozdartego wycia, Burza w jej wnętrzu starganem zawrzała: O Chryste! zbaw Duszę, co sił już nie czuje! Zmartwiała NA ROZDROŻU Z tą prośbą Stała... A słota. Coraz ostrzejszą poświstując groźbą, Ostatnim liściom swą kośbą Życie odbiera ] na jej lice dżdżysty oddech miota. Szarpie niebieską spódnicą i zdziera Chustkę z jej ramion, śród których sierota Dziecko, zapadło W^ sen... Oto się budzi, oczęta otwiera 1 kwilić pocznie ta gołąbka mała, A ona, hen! Ku wodzie mając twarz zbladła, Jak skamieniała. Nieszczęsna Stała... KASPROWICZ OZIEU I. u. w KARCZMISKU. W karczmisku, Stojącem w środku wioszczyny. Na onem wzgórzu, skrytem w piasek siny. Nad oną wodą, co płonie W srebrzystym błysku — W odbiciu tego miesiąca. Który na niebios nieruchomym szczycie Zwolna się w bladycli promyków koronie. Jak w siatce, rusza ] wodę trąca Owym promieniem, co spływa, Jak nieszczęśliwa, W tej nędzy ludzkiej zasłana topiele Dusza — W karczmisku jakie wesele 1 życie! »Od ucha! Hej-że od ucha, ty stary! Bo ci w te ślepie naleję opary — W te maślankowe gałki. Że poznasz zucha! Bo ci potrzaskam te skrzypce. NA ROZDROŻU 83 Jakem potrzaskał to szafsko w chałupie, 2e tydzień pewnie zbierałbyś kawałki! A wy, karczmarko. Wlejcie tej rybce, Co wej! na łokciu n\i leży, Kieliszek świeży! Szparko Żyć już nie warto!... Graj dalej, Ty trupi e!« 1 w tany Z rudą się Kaśką potoczy, To tupnie nogą. To rzeźko wyskoczy. Aż mu się w górę podwieje Skrzydło sukmany. Za nim tłum cł\łopów, jak dęby. Dziewek pękatycłi, jak nadrzeczne wierzby, Gdy wiatr się z niemi rozpasał, szaleje... A lampka mała. Szczerząc swe zęby Z paszczęki mglistych odorów. Jak z cieni borów Szczerzą się blade w miesiącu paprocie. Lała Światło po dzikiej ochocie Tej ciżby. Więc pije Kropelki potu z parobków 1 onych dziewek, podobnych do snopków — Liże ten szał, co im zlewa Czoła i szyje, Rozczerwienione, jak cegły. Które zrosiły drobne łzy deszczyka. To nagie łokcie, jak gałęzie drzewa. Chwyta dziewczynom 84 JAN KASPROWICZ W uścisk przebiegły; To szmatek chustki barwistej. To znów rzęsisty Porywa kaftan niebieski w swą paszczę Siną, To całe stado ł\ulaszcze Połyka... W zakącie, Przy małem oknie, przez które Spogląda miesiąc w tę szaleństwa dziurę, Gwarzą staruchy-mądrale: ))Jak koń w chomoncie. Tak człowiek w biedzie się strząsa. Rad, że w niedzielę zajdzie na kwaterkę - Na zdrowie, Kubo, na zdrowie, Michale! .. Ano! spojrzyjcie! Jak strzępi wąsa. Jak się ten Szpera rozdyma. Jak Kaśkę trzyma. Widać, że biedy już wcale nie czuje — Pijcie! Ta dziewka, znać, oczaruje 1 Szperkę. Kobiecko Ponoć schorzałe już docna, A on z tym tłukiem, niby wiedźma nocna Niech Bóg ma w swojej opiece Babę i dziecko!... Byłoć z nim dawniej inaczej, Ale to prawda: człek płynie po życiu, Jak łódź rzucona po zarosłej rzece. Gdy raz się zdarzy. Że się zahaczy W gęstych zaroślach biedy. Cóż sobie wtedy. NA ROZDROŻU 85 Choćby się cały, jak rana, oropił. Waży?... Tak i on z nędzy zatopił Mózg w piciu!... « A listki Białej za ścianą topoli, Kiedy ją powiew ku sobie niewoli. Że mu oddaje swe łono, Jakby lubystki, Lub innych czarów wypiła — A rosa-ć tylko, która z niebios spada, Kroplami poi młodziuchę zgwałconą — Bijąc w okienko, Poszumów siła Łączą z tym gwarem, z muzyką Jękliwą, dziką, ] niby szeptem, tak żałosną straszą Męką: ))0 biada-ż z dolą-ci naszą, O biada !...« ))Od piekła Prawdziwie jesteś, rzempoło! Myślisz zapewne, że duszę ci gołą, Jak mysz zleniałą, wypocę?! Skrzypka się wściekła: Zwolnij-że z tonu, da! zwolnij. Da! okrągłego, da! pójdę, jak w młynku! Hej! dni-ć ja harał, hej! harał ja noce, 1 cóż wyharał?... Wódki wy golnę! Wczoraj wygnali z roboty; Mój Boże złoty, 1 cóż ja zrobił, żeś dzisiaj tak nędzę Skarał? 86 JAN KASPROWICZ Na łeb, kto zadrze, wypędzę Z szynku !...« Wtem chłopię Zdarte do izby się wciśnie, Blademi oczki naokoło błyśnie, 1, zadyszane, płonące. Jakby w ukropie. Pociągnie Szperkę za ramię: wTatusiu! matka już kona! jak płatki Tak wej! już zbladła, jak łopian na łące, A wy tańczycie! Cłiodźcie, nie kłj:mię!« — ))A niech cię piorun zabije! Niech ona zgnije! Czarci już wszystko w naręcze zgarnęli. Życie Niechby i twoje też wzięli 1 matki !!« 1 nogą Kopnie dzieciaka, jak czasem, Gdy -coś ci serce napoiło kwasem, Kopniesz ten kamień, co leży Bez win nad drogą; Aż Jaluś jęknął niebożę. Jak ten chojarek, gdy weń na podgaju Byk rozsierdzony bokami uderzy; Aż w całym tłumie. Jak wiatr w rozgworze Z dębami, zaskrzypią głosy — Jak drżą niebiosy, Niebiosy mgliste, zasępione, sine, W szumie Ptaków, lecących w godzinę Wyraju... NA ROZDROŻU 87 »Ha! trudno Patrzeć na takie pastwienie... A ty psi synu!!!« ))Hej! kto się tu żenię. Temu pamiątkę ja sprawię. Duszę paskudną, Jak trzew wyciągnę mu z brzucha!. ..« »0 my się ciebie nie boim, ty zbrodniu!« 1 wnet ta ciżba, równa ciemnej ławie Bijącej wody, Albo jak po dniu Parnym, piorunna ta burza, Pijana nurza W pięściach przemocy pijanego jeńca — Gody Wyprawia, gody szaleńca, Przegłucha!... 1 skrzypki Od razu zmilkły sosnowe; Tylko ciemięga, miesiąc siwą głowę Wsuwał do wnętrza izdebki, Gdzie rozgwar chrypki Łączył z wyziewem się wódki ] z tą pożółkłą, mglistą lampki przędzą W szmat jakiś szary, cuchnący i lepki... Tylko z topolą Wiatr, jakby smutki Siadły mu w końcu języka, Zda się, przenika Ścianę skargami — któż zgadnie nad czyją Dolą?... Nad nędzą ludzką!.., Hej, żmijo! Hej, nędzo!,.. 111. CHŁOPSKA DOLA. Ona usnęła... Dziś słońce tak piekło. Że wszystkie trawy pomiędzy ścierniskiem Napół powiędły i kurzem powlekła Skroń swoją skryły przed słonecznym błyskiem. Wiązaniem żyta zajęci żniwiarze Poszli wypocząć śród cieni mędeli 1 ogorzałe przysłonili twarze, Weseli, Gdy siły praca nadmierna im wzięła. Że choć z południa odetchną na chwilę — Ona usnęła. Mąż ukochany spoczywa w mogile Drugie już żniwo, a od syna dzieli Ziemi ją tyle, ach! i wody tyle, Że okiem ludzkiem nie zmierzysz topieli. Kto wie, czy wróci? czy zamknie jej oczy? Wczoraj mu talar posłała ostatni: Dziś i za morzem przybysze roboczy Nie płatni... Pot jej wystąpił i boleść ją zdjęła, Rzuciła wiązkę, usiadła pod snopkiem 1 tak usnęła. NA ROZDROŻU 89 Ciężka to dola zawisła nad chłopkiem, Cięższa nad wdową, gdy jej nikt nie bratni: Krwawym z dnia na dzień żywić się zarobkiem 1 tak wciąż dyszeć, jak ryba śród matni. Dawniej to jeszcze kawał własnej schedy 1 kęs własnego posiadała chleba. Lecz pogrzeb męża — toć przecie, choć z biedy, Grześć trzeba: Duszaby nigdy bez świec nie spoczęła, Bez pokropienia i bez pieśni świętej — Ona usnęła. 0 Chryste Panie! o ty niepojęty! Który przychylasz swoim dzieciom nieba! Tu ciężkie snopy, a tam łan pocięty Leży pokosem — bogactw pełna gleba, A jednak ludzie, jak bedłki, padają, Głodem zmęczeni... Ty jednych, o Boże, Stroisz w korale, a drudzy dźwigają Obroże. Jednym to dajesz, co drugim ujęła. Ojcze, twa ręka... Lecz któż cię odgadnie? — Ona usnęła... Została chata... Bóg wie, jak wypadnie. Jakie biednemu gotuje się łoże. Świat wobec biednych postępuje zdradnie: Już może jutro, lub jeszcze dziś może, Przyjdą z urzędu i na drzwiach chałupy Za czynsz przylepią znaczki urzędowe 1 nie zostawią ani śmieci kupy. By głowę Skłonić stroskaną... W lód się myśl jej ścięła Na smutne jutro, na jutro lodowe. Lecz dziś — usnęła. IV. z NIZIN. Brukowali ulicę... Z okna mej izdebki Na grono pracujących codziennie patrzałem: Robiło ich coś sześciu, a każdy z nich, krzepki. Uderzał mnie postawą i żylastem ciałem. Nie łatwa to snąć praca od rana do zmroku Ubijać twarde głazy żelazną maczugą, Gdy ludzie takiej siły, ze krwią w bladem oku 1 z czołem żyłowatem, zlanem potu strugą. Milczeli dziwnie wszyscy — nikt słowa nie rzecze ] nikt się z tych olbrzymów głośno nie poskarży, Że dzień się nie chce skończyć i że słońce piecze. Że pot kroplami ścieka z zakurzonej twarzy. Snąć pracy ich konieczność ująwszy w swe kleszcze. Na usta im żelazne złożyła pieczęcie. Że choć ich kości zmęczeń przenikają dreszcze. Choć serce bije spieszniej, ci milczą zawzięcie. Po łokcie zakasawszy zbrudzone koszule 1 czapki w tył zsunąwszy na spalone karki. To wznoszą, to spuszczają centnarowe kule. Aż nogi im się chwieją, aż się chylą barki. A każde uderzenie jakiś takt wydzwania. Co falą jednostajną w serce mi się wciska. Jak wicher, który kłosem ostatnim pogania. NA ROZDROŻU 9 I Jesienią, wśród pustego, owsianego rżyska. Na dźwięki tych uderzeń nikt się nie odzywał. Policzki tylko drgaJy i wypiekłe wargi, A z piersi ich kosmatej cichy jęk wypływał. Co więcej opowiada, niźli słowa skargi... W południe zwykły obiad: kartofle i śledzie; Czasami talerz ryżu, kraszonego sadłem; Raz nawet kawał mięsa widziałem — ach! w biedzie Jest mięsa kawał szczęściem, dla was nieodgadłem! Pewnego dnia, pamiętam, byłem kłótni świadkiem: Z nich jeden rzucił talerz swej żonie pod nogi. Snąć obiad nie smakował... »Ha! pewno ukradkiem Był jaki byk u ciebie! Strącę ja mu rogi! Nie miałaś czasu lepszej ugotować strawy, Ty suko! ty gadzino! ty nędznico wstrętna! Uliczna łapipoło! Tutaj pot ja krwawy Wylewam, ty na pracę moją obojętna!. ..« Ja nie wiem, ile prawdy mieściło się na dnie Kałuży tych podejrzeń; wiem jedno, że nędza Podżega namiętności, ludzkiem sercem władnie, jak gdyby uwikłała szatańska je przędza; Że z ludzkich serc krzemyków, gdy je los połączy. Potrafi nędza krzesać taki żar płomieni. Że sypią się i sypią, pokąd prąd ten rączy Nie strawi ich i głuchych nie sprowadzi cieni. Przez które złote szczęście nigdy nie dociera; Gdzie żaden kwiat barwistem nie płonie weselem: Z mężnego tutaj łotr się staje bohatera, A ten, co byłby zbawcą, bywa niszczycielem. Tu dwoje serc, skowanych małżeńskimi śluby, Jak dwoje nieraz bydląt, w jeden wóz wprzągniętych: Choć miłość tak wszechmocna, tu krótkie rachuby; Tu gad się rychło gnieździ pośród uczuć świętych; Tu życie tak się plącze, jak dwie wrogie myśli, Zrodzone w jednym mózgu, jak dwa bicia wrogie W jednego serca głębi... Ci, co jaśni przyśli, Wychodzą tu stąd brudni!... O, wy losy srogie! ^2 JAN KASPROWICZ Był jeden między nimi, któremu w południe Nie nosił nikt obiadu... Zresztą, jak i drudzy. Miał piętna twardycłi znojów; widać życia grudnie. Śród których kroczą losów nieprzyjaznych słudzy, Niejeden raz mu ciało i duszę raniły. Wydawał się ten człowiek, jak ów jesion stary. Co, dawno postradawszy czar zielonej siły. Za wolą wiatrów jęczy nagimi konary — Jak jesion, który grzbiet swój pochylił ku ziemi 1 płacze łzami rosy nad znikłą urodą, A jednak nazbyt silny, choć między młodemi. Ażeby już na zawsze paść spróchniałą kłodą. Gdy przyszedł czas obiadu, uchodził na stronę, Kładł na bok swoją kulę, na kamieniach siadał, Odwijał chleb z kobiałki i kromki zwilżone. Zapewne octem z wodą, spokojnie zajadał. A potem na kamieniach, włożywszy pod głowę Kamzelę, legł, jak inni, na spoczynek krótki... Patrzałem na to wszystko i me serce zdrowe. Ja nie wiem, jakieś dziwne ogarniały smutki. Wracając raz do domu w południowej chwili, Zwolniłem trochę kroku, widząc kamieniarzy; Snąć właśnie wypoczynku godzinę skończyli. By znowu jąć się pracy, choć tak słońce parzy. On jeden z kamiennego nie wstał legowiska. Spragniony, widać, bardziej rozkosznego zdroju, Co, jako deszcz dla żyta zwiędłego, wytryska Ze źródła snu dla duszy powiędłej wśród znoju. Wtem któryś z nich, śpiącego szarpiąc za koszulę, ))Nu, auf, Sie alter Pollack, s'ist schon Zeit!« zawoła; 1 wstał, zakasał rękaw, schwycił ciężką kulę: 1 znów się nogi trzęsły i pot kapał z czoła. ))Nu, auf, Sie alter Pollack!. ..« Te szydercze słowa Ze serca najtajnieńszej nie płynęły głębi; NA ROZDROŻU 93 Na dnie natury ludzkiej jeszcze żar się chowa. Którego świat dzisiejszy lodem nie wyziębi; Rozpali on się w płomień, tak jasny i wielki. Że światłem swem ogarnie wszystkie świata końce, Roztopi ludzkie serca, dziś mroźne kropelki, 1 zleje w jedno morze. W niem braterstwa słońce "W^ciąż będzie swoje kształty kąpało dziewicze, 1, blaski na toń morza śląc z niebieskiej góry, 1, znowu fal serdecznych dźwięki tajemnicze Na skrzydłach złotych blasków unosząc nad chmury, Wieczystą między niebem i ziemią harmonię Przypływem i odpływem sił wspólnych wytworzy. Upoją-ż i mnie jeszcze tej rozkoszy wonie. Nim serce me w mogiłę na zawsze się złoży? Na dźwięki swojej fali, gdy samotna bije, Owiana ciepłym wiatrem tej myśli uroczej; Gdy szumi, jak to źródło, które skała kryje, Zamknięta przed dusz zwykłych zamglonemi oczy — Usłyszy-ż moje serce echo, tak olbrzymie, Jak przestwór, który ziemię od niebiosów dzieli, Jak przestwór ten bez końca, w którym wszechświat drzymie, Zatopion w snach gwiaździstych na mgławej pościeli ? Tak głośne, jak złączone traw i kwiatów szumy, Szelesty drzew, jęk jezior, rozhuki potoków, Płynących z gór fal białych spienionymi tłumy? Jak trzaski tych piorunów, co się rwią z obłoków. Podartych w szmat błyskawic ognistymi szpony? Jak wszystkich tworów wszystkie tchnienia i odgłosy; Jak żal i radość człeka, wszechstworzeń korony, Co duchem swoim wzlata, jeśli chce, w niebiosy? Tak dźwięczne, jak melodya, która z sfer tych płynie, Gdzie szumią wieczne ruchy światów miliona. Krążących wśród swych orbit w wieczności krainie — Melodya, która w serce wnika i z niem kona? Niech stawią mnie przed sędzią, co litością zdjęty ] prawdy tej przeczuciem, ))Tego czy Barnabę ?« Zawoła do tej tłuszczy; niechaj tłum zawzięty 94 JAN KASPROWICZ — Zapewne los najsroższy — wskazując na słabe. Stargane moje kości i na łzę w mem oku. Zakrzyknie: ))Na fałszywym pomścij nas proroku! Ukrzyżuj go! ukrzyżuj! a puść mężobójcc!« Niech znoszę trud najkrwawszy i gminu pogardę. Na krzyżu niech umieram, jeśli tego trzeba; Niech w bok mi wbiją oszczep, w ręce gwoździe twarde, Lech niechaj chociaż przedsmak czuję tego nieba... A przyjdzie czas! o, przyjdzie! "W^szak nawet wyrazy. Topiące mnie na chwilę w zmrok właściwy grobom. To tylko zwykła sprzeczność natury bez skazy 1 życia sił zewnętrznych, które walczą z sobą... Podjęli go z ulicy — zbliżył się zbiedzony: »Już kilka dni nie jadłem; w gorączkę i słotę Z dalekiej tu się dotąd przybłąkałem strony« — ))Ach! dieses arme Luder« — i dali robotę. Czekałem, aż w mogiłę słońce się zapadnie. Rzuciwszy swych pałaców lazurową górę; Aż niebo, co swem berłem ponad ziemią władnie. Okryje się w królewską wieczoru purpurę. Czekałem, aż zamilknie gwar i huk fabryczny, Aż zamrze, choć na chwilę, życie na tym rynku, Gdzie krew swą musi dawać za bezcen tłum liczny — Aż przyjdzie »fajerabend«, godzina spoczynku. A potem, kiedy prace rzucą kamieniarze, Zwracając swoje kroki tam, gdzie serce błogo Zaczyna bić, gdy człowiek ujrzy miłe twarze. Przybliżę się do niego — wszak nie miał nikogo — 1 »skąd Wy?« wnet się spytam, trąciwszy go w ramię. Odwrócił się zdumiony i nie wyrzekł słowa. Łza tylko srebrna błyska; miał na twarzy znamię Człowieka w którym radość i smutek się chowa, Zrodzone w nagłej chwili. 1 do robotnika »A skąd Wy?« znowu pierwsze skieruję pytanie. Dopiero on: ))Wy Polak?!... polskiego języka Od roku nie słyszałem, już od roku, panie! NA ROZDROŻU 95 Ja jestem z pod Prusaka — od Poznania jestem, A w Lipsku przeszło tydzień. ..« ] potem swej doli Rozpoczął opowiadać historyc — szelestem Pszenicy, kiedy więdnie, lub jękiem topoli, Gdy wiatr ją obrabował z wszystkiej młodej krasy, A tylko pozostawił podarte łachmany — Ach! ciężkie miał ten człowiek z losami zapasy 1 czarna krew płynęła z niejednej mu rany! Fornalem był pod panem i wiernie mu służył; Utrzymał sobie krowę, miał chleb jaki taki; Lecz pan po ojcach wioskę zbyt zbyt rychło zadłużył. Odprzedał ją Niemcowi i poszedł — w żebraki. Przybłęda gospodarkę nową zaprowadził 1 zaczął wnet innego trzymać się porządku; Naściągał kolonistów, na schedach osadził, A wszystkich dawnych ludzi wypędził z majątku. On poszedł na komorne i jak mógł się zbierał, Na żniwa kosił zboże miennych gospodarzy; Jesienią na fabrykę, gdy się czas otwierał, A zimą szedł na młocki... Ale los nie darzy Zbyt długo swojem szczęściem: Pomarli ojcowie; Toć trzeba ich pochować, księdzu mszę zapłacić, A skąd tu wziąć pieniędzy? — i było po krowie! Trza było na podatki wnet sukmanę stracić. Sprawioną w lepszych czasach, i na pośmiewisko Do bożej iść świątyni w kamzeli obciętej! Nastałały ciężkie chwile: całą zimę blizko Nie dostał nigdzie pracy, więc ostatnie sprzęty Do żyda! Oj żałował — jak tu nie żałować? Ktoś mówił mu: »Tyś głupi! lepiej, bym napadli Po cichu jaki chlewik, niż tak wciąż harować«. Kraść nie chciał... dziad i pradziad przenigdy nie kradli. Posłyszał, że w obczyźnie jest chleba do syta; Że zboża tyle rośnie, aż go nikt nie zbierze. Że płacą za trud ludzki potrójne tam myta. Że tam się jako człowiek żyje, nie jak zwierzę. U krewnych pozostawił żonę w z dwojgiem dzieci — 96 JAN KASPROWICZ Przyjęli ją, cóż robić? toć to krew ich własna, A przytem, gdy zarobi, wyrwie wszystkich z śmieci. Sprowadzi ich do siebie, gdzie im gwiazda jasna Do śmierci świecić będzie — i szedł w obce strony! Namówion przez ajenta. Zawiodły nadzieje! ] tutaj nie jest cięższy żytni kłos złocony, 1 jarzmo tu nie lżejsze i tu pot się leje! Robotę jakąś dostał, gdyż tańszej jest płacy Robotnik, sprowadzony z nędznej, polskiej wioski; Pracował, że aż skóra schodziła od pracy, 1 troskał się o swoich, że aż żółkł od troski. Lecz trudno coś dla żony i dzieci odłożyć: Zarobku w obcej ziemi było ledwie tyle, By nędzny kąt zapłacić i samemu dożyć 1 czekać, aż szczęśniejsze zawitają chwile. Oj przyszły szczęsne chwile! Z chałupy pisali — Pisali: wumarł synek«. Ha! cóż robić! Boże! Lzę słoną otarł łokciem i pracował dalej — Napróżno tu się żalić; cóż tu żal pomoże? Wszak w tej tu obcej ziemi i w tej obcej chacie Nie było żywej duszy — śród obcej rodziny. Do którejby się zwrócił: Ej, posłuchaj, bracie. Pisali: » umarł synek« — mój synek jedyny! A zresztą płacz, narzekaj, wyrwij serce z łona ] pokaż je skrwawione; trudź się, że aż w trudzie Oniemia zwiędłe usta — aż jęk wszystek skona; Przemówią twarde głazy, nie przemówią ludzie. Pisali: »żona chora; powracaj do domu; Przed śmiercią chce się widzieć i pożegnać z tobą« — Bo komuż raz ostatni ma otworzyć, komu Swą duszę i swe serce, stargane żałobą?... Ach! żona — droga żona! Tyle lat na świecie Biedolił się z nią razem w mrozie i śród spieki, 1 miałbyż nie powrócić i biednej kobiecie Nie stulić sinej wargi, nie zamknąć powieki? Opuścił więc robotę i dalej w swe strony, O kiju, zarabiając, tak jak mógł, śród drogi; NA ROZDROŻU 1 szedł tak i pracował, i słaby, zbiedzony. Odparzył sobie ręce, poodparzał nogi. Czy dojdzie jeszcze na czas? czy zastanie jeszcze Przy życiu, gdy przybędzie, swoją żonę miłą? Oj brały go tam dreszcze! zimne brały dreszcze! Oj biło biedne serce! chłopskie serce biło! 97 lUSPUOWICZ. dz:eu i. V. POD KRZYŻEM. Siła jeszcze godzin przejdzie. Nim ranek zadnieje; Siła jeszcze, nim zakończy Swoją podróż krwawą, A tu wicher coraz mroźniej Od północy wieje, Coraz silniej w oczy sypie Śnieżystą kurzawą. Zgasły gwiazdy, które wczoraj Tak jasno świeciły, ] gdzie droga, trudno znaleźć "W strasznej zawierusze. Nawet wierzby kędyś znikły, Gdzieś za mgłą się skryły. Trzeba będzie łzy wypłakać 1 wypłakać duszę, Ach! bo siła godzin przejdzie Nim ranek zadnieje. Siła jeszcze, nim zakończy Swoją podróż krwawą. Była sługą w pańskim dworze Toć to chleb powszedni. Który chłopskie dzieci gryzą, Choć je chleb ten dławi; NA ROZDROŻU Bo CÓŻ poczną na dwóch morgach Ci rodzice biedni, Gdy żołądek prawie jeden Całe żniwo strawi ? Często zboże grad pobije. Często zmoczą deszcze, Na przednówku głód dokucza 1 nadzieje płonne, A tu jeszcze czynsz opłacić. Do kościoła jeszcze Kupić świecę, chrzest wyprawić 1 dać na podzwonne... Więc też dzieciom na dwór pański! Toć to chleb powszedni. Który chłopskie dzieci gryzą. Choć je chleb ten dławi. Nieraz kwiatem zapłonęły Grusze w dworskim sadzie 1 znów nieraz liść powiędły Gdzieś tam w polu ginie, Na obdarte, nagie drzewa Zima lód swój kładzie, A jej w służbie czas jak płynął. Tak płynie i płynie. Wybujała w rosłą dziewkę 0 rumianej twarzy, 0 przezdrowej, silnej piersi 1 o twardej dłoni; Choć trza nieraz nagiąć krzyża, Choć się dłoń odparzy. Znosi wszystko i za strawą Kraśniejszą nie goni — 1 tak kwitły rok za rokiem Grusze w dworskim sadzie. Rok za rokiem liść powiędły Gdzieś tam w polu ginie. 99 lOO JAN KASPROWICZ Wtem na wiosnę przybył panicz — Opuścił stolice, Gdzie go gładcy ludzie gładkicłi Uczyli zwyczajów — • Czas mu wrócić: Dziedzic stary Wnet zamknie źrenice, Przytem syt już wszelkiej wiedzy 1 syt obcych krajów. Spodobało mu się zdrowie, A chłopska dziewczyna Niech się tylko dębem stawi. Niech się wzdyć podroży. Gdy ksiądz proboszcz krnąbrne sługi Z ambony przeklina. Pani głodzi, a ekonom Harapem batoży; Cóż dopiero taki panicz. Co zwiedzał stolice, Gdzie go gładcy ludzie gładkich Uczyli zwyczajów! "W chlewie zlegnąć jej kazali, Dali garść barłogu — Cudzołożnej to wystarczy — 1 za czas choroby Odtrącili jej zasługi — Toć przecież po Bogu Karać grzechy — i wygnali... Wszystkie swe zasoby Zawiązała w róg fartucha 1 dziecię fartuchem Owinąwszy, do swej piersi Niewinne przytula ] tak żegna się z tem miejscem, Lodowem i głuchem, Gdzie ubili ją pod okiem Niebieskiego Króla: NA ROZDROŻU joi Gdzie jej w chlewie zledz kazali, Dali garść barłogu 1 zasługi odtrącili Za czas jej choroby. O ty świecie, pełen fałszu, Wytarty obłudą, Pomarszczony, zżółkły świecie, Co kłamiesz modlitwą, Kłamiesz śmiechem i łzą kłamiesz! Swoją ręką chudą Czyjej ty się dotkniesz piersi. Temu lepiej brzytwą Pierś rozkrajać i psom rzucić Zakrwawione serce! W czyje usta ty się wpijesz Swą lodową wargą. Temu lepiej wstrzymać oddech. Życia skrę po skierce Gwałtem stłumić, by płomienną Nie wybuchły skargą — O ty świecie, pełen fałszu. Wytarty obłudą. Zimny, zżółkły, który kłamiesz Łzą, śmiechem, modlitwą! Nogi mdleją, twarz się ściąga. Mgłą zachodzą oczy. Trzeba spocząć choć na moment. Nim dojdzie do celu; Nim przed matką swoją boleść I swój żal wytoczy. Ach! bo matka zawsze matką W smutku, czy weselu!... Pewno przyjmie i przebaczy. Rozgrzeje skostniałą 1, jak możni, nie wypędzi Chociaż z biednej chaty: 102 JAN KASPROWICZ Pragnęłaby do matuli Lecieć duszą całą. Jako wicher ten, co wieje. Lub jak ptak skrzydlaty, A tu nogi już się trzęsą. Mgłą zachodzą oczy. Trzeba spocząć choć na moment. Nim dojdzie do celu. 0 mój Boże! mocny Boże! Toć to krzyż jej znany. Przed pięcioma jeszcze laty Stroiła go w wieńce! Niedaleko też i wioska, Agatki dom ciosany. Gdzie raz pierwszy na jej twarzy Zakwitły rumieńce! Tu się oprze i wypocznie Na maleńką chwilę 1 dziecinę snąć umarłą Do życia dochucha. Potem kroku wzdyć przyspieszy O rzeźwiejszej sile ] matczynych słów pociechy Rzeźwiejsza wysłucha... 0 mój Boże! mocny Boże! Toć to krzyż jej znany Przed pięcioma jeszcze laty Stroiła go w wieńce. Widzi matkę: chce ją witać. Ramiona otwiera, 1 przebacza ciężką winę. — Ona odpoczywa... Chleb podaje i polewkę, Przytem taka szczeia. Tuli dziecko i zziębniętą Do kominka wzywa... NA ROZDROŻU 103 Ona ciągle odpoczywa — Chce wyciągnąć ręce, A tu ręce jak skostniałe — Ona odpoczywa... Chce przemówić, a tu usta Jakby niemowlęce. Tylko jeden cięższy oddech Z ust jej się wyrywa — "Widzi matkę: chce ją witać. Ramiona otwiera ] przebacza ciężką winę — - Ona odpoczywa. Siła przeszło gorzkich godzin, Poranek już dnieje. Siła przeszło, ona podróż Zakończyła krwawą. Wiatr już teraz od północy Tak groźnie nie wieje ] już w martwe oczy śnieżną Nie sypie kurzawą. Nic jej zorze, co tak będą Znów jasno świeciły, 1 nic droga, której ślady Znać po zawierusze. Nic jej wierzby, co się teraz Z za mgieł wychyliły: Wypłakała już łzy wszystkie, Wypłakała duszę — Siła przeszło godzin ciężkich. Poranek już dnieje. Siła przeszło, ona podróż Zakończyła krwawą. VI. SZWACZKA. Była szwaczką — znałem tę dziewczynę — Pracowała od świtu do nocy, O, i nieraz przez noc aż do świtu Warr!... deptała — warr!... warrl... warr!... — n\aszync. A śród warku maszyny i zgrzytu. Gdy godzina goniła godzinę. Gdy sztycłi znikał — sztycłi!... sztych!... sztycliL. za sztycłiem, By się skarżyć na los swój sierocy Nie zostało jej czasu cłiwileczki. Zresztą, komuż się skarżyć?... Niebiosom, Co patrzały ważkimi skraweczki Przez jedyne okienko izdebki? N\.ożc słońcu, co złotym przepychem Will zamiejskich zdobiło fasady. Rubinową zlewało je rosą. Lecz tu w mieście, przez ten ciężar lepki Podwórkowych wyziewów, przez czarne, Gęste dymy fabryczne, przez zwarte Szczyty domostw, piętrzących się hardo. Nie umiało się przedrzeć na zwiady: Jakie płyną tu łzy nieotarte, Ile westchnień tu idzie na marne, NA ROZDROŻU 105 Ile serc tu zdeptanych pogardą! Może z ludźmi podzielić się skargą? Dla niej ludzi nie było na świecie. Któż z nich patrzy na brata lub siostrę. Gdy na bracie lub siostrze rupiecie? Często raczej godziły w nią ostre Salonowych anielic wyrzuty. Tak niezgodne z różowaną wargą. Ze chlamidka niedosyć jest grecką, Trochę nazbyt zapiętą do góry, Ze haft jakiś niedosyć zesnuty... 1 swawolną nieraz czuła rękę. Gdy na pańskie, rozpieszczone dziecko Przymierzała jedwabną sukienkę, Za to złoty — to w sam ra^ dziewusze! Trzeba cnocie silne stawiać mury: Zbytki rodzi zarobek nietrudny, A w zbytkownej życia zawierusze Jakżeż łatwo paść, gdy droga ślizka; Gdy występku obraz tak jest złudny, Jakżeż łatwo piekielnymi śluby Na wiek wieków złączyć się z występkiem! Inni znowu, którym serce ściska Widok nędzy, przyodzianej strzępkiem. Cóż pomogą swojemi rachuby. Gdy wieczyste ze życiem zapasy Na czynniejsze nie pozwolą wsparcie. Prócz na ciche, milczące współczucie? Więc też patrząc na drżącą z pośpiechu. Jakby szpilek łechtało ją kłucie. Gdy sunęła na miasto z robotą. Skinął głową i westchnął: »biedula! Szkoda lat tych i szkoda tej krasy! Szkoda... rychło została sierotą: Los, co biednych tak smaga zażarcie. Co w nędz ludzkich lubuje się echu. Co jak wicher północny wciąż hula lo6 JAN KASPROWICZ Na zmierzwionym łzą i krwią zagonie, Podciął ojca, zanim dojrzał kłosem. Matka poszła gdzieś we świat — do służby Kto wie, jakim świat ją darzy losem. Już tak dawno, jak nie daje wieści. Może w troskach nieprzespanych tonie. Może leje łzy, ode krwi krwawsze — Świat maluczkich pieszczotą nie pieści — Może nędze przyszły dla niej w drużby 1 złączyły ją z mężem — na zawsze... « Prawda... Wiosny poranek różowy. Co jest bytów rozwiciem, jest śpiewem, ■Łechtającym tajemną głąb duszy. Że się dusza, jak harfa, rozgrywa W takt namiętny, rozkoszny, a zdrowy, 1 ją owiał serdecznym powiewem. Toć zwierz w polu i ptak w leśnej głuszy. Robak w ziemi, ze stworzeń najlichszy, Wskroś odczuwa wpływ słońca i wiosny. Wskroś za słońcem i wiosną się zrywa, •Łącząc w płodny się sojusz miłosny... Miałbyż człowiek się oprzeć tej sile? Nawet nędza, co, jak szatan, wichrzy W szlachetniejszych popędów harmonii ] szlachetnych na zbrodni pochyłość Ach! tak łatwo posuwa — co w toni Obojętnych wyrzeczeń zanurza Ludzkich pragnień potężne okręty. Nie powstrzyma miłości w zapędzie. Nie pochowa natury w mogile: Tak potężną w człowieku jest miłość. Rozbudzona tak silną natura!... Więc i szwaczka, rozkwitłszy jak róża. Strojna w wszystkie młodości ponęty. Skosztowała rozkosznej uciechy. Miłość była spokojna i zwykła. NA ROZDROŻU 1 07 Tern silniejsza, że była spokojną; Czysta, biała, jak pierze łabędzie ] łagodna jak obraz anioła: Szał nerwowy i rozpacz ponura. Pochylona, wybladła i nikła, Której ojcem jest romans francuski, Serc ich sztuczną nie dręczyły wojną. On był tragarz, na spichrz dźwigał wory. Czyścił zboże i popychał wózki, ■Ładowane chłopskich łez owocem. Nie był piękny, jakkolwiek wesoła Twarz poczciwość zdradzała i serca Szlachetnego świeciła odbiciem. Był jej ojcem w tern życiu sierocem. Był jej sercem, jej duszą, jej życiem. Każdy wieczór, po pracy, przychodził. Przyniósł chleba i sera; z zarobku Grosz odpadły jej dawał — wesele Mieli za to wyprawić, gdy wiosna Nową zieleń po ziemi rozścielę. Lecz los, świeżych nadziei odzierca, Los, co żyto, nim wiążą je w snopku. Tłucze gradem i kwiaty, nim spłoną Barw słonecznych rumieńcem, podepce, Bez litości w to szczęście ugodził... Zawitała znów dola żałosna: On, pod twardym naciskiem ciężaru, Padł i życie zakończył w szpitalu; Jej z chwilowej słodyczy i z czaru. Co wypełniał nadzieją jej łono. Pozostała li gorycz, złudzenie. Jutra straszna niepewność i żalu Łzawy potok, tłumiony gwałtownie. Za dobytek, dzieciątko w kolebce, Wstydu krwawe, zapalone głownie, 1 pobożna pogarda — za mienie. lo8 JAN KASPROWICZ Była szwaczką — znałem tę dziewczynę — Pracowała od świtu do nocy, O, i nieraz przez noc, aż do świtu, Warr!... deptała — warr!... warr!... warr!... maszynę. A śród warku maszyny i zgrzytu. Gdy godzina goniła godzinę. Gdy sztycłi znikał — sztych!... sztych!... sztych!... za sztychem. Nie zostało jej czasu ni chwili. By się skarżyć na los swój sierocy. Któż jej życie samotne umili, Gdy najdroższych grób zamknął na wieki, A dziecina w przytułku podrzutków? Łzą zachodzą znużone powieki, Pierś przytłacza ciężkie brzemię smutków — Wszystko znosi w milczeniu przecichem: Może lepszych doczeka się czasów ] lepszego dorobi się chleba, Wszakżeż trudny zawsze jest początek... Dorobiła się znacznych zapasów. Czterech desek — za cały majątek. Czterech dziadów za całą drużynę; Wszak to dosyć, cóż jej więcej trzeba? Była szwaczką... znałem tę dziewczynę... VII. SZŁY ZBIERAĆ KŁOSY... Szły zbierać kłosy... Rankiem sierpniowym, zaledwie te rosy, W które się żółte operliły rżyska, 1 ona trawa, co smaragdów końce Śród nich przeciska, ^t^^ypiło słońce; Rankiem sierpniowym, tej wczesnej godziny, W szerokie pole, hej! w to pańskie pole. Na którem, widać, swe całe półkole Oparły wielkie niebiosy. Szły kobieciny. By zbierać kłosy... Jako te zielska. Co nakształt płazu wloką swoje cielska, Albo jak głogi, gdy je wiatr ku ziemi W onem pustkowiu, co jesień już wróży. Gnie dłońmi swemi. Rękami burzy, Tak się te nędzne kobiety chyliły Po ten-ci nędzny dorobek... Zdaleka Do płazu więcej, niźli do człowieka Pogięte kobiet tych cielska j lo JAN KASPROWICZ Podobne były — Tak, jak te zielska... Krwawe to kłosy!... Zbliż się i spojrzyj, co za potu rosy. Jak z onych liści i jagód głogowycłi, Płyną z tych twarzy, by ogień czerwonycłi. Od zgięć niezdrowych. Od tchów tłumionych! Patrzaj na ręce, na te bose nogi. Które podwita odsłania ci kiecka: Jakby rózgami zsiekane kobiecka — A już-ci ślą i niebiosy Swój żar złowrogi Na krwawe kłosy... ))A wej! słyszycie!... Ja ci już resztę wydałam na życie... Chłop, Bóg wie, gdzie tam poszedł za robotą, Ani nie pisał... może zmarniał, może... Aleć nam o to. Mój mocny Boże, Trudno w tej biedzie się troszczy ć!...« wZapewne 1 człek sam w nędzy, jak brzoza się zgina...« »Eh!... a cóż wam-ci?... przecie macie syna. Zapłaci wszystko sowicie. Lecz mnie — ni krewne... Tak! tak! słyszycie!... Niech je te kłosy!... Jakby je wszystkie pożarły wej! rosy; Jakby ci kto je wylizał!... Hej! snopków Nie zbierzem tutaj, gdzie te źdźbła się gonią: Od tych dorobków Niech święci bronią!...« »A co? jak pan nas najedzie ?...« ))Cóż z tego? Przecież baciorem, jakby jaka plaga. NA ROZDROŻU 1 i i Za oną-ć słomkę zaraz nie wysmaga?! Czy to wej! jakie pokosy? To dla biednego, Gdy padną kłosy!... Swój-ci to jeszcze, A swoi-ć pono są jak one deszcze, Które dla roli potrzebne... Z pewnością. Choćby i przyszedł, to na pustym łanie Tym naszym kościom Da zlitowanie.. .« ))Patrzta, kobiety, patrzta, wilk-ci w lesie, A o nim mowa...« wKtóż to chamskie dusze Tak wam pozwolił ?...« ))Toć to ino proszę!. ..« ))Ja się tu z tobą popieszczę. Ty chamski biesie — Ty szydzisz jeszcze ?!...« »Za marne kłosy ?!...« » Wielmożny Panie! jak na kwiat, tak rosy Spadną na ciebie z tej niebieskiej góry. Gdy coś też biedzie. ..« »Złodzieje! łajdaki! Ja z waszej skóry Zrobię przetaki.. .« wjaśnie wielmożny!. ..« wKobiecka! i wy to Jeszcze do kolan padacie takiemu? To swój?!... to swój jest?!... paniczu! po czemu Masz ty krew ludzką?... Niebiosy Dadzą ci myto Za marne kłosy !.,.« 1 jak pszenica. Której słoneczko opaliło lica — Zanim od ludzkiej jeszcze padnie ręki — "Wpatrzona w niebo gorące, iskrzyste. Tylko swe pęki Zgina ziarniste; 1 1 ^ JAN KASPROWICZ Tak ta kobieta, dotąd w kabJąk zgięta, Wystrzeli w górę, chwiejąc głową tylko. Cięższą tern ziarnem, tej rozpaczy chwilką — A żarem płoną jej lica — Jak ta nieścięta Jeszcze pszenica... »Weź ty swe kłosy!... Pójdźma, kobiety!... Ale tobie rosy, Wyżrą te ślepie, paniczu!... paniczu?!... Ty psie plugawy!... bij! bij! grzbiet ten stary. Aż po obliczu Spłyną mi wary Od onej w krzyżach boleści « VIII. OSTATNIA POCIECHA. »0 dziecię moje, o dziecię! Niech cię wszechmocny Bóg — Niech cię sam Pan Bóg prowadzi we świecie Śród owych dróg, Co, jak to mówią, do krwi samej ranią Nogi swą grudą. Co je walają kałem swego błota. Me dziecię! Chociażby poszło ci gładko, Choćbyś się nawet stała jaką panią. Że ino klękać wej! ludom Przed wielmożnichą, pamiętaj, że matką Twoją sierota. Nieboszczyk ojciec — świeć, Chryste, O świeć na wieki mu, Za jego życie tak, jak kryształ, czyste — Gdy nie miał już tchu, Gdy na tem łóżku, niby pieniek ścięty. Leżał, przed końcem Jeszcze ostatnie wymówił wyrazy, Mój Chryste: KASPROWICZ. DZIELI I. 8 114 JAN KASPROWICZ »A miej, kobieto, baczenie! Niechaj ten kwiatek, z miłości poczęty, Pod bożem rośnie ci słońcem. Ludziom na korzyść, sobie na zbawienie. Bez żadnej skazy !« Oj, pomnisz sama zapewne: Jak dziś, był smutny czas! Obieśmy we łzy wybuchnęły rzewne. Że rzucał nas. Że nas opuszczał już ojciec na wieki... Jak dziś, tak padał Ten blady śnieżek, jak ta śmierć, tak blady — Zapewne! »lllisia! moje ty serce, A słuchaj matki, kiedy ja w daleki Kraj już odchodzę « — tak gadał Jeszcze ci ojciec — »nie miej w poniewierce Matczynej rady«. Córuchno! złota córuchno! Prawda, mówiłam ci: »Zgódź się tu we wsi« — »A dyć, niech ci spuchną Te boki... ty!...« ))Nie kop gadziny... i kot ma swe czucie. Niby się łasi Z onej żałości, że precz idziesz z domu. Córuchno!... Kyzia!... o marne ty moje...« Mówiłam tobie: w mieście jest zepsucie — Wiesz, co się stało tej Kasi, Więc się też, dziecko, i o ciebie boję, Lękam się sromu. Chcesz mieć swą prawdę koniecznie^ Więc idźże z Bogiem, idź! NA ROZDROŻU Ale pamiętaj, jak jest niebezpiecznie We świecie żyć. Ostatnia moja pociecho!. ..« »Matulu! Toć wy mnie znacie. Wiecie, matulu, że mnie o was chodzi Koniecznie: Lepszy zarobek... Aż dreszcze Mnie tu wej! biorą... Człowiek, choćby z bólu Prawie umierał po stracie Bóg wie tam jakiej, wyskoczyłby jeszcze. Tak on zawodzi... Słyszcie, matulu, z gościńca Niby muzyka ta! Same aż nogi wyprawiają młyńca. Tak walnie gra! Ciekawa jestem, kto to majster taki? Czy Bartek Szyba Miałby tak naraz wygrywać Jagusi Z gościńca? Bo to, widzicie, do czasu Niby nie słyszał w karczmisku — »Złe znaki « - Gadają ludzie — »jak ryba Dawniej dziewczyna, teraz, jak od kwasu. Tak się wej! krztusi..." Mówią, że stara gościnna, jak ten nasz siwy kot, Pewnego rana do Bartosza, zwinna. Pobiegła w lot. Że mu prawiła: ))Córkc-ś odarł z części — Żenić się trzeba!... « 1 miała słuszność przy sobie ta stara Gościnna; » Wprzód niby też tak... a dalej. ..« — »Ulisia! skądże ci naraz się mieści Ten rozum w głowie?! Oj! z nieba l6 JAN KASPROWICZ Patrzy sam Stwórca... lecz to na mnie zwali Jego się kara... O rety! Chryste, o rety! Nademną litość miej! Na onym sądzie, nieboszczyk kobiety Wyprze się swej: »Tyś« — rzecze do mnie — ))tyś ją zatraciła !« Boże jedyny! A jam ją strzegła, tak, jak oka w głowie — O rety! Nie top rodzonej w żałobie. Zostań, lllichna! siła złego, siła Dla takiej, jak ty, dziewczyny Jest w onem mieście... hej! nie wyjdzie tobie Służba na zdrowie!... Tak ci się palą te oczy. Żywym się ogniem skrzą...« ))A nie dziwota! kulawy wyskoczy Wej! z krokwią swą Na tę muzykę, a cóż, gdy człek kości A^la jeszcze świeże — Zaskrzyłyby się nawet półślepemu Te oczy! Na nutę skrzypce, psie-juchy. Rżną: Stałaś moją się w onej ciemności, W onym sadeczku... Drzyj pierze Na poduszczynę, da, gotuj pieluchy Maluteńkiemu!« »misia! słyszysz, Ulisia! Ani się waż mi na krok! Zostaniesz w domu!...« ))Czy ja jaka psina. Żeby tak w skok Zara ))do nogi« wam robić?... Myślicie, Że ze swej gęby NA ROZDROŻU Będzie czyniła cholewę prawdziwą Ulisia? Wzięłam zadatek, więc idę... Zostańcie z Bogiem, matulu!... choć życie U ))państwa« przewrócę na ręby. Nic wam do tego... baczcie na swą biedę, Bądźcie szczęśliwą!... « »>Wiccej ma złota, niźli inni miedzi, A jadłby z żłobu przy ośle i wole...« Czasami nawet ten i ów pobredzi. Że, coś mu, widać, cięży na sumieniu. Gdy ludzi tak unika, gdy się chowa w cieniu. Lecz Jan Rudawski nie unikał ludzi ] lica swego nie trzymał w ukryciu: Tylko się do tych, bywało, nie trudzi, Którzy przenigdy nie siali w swem życiu, A wciąż chcą zbierać — do tych, których nuc Skrzętność i praca mrówki, albo pszczoły, A pełne miećby chcieli spichrze i stodoły... Rano, nim jasne rozlały się zorze. Zanim się ptactwo pobudziło w boru, Pan z panów rzucał skórą kryte łoże 1 dalej w pole z kamiennego dworu W prostym sieraku: ekonom niebożę Więcej się w swojej miłował postawie. Niż dziedzic na Rudawkach, Rudkach i Rudawie. Ale nie tylko własnemi oczyma Dojrzy, gdzie rośnie co i gdzie co leży; Nieraz, bywało, sam pługa się ima. Lub, jak parobek, za broną pobieży, Albo snop zwiąże... Z ludziskami trzyma Jednaką rękę: ))z nimi — mawiał — żyję, Więc niechaj święta ziemia i pot mój też pije«. Ludzie, jak ludzie, od prastarej doby, Kiedy im rozum harapem wlewano. Do czapkowania na różne sposoby Mocno przywykli, poczęli kolano Zginać i przed nim, by, jak od choroby. Żegnać się potem i splunąć gdzieś z boku. Ujrzawszy, że już »parch ten« nie ma ich na oku. TYPY 1 3 1 »Hej! moiściewy« — tak do nich wyrzecze — »Swięci mi żadnej jasności nie dali, A zaś wielmoże, jak wszystko, co człecze. Co jest śmiertelne, bywali, bywali! W wilgotnym grobie skruszały ich miecze. Mąką z ich kości posypują ziemię. A pamięć o niektórych gdzieś tam w księgach drzemie«. Ano z początku było nie do wiary. Że niby szlachcic zniża się do chłopa: ))Widno, kpi sobie« — tak niejeden stary Pomyślał fornal — »wszakże jego stopa Ńa to stworzona, by deptać nam bary, A ręka jego, by wymierzać razy, A język jest-ci na to, by dawał rozkazy.. .« Ale Rudawski w ten moment ich uczy. Jako pisano w Chrystusowem prawie. Że pycha ludzi przenigdy nie tuczy. Że wszelki człowiek, pracujący krwawię, Równy jest drugim, a gdy los poruczy Jednemu z bliźnich o garść więcej ziarna. Dla innych niech je sieje dłoń od pracy czarna. ))Mam-ci ja« — mówił — wdobytki, mam brony. Pługi i radła, cepy i kozice, Ale te pulchne i tłuste zagony. Które mi sypką wydają pszenicę, Waszych mi ojców pot wymierzwił słony: Nie panem jestem, lecz jednym z włodarzy. Co stoi na wspólnego mienia twardej straży.. .« 1 wspólne mienie wnet ku wspólnym celom Począł obracać, chłopom pobudował Chaty, aż oczy, jak dzień, się weselą... » Odkąd się człowiek — mawiał — w norę schował Zmienił się w zwierzę; Bartoszom i Grzelom 132 JAN KASPROWICZ Tak samo trzeba światła i powietrza. Jak panom Artiurom, choć ich twarz jest bledsza«. ] tak się stało, że odtąd pokrzywą Lud się nie karmił roboczy, dostatek Chleba żytniego i strawę godziwą Zawsze miał doma, nawet mięsa płatek, A w życia swego chwileczkę szczęśliwą, W dzień chrztu lub godów mógł zabić i wieprza: Tak jemu naraz dola zaświeciła lepsza. Gdy między braćmi wynikną niesnaski. Gdy sąsiad zelży lub skrzywdzi sąsiada — »Bracia jesteście!« — wykrzyknie Rudawski — ))Wszak się sąsiadom waśnić nie wypada«. 1 słowa jego, jak słoneczne blaski, Braciom wnet lica rozpogodzą gniewne, 1 sąsiad złe naprawi tej chwili napewne. Zdarzy się nieraz, że we wsi ktoś chory. Spieszy z pomocą, jak posłaniec boży; Zanim z mieściny przyjadą doktory. Sam wnet opatrzy, sam okład przyłoży; Nawit do posług najniższych tak skory. Jak gdyby życie przepędził w szpitalu — Widocznie miłosierdzie miał w każdziutkim calu. ))Ludzie — tak mawiał — równi z przyrodzenia; Zwykły najemnik, książęta wyniośli Z adamowego wyszli pokolenia, Jak z pnia jednego pęki latorośli... Ale światłości potrzeba strumienia, W żywej nauce trza skąpać rozumy. By chłop, że równy panu, poznał czar tej dumy«. 1 murowaną wnet szkołę wystawił, 1 dzieciom chłopskim książkę w rękę wciska, TYPY 133 A gdy się w którem dar boży objawił, W świat je posyła do wiedzy ogniska. Węszył talenty i jak chart się wprawił — »Zresztą — powiadał — znaleźć sprawą łatwą: Są siły niespożyte między chłopską dziatwą". Takim był, wiecie, Rudawski, pan z panów... Szlachta z początku jęła kręcić nosem, Śmiać się, że wieś swą zamienił w Pacanów, Że cham nie drzewem, ale książek stosem Będzie podpalał w kominku: »z baranów, Z swojskich baranów trudno jest niestety!" — Szydziła sobie szlachta — "zrobić rambuljety...« Lecz gdy z pisklęcia wypierzył się sokół. Gdy »stado bydła« zmieniło się w ludzi, ' "Jakobin z niegoI« — krzyczano naokół — "Tradycyę ojcóy.' przeniewierczo brudzi! Tłum pisma uczy, by krwawy protokół Umiano kiedyś chłopstwo z nami spisać, A któż wzburzoną falę zdąży ukołysać?!" W nieszczęsną chwilę ono słowo rzekli... Nadszedł czas taki, potrzykroć przeklęty, Gdzie chytrzy wilcy na słońce wywlekli Zwierzę z łon chłopskich... Ze zdrady poczęty. Rozsypał bunt się jako skry... ] wścieklej Od psa wściekłego warczał tłum szalony... Gdzie szukać wybawienia? gdzie szukać obrony? wNiech on ratuje!" — wołają — ))Ma siłę. Bo, widzim dzisiaj, swoich w ludzi zmienił: Rąk swych nie krwawią! Posoką opiłe Niechaj powstrzyma brytany... Rozpienił Straszny się potok, niechybną mogiłę. Gotując dla nas i dla naszych dzieci... Rudawski niech, jak anioł, z pomocą nam zleci!" 134 JAN KASPROWICZ Lecz pan Rudawski był już pośród drogi: Zaledwie przyszła wieść, na konia skoczy. Aby popędzić, gdzie łuna pożogi Krwawą się płachtą na niebie roztoczy, Gdzie bujny zagon zmienia się w odłogi ] gdzie podniosłe człowieczeństwa znamię Od razu zaginęło w jednej krwawej plamie. ))Bracia! — wyjęknie — nie krew, tylko miłość. ..!« 1 jednem słowem szaleńców uśmierzy... Z oczu im zniknie ta dzika opiłość. Która zniszczenie naokoło szerzy... »To pan z Rudawy, co z chłopem w zażyłość Poszedł braterską — dobrze — widno, radzi, Posłuchać słowa brata, juści, nie zawadzi «. 1 posłuchali... Lecz z tłumu wyłoni Taki się jeden, co nie wślepym mieczem«, Ale był ręką: zgrzytnął, dobył broni 1 ze szwargotem: — ))o, my nie upieczem, Swojej pieczeni, gdy zawładną — oni!« Wymierzył prosto w Rudawskiego serce, W to serce, co z miłością nie było w rozterce. 1 padł Rudawski i dziś — lata płyną ] mnie już dawno posiwiały włosy — Nad grobem jego wieczorną godziną. Gdy cichy wietrzyk z traw otrząsa rosy, Samotna wierzba chyli głowę siną 1 szumi, szumi pieśń o tej potędze. Co brata dostrzedz w chłopskiej umiała siermiędze... MACIEJ KOSARCZYK. Są-ci mędrcowie, co wchłonęli w siebie Mądrość, zawartą w wszystkich księgach świata, Co gwiazdy zliczyć umieją na niebie ] krople w morzu i one atomy, \v^y pełni aj ące wszechbytu ogromy, Z taką łatwością, jakbyś trzasnął z l^ata, Co widzą tam, gdzie innych wzrok jest niewidomy. Oni to właśnie, ci wielcy mędrcowie, Przez swoje szkiełka dostrzegli uczone. Że człek siermiężny — zwykle cham się zowie — Żadnej w swem ciele nie posiada duszy. Bo cóż — pytają — tę bryłę poruszy? Je to i pije, ciągnie pług lub bronę Wraz z koniem, a na resztę zamknięte ma uszy. Trudno nie wierzyć; mózg nasz nie tak ostry. Placu tym mędrcom pewno nie dotrzyma; Więc broń swą złóżmy... Lecz, bracia i siostry. Chociaż ich prawdę przyjmiecie w pokorze, Tem, co wam w prostych dziś słowach przedłożę, A co własnemi widziałem oczyma Przed czasem niezbyt dawnym, nie wzgardzicie może. 136 JAN KASPROWICZ Kiedyś, o zmierzchu, gdym był sam w izdebce. Słuchając szumu s\-ebrzystych topoli — Więzi mnie język, którym drzewo szepce, 1 którym trawy przemawiają drżące — Jakichś mnie rojeń objęły tysiące, A wśród nich jeden rwał się mimowoli Wykrzyknik: »]]cż serca drży w najmniejszej płonce! Ileż to duszy jest w tern liściu z drzewa, Co, do gałęzi przyrósłszy, z szelestem Innych listeczków swoje szumy zlewa W przeszywającą, tajemną harmonię! Ileż jest duszy w tem zielu, co błonie Upstrzyło kwiecia mnogością i ))jestem« Przez swoje woła barwy i przez swoje wonie!... Ileż miłości jest w tym psie, co oto Widzę, jak właśnie szczenięta przenosi Na podścielisko ze słomy — przez błoto 1 przez kamienie, leżące śród drogi... Lecz o tem wszystkiem mędrców zastęp mnogi Wie i tę prawdę emfatycznie głosi — Ty tylko nie masz czucia, człowiecze ubogi !f<' Naraz znajomy głos mnie z snów obudzi ^ Chłopak sąsiada chwycił mnie za ramię. Wołając w .strachu: »Niech się pan potrudzi, Stary Kosarczyk kona już od rana, Tak się pasuje z śmiercią, że kolana I ręce sobie nieledwie połamie; Pan, mówią, to zażegna, przybiegłem do pana«. Miałem u chłopów zawsze nieco wiary. Choć zwykle dla nich każdy surdutowiec Jest, jak ów potwór, na którego czary Nie podziałają: w ciało kłem się wżera. Ssie krew czerwoną, ze skóry obdziera, TYPY 137 Na zatracenia prowadzi manowiec 1 strąca tam, gdzie piekło swe bramy rozwiera. Jam był szczęśliwszy — dlaczego ? do rzeczy To nie należy... Dość, że chłop w swej biedzie. Która go nakształt siedmiorakicłi mieczy Nie poprzestaje kłuć z każdego boku, Tę moje nicość zawsze miał na oku: "Poradźcie — mawiał — kochany sąsiedzie, Człek kłopot i strapienie spotyka co kroku«. Tak też i wówczas, gdy się żegnał z światem Maciej Kosarczyk... Mruk to był nad mruki. "Własnego brata nie nazywał bratem: Zawsze surowy, jak pień w korze grubej, ], jakby zawarł kamedulskie śluby. Zawsze milczący; trzeba było sztuki, By słówko zeń wyciągnąć: bał się go, jak zguby. Nigdy na siebie, bywa, nie uważa: Żebrak, co marny swój żywot opędza Groszem, na którv u wrótni cmentarza W mróz i zawieję, w deszcz i upał czeka, Więcej ma w sobie pozorów człowieka, Niźli ich miała ta chodząca nędza. Choć mogła się ogarnąć za zboże z sąsieka. Nieraz, gdy wlókł się — ciap' ciap! do kościoła W podartych butach, w sukmanie, powrósłem W krzyż przepasanej, tłum dzieciaków woła, Śmiejąc się z niego: ))W ostatki jedyny Byłby z was niedźwiedź'. Są już grochowiny* — Tak szydzą jedni, a drugi: "przyniosłem. By można was prowadzić, spory kawał liny...« Ale groch rzucaj o ścianę, a większy Zobaczysz skutek, niż na nim wywarły 138 JAN KASPROWICZ Wszystkie szyderstwa. On już nie upiększy Swojego ciała przed śmiercią. W swą ziemię Jak kret się zarył, lub jak ropuch plemię, 1 już za życia był, jakby umarły: Jaśniejszy snąć promyczek żaden w nim nie drzemie... Czy sąsiad chory, lub umiera krewny. Czy drży kto z zimna, albo chleba nie ma, Czy komu zasiew spłukał deszcz ulewny, Albo też grady łan wytłukły pszenny. Stary Kosarczyk zawsze był niezmienny: Na łzy, na skargi, rękami obiema Około uszu machnął i szedł w trud codzienny. Żona, jak owa bylica, gdy wiosną Upadną deszcze, cała zlana łzami. Dzieci, jak w rosie dziewanny, co rosną Na sypkich piaskach, daremnie go proszą: »Ludzie twe imię na językach noszą, Żeś nie jak człowiek, tylko zwierz; nad nami Miej litość, razem z twoim wszak i nasz wstyd głoszą. Mamy garść siana, słomy cały stożec Prawie że zgnił już za oną stodołą; Owsa nie braknie, a i żyta korzec Znajdzie się jeszcze; weź, sprzedaj i nowe Spraw sukmanisko, zaczesz włosy płowe 1 lice umyj, zlane niby smołą, 1 żyj, jak ci, co mają mózg i serce zdrowe... « Nic nie pomogło: na prośby i rady Pomruknął czasem lub się głupkowato Zaśmiał i poszedł, jak ten jego gniady, Z łbem opuszczonym na pole... Żelazem Nie zmieniłbyś go czerwonem... Był głazem Który oblepił czarny brud, i na to Świat cały nie miał środka z Panem Bogiem razem. TYPY 1 39 Raz tylko jeden wydał z swego wnętrza Głos, nakształt trzasku, jak to drzewo w boru, Gdy ręka burzy, nad myśl ludzką prędsza, Grubą mu gałęź odłamie; jak żmija, Gdy nadepnięta, w pion swe kręgi zwija, Skręci się wtedy i oko potworu, Nabiegłe krwią, w powietrze, niby kołek, wbija. » Precz z mego domu! precz! precz !« tak na córkę Syknie, gdy hańbę swej córki spostrzeże; A gdy ta płacze, porwie za rozwórkę 1, niby lekką kozicę, drżąc cały. Rzuci o ziemię, aż w drobne kawały Sprzęt się roztrzaskał: niby jakie pierze, Tak szczypy się dębowe wokół rozleciały. 1 córka poszła z ojcowskiej zagrody, W świat wypędzona, a on znów się skulił W swą własną skórę, jak ten jeż; do kłody Znów był podobien i znów wgryzł się w rolę. Jak w kawał sukna wgryzają się mole, 1 ani popadł w gniew, ni się rozczulił, 1 znów, jak głaz, przyjmował dolę i niedolę... Tak aż do śmierci... Wieczór coraz ciężej Kładł się na sioło, kiedym wszedł do chaty. Gdzie snąć już życie śmierci nie zwycięży: Kosarczyk leżał na sosnowem łożu. Zwiędły, jak oset, zdeptan na przydrożu, Z parą ócz, zblakłych, jak one bławaty, Zostałe na ściernisku po sprzątniętem zbożu. Mrok izby chłopskiej blask rozszarpał słaby Żółtej gromnicy, a posępną ciszę. Od świecy żółtsze, przerywały baby. Za konających szepcąc modły głuche; Czasem brzęczącą usłyszałeś muchę. 140 JAN KASPROWICZ Czasem on jęknie lub ciężko zadyszę, Lub, ruszy się, zachrzęszczy pod nim słomsko suche. ))Bóg zapłać panu!« — tak do mnie wyrzeknie Kosarczykowa, ciemnej sukni końcem Łzę ocierając, co jej rosą cieknie Po wymarszczonym policzku; — »w tej nędzy Pan może znajdzie nam radę, bo między Ludźmi wszystkimi, co żyli pod słońcem, Nikt strasznie tak nie konał... może umrze prędzej. Teraz już chwilkę tak spokojnie leży. Nawet przez usta wyszła mu już blada Niby chmureczka: niech kto chce nie wierzy. Boć wszystko mara, tylko Bóg jest wiara. Jednak — wiadomo, Walentowa stara, Co śmierć widziała niejedną, powiada. Że dusza tak z człowieka wychodzi, jak para...« Ale zaledwie te słowa wypowie. Chory się zerwie z posłania, kościste Wypręży ręce i te oczy w głowie Tak, jak szerokie, wytrzeszczy i stęknie. Że pierś kosmata, zdawało się, pęknie Z trzaskiem, jak obręcz na beczce... O Chryste! Takiego, jak ten widok, któż się nie ulęknie! Parska, aż ślina usta mu pokryje. Jak gdyby »bożą wolą« nawiedzony. Zaciska zęby, skręca chudą szyję, Płachtę pod sobą drze na drobne szmatki; Jak dzikie zwierzę, zamknięte do klatki. Tak się szamoce ze śmiercią, do żony Przemówić chce — nie może... sił to już ostatki... Przestrach ogarnął obecnych, wszak dreszcze 1 mnie schwyciły; baby jęły modły TYPY I 4 1 Za konających czytać w głos: wTej jeszcze Udziel mu łaski, w tern życiu jedynej. By śmierć miał prędką, potem przebacz winy, 0 Panie Jezu, aby go zawiodły Anioły twoje święte do świętej dziedziny...* 1 jedna w rękę gromnicę mu wciska: Wziął, lecz w tej chwili wyrzucił ją z dłoni, Babę odepchnął od swego łożyska. Siadł nieruchomie i zaczął dokoła Błądzić oczami; ściągnął brwi u czoła, Jakby powieki skryć chciał w fałdach skroni, 1 znów porusza wargą i coś szepnąć zdoła... ))Jagusi żąda, nieszczęsnej Jagusi, Którą przed laty jeszcze wygnał z domu« — Tak, zalewając się łzami, wykrztusi Kosarczykowa — »posłałam-ci-ć po nią, Lecz i najlepszym nie zdarzy się koniom, Ażeby biegły ze szybkością gromu. Potrzeba dnia całego, nim dotąd przygonią... Masz inne dzieci « — tak się zwróci k'niemu — ))Klęczą przed tobą, przeżegnaj sieroty, Złóż na ich głowy swą rękę, by złemu Zastąpić drogę tą przeświętą zbroją, Błogosławieństwem rodzica. ..« Ukoją Snąć go te słowa i wyrwą z martwoty, Bo głów łkających dzieci dotknie ręką swoją. Lecz znów w tym samym zerwie się momencie, Jakby go kurcze porwały... winnego — Rzeknę — tu nie ma ratunku; pieczęcie Spokojnej śmierci przyłożyć tu może Tylko Jagusia. Tak jest, mocny Boże! Abyś go zabrał do przybytku swego, Wygnana tylko córka tutaj dopomoże". 142 JAN KASPROWICZ 1 tak się stało... Jagusia, o długą Drogę od naszej biedująca wioski, Wejdzie do izby, łez oblana strugą, ] na tej smutnej pościeli krawędzie, Gdzie śmierć za chwilę z tryumfem zasiędzie, Padnie nieomal bez zmysłów: Tak zmógł ją ból, że szlochań snąć się nie pozbędzie Stary Kosarczyk poznał swoją córę: Popatrzył naprzód, jak człowiek, co oczom Swoim nie wierzy, potem rękę w górę Podniósł i ciężko spuścił i bezwładnie Na głowę dziecka; ze źrenic mu zdradnie Dwie się po twarzy wielkie łzy zatoczą, A głowa podniesiona w poduszki opadnie. Jak obmacuje ślepiec grzbiet gołębia. Aby się jego barwą rozkoszować. Tak on swą ręką, co się już oziębia Od tchnień śmiertelnych, szyję córki chłodzi, Albo palcami wyschniętymi brodzi W jej gęstych puklach: chciałby je tam schować. Tak miękko mu w tych włosów jedwabnej powodzi. W kątach ust zwiędłych, skrzywionych cierpieniem,. Widać to było, spoczął uśmiech błogi, A wargi drżały: z Jagusi imieniem Z wnętrza ostatnia uleciała para: To, jak powiada Walentowa stara, Dusza z człowieka w nowe idzie drogi — Lecz można-ż temu wierzyć? Ha! różna jest wiara... Cg^ IV. HANKA OLPIŃSKA. I Spiritus fiat ubi vult. Prawią wam biblie o przeróżnych Jobach, Opowiadają, że byli tu święci. Co marli, żywcem pogrzebani w grobach, Albo ginęli na krzyżach rozpięci, ] że w dzisiejszych używania dobach. Gdzie każdy tylko ma siebie w pamięci. Nikogo w ludzkim nie znajdziemy tłumie, O którym rzecby można: O, ten cierpieć umie! W niejednej baśni, w niejednej legendzie ] na niejednej dawnych dziejów karcie Gubi się oko w bohaterów rzędzie. Co, ogłosiwszy prawem praw zaparcie. Szlachetnej krwi swej nie mając na względzie, Mężnie zwalczali światowładztwo czarcie — A zaś z tych legend i z tych kart wynika. Że dzisiaj nikt w przebojach życia nie zamyka. A jednak duch ten, co płodził rycerzy. Co męczenników prowadził na stosy, 1 dzisiaj jeszcze swoje ziarna szerzy, Z których brzemienne wyrastają kłosy; (44 JA"^ KASPROWICZ W pierś on niejedną i dzisiaj uderzy; Że dźwięk wydaje, jak ten dzwon, w niebiosy Ślący swój hejnał, ku drodze gwiazd mlecznej. Bo duch ten z Boga idzie, bo ten duch jest wieczny. Tylko ta dzisiaj zachodzi różnica. Że owi ducha bożego wybrance, W szyszak żelazny nie skrywają lica, Jak ci, co biegli odpierać pohańce. Orły cezarów, rogi półksiężyca; Że na bojowe występują szańce Bosi, obdarci, spragnieni i głodni, A cisi — bez surm, kotłów, bez blasku pochodni. 1 takie czasów dzisiejszych jest znamię. Że człek cierpienia nie smaga się codzień. Grzbiet odsłoniwszy, w najludniejszej bramie, Ażeby grzeszny, ułomny przechodzień Miał do kajania bodziec w krwawej plamie, Aby lesbijski lub sodomski zbrodzień, Szczęście widzący w zmysłowej przewinie, Nauczył się rozkoszy szukać w dyscyplinie. Dziś, jeśli walczą, to walczą ukryci. Drobni, zaledwie okiem dostrzegalni, Jak te pajączki, co z jedwabnych nici. Uwitych w ciała własnego przędzalni, Snowają siatki kunsztowne: pochwyci Wiatr je lub owad i zerwie, nawalniej Jeszcze się biorą do cichego trudu Sztukmistrze, aż na nowo nie dokażą cudu. Dziś, jeśli cierpią, to tak, jak te zioła. Jak ten rozchodnik albo szczaw ubogi. Które na miedzach rosną lub dokoła Polnej, dzielącej cudze schedy drogi, TYPY Wiją się z bólu, uginają czoła. Gdy na nich spocznie ciężar ludzkiej nogi, ] potem znów się do góry podniosą. Po cichu zapłakawszy srebrną, ranną rosą. Chcesz się przekonać, chcesz na własne oczy Ujrzeć, gdzie dziś swój uczynił przystanek Duch, co swe koła słoneczne wciąż toczy. Idź i do chłopskich zaglądnij lepianek. Lub nor fabrycznych, między tłum roboczy. Gdzie ludzi w łóżkach nie zastaje ranek. Gdzie wieczór braknie snu dla ciężkich powiek: Tam cierpieć i tam walczyć umie prosty człowiek. Tam nie jedynie o ten kęs powszedni — 0 czarny kęs ten, co jak miód jest słodki Dla szarej rzeszy, walczą ludzie biedni: Kielnie i heble, kilofy i młotki, Cepy i kosy podnoszą niejedni. Roniąc pot krwawy, dla kwiatu szarotki. Dla tej cudownej rośliny, co ciska Swój urok z niedosięgłych szczytów, z nad urwiska. Tam dla tej gwiazdki, co świeci na niebie, Dla tej jutrzenki, co się z mgieł wychyla 1 potem znowu w ciemnych mgłach się grzebie. Niejeden nędzarz swą duszę przesila 1 swoje ciało. O wodzie i chlebie Żyje, a marzy o skrzydłach motyla ] dla tych skrzydeł, zwodniczych, niestety! Ze zdrowych, krzepkich ludzi, stają się szkielety. Taka Hanusia Olpińskal Cierpienie 1 bohaterskie ponad siły boje Ślicznego kwiatu podcięły korzenie. Że zwiądł, że liści zieleniące zwoje, KASPROWICZ. DZIEŁA I. ] o '45 146 JAN KASPROWICZ Na dół opuścił, że przewonne tchnienie. Droższe, niż wszystkie balsamiczne zdroje. Stracił przed czasem... Dziś sucha łodyga Na wątłym, zgniłym grzbiecie ciężkie pyły dźwiga. A pomnę — piękna była ponad zwyczaj! Smagła, jak sosnka w nieścinanym boru, A twarz! a oczy!... Hejże! nie wyliczaj Cudnych składników niebiańskiego tworu; Blasków od słońca, barw od róż pożyczaj, Woni od rana, ciepła od wieczoru, Dźwięków od wczesnej, skowrończanej śpiewki, Jeżeli chcesz wysłowić urok chłopskiej dziewki... Wyszła za szewca, jak wychodzi wiele Cór wyrobniczych, które los wygania Z chałup do miasta, gdzie ślubne im ziele, Bóg wie, kto wije... Szewc był tego zdania, Że »zawsze lepiej w karczmie, niż w kościele«, W szynku też codzień kieliszkiem wydzwania, »Dźwięczniejsze bowiem szkło wydaje tony. Niż kruszce, z których ludzie ulali swe dzwony«. Pił, gdy był wesół, pił, gdy chodził struty — Zwłaszcza dlatego, że nikt jakoś miary Nie myśli wcale wziąść na nowe buty: Jakaś przyszczypka, jakiś obcas stary Do naprawienia — to wszystko! Zbyt suty Grosz stąd nie płynie, ale-ć na opary Marne półkwarcie juści że wystarczy, A żona? — niech się o nią Bóg troską obarczy. »Zresztą — bełkotał — jak ma człek poczciwy. Człowiek rozumny dbać o taką żonę, Co nie słyszane chce wyprawiać dziwy I ma widocznie w głowie przewrócone! TYPY 147 Dał Bóg nam dziecię, chłopak, jak dwie śliwy, Jędrne ma pyski, z radości aż płonę. Że będzie szewcem ta pociecha nasza Lub krawcem, a zaś ona chce mieć — Mesyasza«. 1 szewc miał prawdę... Hanka, sama nie wie. Skąd jej się w głowie brały takie myśli; Nieraz, jak piękna melodya w śpiewie. Drży to w jej sercu. 1 wtedy to kreśli Obraz w swej duszy, wonny, jak modrzewie: Na świat ten — mówi — różni ludzie przyszli Tacy i tacy, a któż zgadnąć może, Że syn jej tak nie będzie, jako dziecię Boże?...« Czytała w książkach nieraz opowieści. Jak wychodzili męże z nizkich stanów. Zrodzeni we łzach i ciężkiej boleści, Lepsi od książąt i od możnych panów; Jak potem wielkiej doznawali części. Jak byli nakształt tych cudownych dzbanów, Z których — tak pisze w niejednej ksiąjczynie — Na świat, zmęczony trudem, miód i mleko płynie. A że dla świata potrzeba tej rosy. Że świat ten cierpi prawdziwe tortury. Czyż to nie widać naokół? W niebiosy Pnie się jęk krwawy, do słonecznej góry. Że ludzie z nędzy giną, jak pokosy. Że czem naodziać nie mają swej skóry, Że mróz nędzarzy w nagie ciało siecze. Że chleba już nie pomną głodne usta człecze. Sama-ć na własne przecież v/idzi oczy, Jak trzy miesiące już leży w barłogu Chora Stawarska, a nikt nie przyskoczy Z możnych, by stanąć na biedaczki progu 148 JAN KASPROWICZ 1 poratować ją groszem... Tam broczy W krwi swojej własnej, zlecając się Bogu, Sąsiad Piątkowiak: na starość, niebiegły W mularce, spadłszy z muru, rozbił skroń o cegły. Tam Wierzbińskiego wygnali z roboty, Bo tylko młodzi coś w fabryce znaczą — Poszedł gdzieś żebrać, zostawił sieroty, Które od zimna i od głodu płaczą... Tu zmarł Sydorczyk, a po nim ni złoty Jeden nie został; złamane rozpaczą Nie wie kobiecko, za co go pochowa. A ksiądz go nie pogrzebie za proszące słowa. Wieprze — to widzi — mają swe pomyje. Swoje łupiny i swój groch, koryta 1 swoje chlewy... Tylko człowiek żyje Nieraz bez kromki, bez dachu... Nie pyta Nikt się nędzarza, gdzie złoży swą szyję, Na której dźwigał, nim jeszcze zaświta, Do późnej pory, jarzmo, aż się cały Uginał, jakby miał się złamać w dwa kawały. A ona-ć sama! jakżeż jej się dzieje?! Takiego losu nie życzy nikomu! On, co zarobi, przepije i przeje ] potem jeszcze sprawia piekło w domu! Czas już, by świat ten zmienił swe koleje, Aby się pozbył wszelakiego sromu 1 wszelkiej nędzy, aby mogli w gości Do stołu iść pełnego także ludzie prości. 1 czas ten przyjdzie niedługo, bo wszędy Pomiędzy ludźmi głucha wieść już chodzi, A słodka, dźwięczna, jak Boże kolendy. Że się tu mocarz przewielki narodzi. TYPY 1 49 Niby król jaki, który tak w te pędy Cały świat zmieni, w wszystko złe ugodzi Twardą swą dłonią, że złe się rozpryśnie, A szczęście nad wszystkimi, jak słońce zawiśnie... A ten, co takie wszechwładne ma ręce, Nie będzie chodził w pozłocistej szacie, Ale, jak Chrystus, król królów, w stajence Na świat ten przyjdzie, albo we warsztacie; Nikt go nie pozna w tej powszedniej męce; Choć jest kosztowny, jak złoto w dukacie, Będzie wyglądał, niby miedź, a przecie. Jak z zorzy, tak zeń blask się rozleje po świecie. Głowę nad wszystkich będzie miał uczoną. Że gdy swe ucho przyłoży do ziemi. Usłyszy zaraz, co mówi jej łono; A gdy do góry spojrzy oczy swemi, Przeniknie zaraz tę górę złoconą. To wielkie niebo... Nad księgi mądremi W przeróżnych kołach całą młodość strawi, A potem swą mądrością biednych ludzi zbawi. Ha! któż to zgadnie — Boże! chroń od pychy! Że ona nie jest tą wybraną matką?... Z drobnej gałązki, z jakiejś płonki lichej Wszakże wyrasta silny dąb! Ostatkom Sił nie sfolguje; jak ten chłopski, lichy Koń, będzie w pługu chodziła, aż rzadką Z ziarna swojego wychowa roślinę, Co bujnym spełni kwiatem nadzieje matczyne. Ona-ć, co prawda, może nie doczeka. Aby za sprawą synowskiego dzieła. Wyszła z tej doli, co łamie człowieka... Ale cóż ona? W biedzie się poczęła, 150 JAN KASPROWICZ Więc w biedzie skończyć też może... Daleka Jest ci od tego, by dla siebie wzięła Owoc soczysty; niech inni go jedzą, Gdy ona pod cmentarną gdzieś wypocznie miedzą. 1 nie przestała folgować swym siłom; Pierwsza na nogach, pędziła o świcie, Gdzie jaki taki zarobek jej miłą Wzmacniał nadzieję. Tam gdzieś szła na szycie. Tam się mocuje z ciężką ziemi bryłą Na przedmieszczańskich zagonach; tu mycie Podłóg u >'>państwafc, tam znów jakieś pranie, Aż dziw, że na to wszystko jeszcze sił jej stanie! Gdy wróci do dom z nóg upadająca, Kiedy jej potu struga niemal krwawa Leje się z czoła z trudu i gorąca, Niejedna z szewcem czeka ją przeprawa: Pijak dni swoich troską nie zamącą, A troska żony dla niego zabawa — Z gniewu się tylko szamoce i pieni. Gdy nie chce mu na wódkę dać z swojej kieszeni. Nieraz też żal ją ogarnia w tej doli. Że tak na wieki los swój z szewcem skuła; Nieraz ją serce, jak rana, zaboli — A jest na wszystko, niby listek, czuła ^ Prowadzić życie bez serdecznej woli. Lecz gdy już ciężkie trzewiki obuła, Trzeba je dźwigać, trzeba wszystko znosić, A Boga o wytrwanie i cierpliwość prosić. Nieraz wspomina czas ten, gdy nad rzeką We wsi, pod borem, rosła, jak sasanka! W złocistem słonku tak jej lata cieką. Jak wody w blaskach wiosennego ranka. TYPY 151 Na okolicę słynęła daleką: ))Niema dziewczyny, jak "Wojtkowa Hanka!« Prawią młokosy i w karczmie jej zdrowie Niejeden pije duszkiem, jak gdyby po słowie... Hej! hej! z tem słowem! Ono innym służy! Ani pierzyny ni jasnycłi korali. Bez tego zgnieść ją, jako listek róży. Lecz nie przed ołtarz!... Hej! i dziś się pali Do niej niejeden, nawet talar duży. Gdy na posługi z domu się wydali. Niejeden z panów, i stary i młody. Pokaże i poszepce: »Szkoda twej urody!« Ale Olpińskiej nie przyjść z pokuszeniem, Clioć sama nieraz skarży się przed sobą W tajni swej duszy i prawie ze drżeniem. Że snąć nieszczęsną przyszła na świat dobą. Że, widać, złe się -'^spikłofc z jej imieniem. Że lepiej ciężką męczyć się chorobą. Niż takie życie — pierś się kraje w ćwierci. Gdy o tem człek pomyśli — prowadzić do śmierci. Juści-ć, że szkoda jej urody, juści! Ale gdy człowiek związał się obrączką, Niech sobie nigdy cugli nie popuści, Niech będzie wiernym, choć jedną bolączką Stałby się cały, choćby do czeluści Miał zejść ognistych... Jak sok kwiatów pączkom. Tak cnota żonie i matce! Hej! Boże! Na głowę dziecka hańby sprowadzić nie może. W bólu i walce płynie rok za rokiem. A dziecię rosło, pono-ć nawet w szkole Bywało między towarzyszy tłokiem Zawsze na górze, a nigdy na dole. 152 JAN KASPROWICZ Rosło pod matki opiekuńczem okiem 1 pono-ć żadne nie zeszły kąkole Na tym zagonie, który matka łiojnie Zlewała swoim potem, a krwawo, a znojnie. Ale czas przyszedł, gdzie matczyne dłonie Nie wystarczyły. Syn o kiju ruszył We świat, by szukać gdzieś w dalekiej stronie Nowej nauki, którą znaleźć tuszył O własnych siłach... Niestety! utonie, Kto w sobie głosu bożego nie zgłuszył. Gdy jego pierwsze podniosą się dźwięki, A kto do worka niema poco kłaść swej ręki. Co się z nim dzieje, matka nie odgadnie... Ale-ć zdaleka, niby jako chmura, Co naraz jasne niebiosa opadnie, Wieść do jej duszy spłynęła ponura. Że w synu z nędzy zbudziła się zdradnie Straszna, zabójcza, ojcowska natura. Co nieraz w całe mści się pokolenia — Gdzież jest królestwo boże? gdzie są jej marzenia!?. CŹ^ V. MARON SZAFRAN. Hodował laki, stawiał gołębniki, A ku sąsiadom z wielką był zazdrością, Że mieli żony, gdy on żywot dziki Musi prowadzić, co mu w gardle kością Staje, ostrzejszą, niż owe koziki, Któremi ptasie wystrugiwał domki... ^>Ha!«' — mawiał nieraz z żalem i ze złością - >^Mają z kim dzielić każdy kąsek kromki, A człowiek to samotny, nakształt zmiętej słomki f*". Był nieco rudy, nieco piegowaty, A pod oczami istne miał poduszki; Plecy okrywał w granatowe szmaty. Na szyi chustkę zawiązywał w różki. Niby jedwabną, przed dawnymi laty Gdzieś na jarmarku kupioną u żyda — Na podarunek dla jakiejś dziewuszki, Ale dziewczyna — z niemi zawsze bieda - Odrzekła: >^mnie płat taki na nic się nie przyda^. Bo trzeba wiedzieć, jako mój znajomy. Za młodu strasznym bywał ^^łapserdakiemfc. Spódnik wywierał wpływ nań zbyt widomy. 154 JAN KASPROWICZ Fartuszek, barwnym obszywany szlakiem, Aż nazbyt wiele rozbudzał oskomy W tern jego sercu... -»>Ano-ć^<^ — mawiał sobie >»Nie jestem przecież ździebłkiem bylejakiem, A ino człowiek ze mnie, w każdej dobie Znający się na rzeczy; podług tego robię... er ] podług tego zawsze też i wszędzie. Wciąż niby robił: kielich za kieliszkiem Stawiał gromadzie; bił pięścią w krawędzie Z wielkiej fantazyi; nazywał braciszkiem Kto się nawinął: »£! choćbym żołędzie Miał jutro z głodu zbierać w onym lesie, Albo zbójnikiem zostać i opryszkiem. Nic to nie szkodzi, życie życiem zwie się. Kiep ten, kto żyć nie umie; na zdrowie ci, biesie!. ..« 1 przytupywał sobie ową nogą 1 rozmaite wyprawiał przysiudy. Aż się kolana stykały z podłogą, Aż się na głowie włos rozwiewał rudy; Bił się po piętach i skroń marszczył srogą, Na szyi ciasną rozpinał koszulę, Wyłupiał oczy, śmiał się — bez obłudy, Szczerze, jak słońce; wydzwaniał piosnule. Jak kocioł popękany, lub świszczące kule. A szczególniejszą słabość miał, bez sprzeczki. Zwłaszcza do jednej: wyrzucał z gardzieli, Niby paciorki, słowa tej piosneczki. Co to, powiada, że ludzie weseli Dopiero wtenczas, gdy, jak miodek z beczki. Słodka im miłość zacznie sączyć z duszy; »W niebie sięff — mówi — ^kochają anieli, A was to żadne kochanie nie wzruszy. Gołąbki, gołąbeczki! otwórzcie swe uszylrr TYPY 155 1 krwawe ślepie zwracał w ową stronę, Gdzie, jako pęki związanego zielska. Siadły od tańca dziewki rozpalone. Wielką tkliwością — Panienko Gidelska! Pożal się nad nim! — chciał wyłowić żonę, Jako żonate ostatnie są chamy; Ale napróżno.. Zatrzęsły się cielska Dziewek od śmiechu: >> wprzódy zgub te plamy Na gębielf — tak mu parskną — -•Jpotem pogadamyk^ Po takich słowach Marcin Szafran znowu Brał tak na ambit, jako chciał te dziewki Przekonać w oczy, że dobrego chowu Jest niby chłopem; że jest mocno krewki 1 że lichemu nie podda się słowu... Więc ci też pije i miną nadrabia. Naprzód świecące wysuwa cholewki: >»> Żadna z wasfr — krzyczy — >»^nie ma dla mnie wabia. Ta patrzy, jak jaszczurka, ta, jak J>panna żabia I^^r A one dziewki, jako są bestye Zawsze zbereźne i kochają żarty, Wzdyć jeszcze bardziej gną spalone szyje Z wielkiego śmiechu, co jak cap uparty Trzyma się warg ich i w kątach się kryje, Kiedy go niby chcą wygnać powagą: ''>Już-ci swój rozum masz na miazgę starty! Wiechetku! prawdę mówimy ci nagą, Ustatkuj się, bo chodzisz nie prosto, lecz szagą!<ł' Ale Wiechetek — bo tak-to Szafrana Zwali naokół — nie bardzo do siebie Brał takie mowy... Truła go nagana Co do tych piegów, to prawda!... »Na niebie^ — Powiada — - ^>zorza świeci wyzłacana. Bez żadnej plamki, a na mojej twarzy Wciąż pstrokacizna!...^'' Więc, gdy się zagrzebie ,r6 JAN KASPROWICZ Nocą W tem gnieździe, tak ino wciąż marzy. Czy znaleźć mu na piegi środka się nie zdarzy... "Wreszcie mu jakiś dobry duch poradził, Że niby zawsze mocno jest skutecznem Przeróżne ziele; żeby się okadził Wiankiem święconym, a stanie się mlecznem Jego oblicze... Ano-ć nie zawadził Nigdy o kamień, kto usłucłtał rady 1 w sam czas stanął w miejscu niebezpiecznem: Jak przykazały poczciwe sąsiady, Wiechetek wziął wypędzać z lic plamiste wady. Ale wiadoma jest to rzecz na świecie. Że jak na kogo raz już wrogie losy Zagną swój parol, ten już nie uplecie Żadnej korony szczęścia na swe włosy... Szafran się rychło przekonał, że przecie W lekarstwie nieraz pomyłka być może: Kadzidło dobre, gdy bydlak od rosy Wzdmie się w lucernie, albo w innej porze Na piegi... ha! snąć tego nie chcesz, mocny Boże! Próbował tedy na inne sposoby, Bo-ć chyba nigdy z tem się nie ożeni... Liść łopianowy, rwany nocnej doby, Moczył we wodzie wraz z garścią korzeni Tatarakowych, jako — do choroby! Musi łjyć tęgość — mawiał — w tataraku! Wodą tą mył się: może się i zmieni Gęba co nieco... Ale ani znaku! Et! lepiej się utopić, lub zginąć na haku!... 1 to nim jeszcze straszliwie rzucało, Że zczerwienione znacznie miał powieki; Ludziska w oczy gadali mu śmiało. Że jest jak królik, że powinien leki TYPY 157 Znaleźć i na to, jako jest nie mzio Przeróżnych lekarstw pomiędzy »nzrodcm«. Chodził i chodził, ale, jak te rzeki W tył się nie cofną, żar nie będzie lodem. Tak ona krew nie zginie pod tych powiek spodem. Ano i nieraz kiedy się zobaczy W małem lusterku, co przy sobie zawsze Nosił w zanadrzu, tak z wielkiej rozpaczy "Wydaje mu się, że z dniem każdym krwawsze Są te powieki i że twarz się znaczy Coraz to bardziej piegami, że oto 1 ludzkie ślepie patrzą nań ciekawsze; "Więc, aby skończyć z nieszczęsną JJżorotąft', Podąża do karczmiska — błoto, czy nie błoto... 1 z -omankoliiff^ przytupuje nogą 1 rozmaite wyprawia przysiudy, Aż się kolana stykają z podłogą, Aż się na głowie włos rozwiewa rudy; Bije się w pięty i skroń marszczy srogą. Na szyi ciasną rozpina koszulę; Wyłupia oczy, drze się — bez obłudy. Szczerze, jak słońce; wydzwania piosnule. Jak kocioł popękany lub świszczące kule... Jużci-ć w spokoju nieraz sam tłomaczył Swojemu sercu, ażeby też więcej Miało rozwagi; lecz tak już przeznaczył, "Widno, sam Pan Bóg, het! od lat tysięcy. Bo Adam w Raju, gdy Ewę zobaczył, Tak-ci od razu, choć był bożym tworem. Mózg mu się zmienił, niby w mózg cielęcy: Nic, ino z Ewą siak i tak, wieczorem J rano — wciąż przy swojej w miłowaniu skorem. Prawda że potem Pan Bóg się pogniewał 1 niby z raju wypędził Adama, 158 JAN KASPROWICZ Ale to z tego, że za głośno śpiewał, Że pieścił Ewę, choć nie chciała sama, Skutek był taki, że odtąd odziewał Adam swą nagość — lecz to rzeczy znane; Świecić golizną przystoi dla chama. Dla tego licha, co to wciąż pijane — Stateczny człek ma zawsze na plecach sukmanę. Tak sobie często medytował w głowie... Ale, któż wie to, byłby może wreszcie Swojemu sercu kazał, co się zowie Aby milczało na wdzięki niewieście. Gdyby niejedna, co mu wzięła zdrowie Już całkowicie: raz, kiedyś, przypadkiem. Córka Bartoszki, w dzień odpustu, w mieście, Z wielkiej szczerości — zbyt to było rządkiem — Raczyła nie Wiechetkiem nazwać go, lecz bratkiem. »Ano, jak bratekc^ — odrzecze — -"Ho bratek! Bóg-że ci zapłać, chociaż, mówiąc szczerze. Oddałbym raj swój i chleba ostatek. Gdybyś mnie mężem. ..<^r >jNiech cię licho bierzeci' Parsknie dziewczyna i w te tropy płatek Do warg przyłoży, aby ukryć śmianie... ^>A co?^ — zapyta Szafran — >^czy ja zwierzę? Czy mnie to nie stać na ludzkie kochanie? Powiadam ci, że szczęścia na zawsze nam stanie!^Wiesz, tobie konował Bardzo potrzebny, niech ci krwi utoczyć — Mawiała wtedy Kaśka — »w ślepiach ci się mroczyć. TYPY '59 0 tak! mroczyło mu się! oj! mroczyło! 1 język w gardle także stawał kołkiem. Cłiciał nieraz mówić: -"^Dobrze-by to było, Gdybyś tak Kasiu!. ..ff cłiciał ją zwać aniołkiem; Lecz zamiast tego tak się to zdarzyło, Że zaczął piszczeć: ^> Kasia?! u młynarza. Da! u młynarza Marcina. ..fc ^i^Rosołkiemff^ — Wbrew mu się dziewka zaraz przekomarza — -^Kluseczki podlewają, wszędzie to się zdarza. ..Jwidzisz, ty Kasiulu, — Niby tak w piśmie stoi — jest oznaką Wielkiej miłości... Nie zadawaj bólu. Da! »ożeń-że s\ą.((, nie bądź przecie taką. Będzie weselej... będzie: lulu! lulu! Mały gołąbku!. ..fc — Ale to dziewusze Było do śmiechu: >»^Daj ty spokój lakom l6o JAN KASPROWICZ 1 tym gołąbkom, powiedzieć ci muszę — Lub — jeśli chcesz, to czekaj, może się i wzruszę. ..fc Tsia! kpiła sobie pocieszna bestya... Ale on czekał; niby brał jej słowa Tak >>na doprawdy... ff Aż tu roczek mija, A z Kaśki naraz żona już Wojtkowa... Szafrana wielka wzięła mankolia, 1 jeszcze bardziej utracił na cerze — Zżółkł i posmutniał i — gołąbki chowa ] lak hoduje... Czasem mu się zbierze Na ambit: -"^jakofc — mówi — »babom już nie wierzei^ Wtedy, choć stary, przytupuje nogą — Na przypomnienie; wyprawia przysiudy. Aż się kolana stykają z podłogą, Aż się na głowie włos rozwiewa rudy; Bije się w pięty i skroń marszczy srogą. Na karku ciasną rozpina koszulę, Wyłupia oczy, drze się — bez obłudy. Szczerze, jak słońce; wydzwania piosnule, Jak kocioł popękany, lub świszczące kule... VI JEWKA ORLJCZKA «ASPS0WIC2. OZ-EU I. L 1 tak ci się z nią stało... A wszystko dla ziemi. Dla matki naszej świętej, co ziarnami swemi ] człeka wszak używi i tę mysz w stodole... Obejście miała swoje, miała swoją rolę 1 połcie na zapiecku i pieniądze w skrzyni — Jak mówię, całą gębą była gospodyni! Lecz żal się. Panie Boże! Żal się, mocny Boże! Nikt nie wie, jakie los mu przygotował łoże; Nikt nie wie, co tam anioł w swej księdze zapisał Dla dziecka, które człowiek ręką wykołysał. Dla kwiatka, który człowiek zasiał na swej grzędzie. Nikt nie wie, jaki jeszcze czas rozkwitu będzie... Gadają starzy ludzie: »Człowiek żyto sieje. Wtem przyjdzie wiatr i ziarnka, niby maczek, zwieje; Poszywa człowiek dachy, wtem słomianą strzechę Nawałność dzika zerwie, niby jaką wiechę; Oblicza sobie człowiek, widząc w czerwcu kłosy: Plonuje złote żytko pod pańskiemi rosy, Wymłócę, wezmę na targ, zapłacę podatek, Dzieciakom kupię buty i kobiecku szmatek — Chuścinę albo serdak, czego tam zapragnie. Aż oto idą deszcze, zboże, jakby w bagnie To trawsko, które gnije; aż tu idą grady, Zesieką, że ci nawet nie stać na podkłady. Że nawet garści słomy nie masz już na sieczkę. 164 JAN KASPROWICZ By szkapsku też podrzucić, napaść jałóweczkę...fc Toć rzeknij sam: czyż z Jewką inaczej się działo? Chlebaszka w bród i groszy, jak mówię, nie mało- Pszenicy, że, powiadam, tydzień machać kosą! Ludziska aż zazdroszczą: »BaI Orliczce boso Nie trzeba wcale chodzić; ma-ci na trzewiki, Ma cugi, sługi, pługi, sierpy i motyki; Jest komu zorać zagon, jest i zasiać komu; Jest skopać czem i pociąć, jest w co zwieść do domu. Orliczce do kościoła nie walić piechotą. Ma fasong, ma dwa źrebce maści, kiejby złoto; Ma szle, że aż się mienią, wyszywane dery; Starczyłoby ją nawet na pańskie kuczery W bogatej liberyi, co od srebra kapie, W jelenich rękawicach, w galonkowej czapie... Hej! niema to jak wdowiec dla młodej dziewuli: Obchucha na wsze strony, pierzyną obtuli, Podmaśli, jak potrzeba, kłopot z warg wypije, Jedwabny sprawi fartuch, korale na szyję; Obetnie sam włosiska, łupież z ramion strzępie; Pogładzi po policzkach, słodko zajrzy w ślepie; Okręci ją naokół, posadzi na łóżku. Przyniesie sam polewki kraszonej w garnuszku. Nieomal sam jej strawy naleje do gęby. Nieomal sam jej wciśnie kawał placka w zęby... Orliczko — tak jej mówią — nam-ci trza kapustę Ze szczerej jadać kłody, a ty codzień w tłuste Opływasz, jako ryba, tak, jak ów karasek! Orliczko! hej, Orliczko! tobie ino pasek Rozluźniać na tym brzuchu, kiedy nam wypadło Zaciągać coraz bardziej ciasne sznurowadło !...« Lecz Jewka na to ludzkie gadanie nie słucha! U pasa nie popuszcza modrego fartucha ] z pychą do świętego nie jeździ kościoła... JEWKA ORLICZKA j Ó5 0 Świcie już na nogach: dziewkę ze snu woła, Do doju idzie razem, zajrzy do koryta, Podścielę sama bydłu, nawet koniom żyta Dorzuci garść z opałki, nim się jeszcze z werka Pasierbik wygramoli, jak skręcona ścierka. "We żniwa, podkasawszy do kolan spódnicę 1 chustą zasłoniwszy przed słoneczkiem lice, Odbiera, jak służebna, grabi, wiąże w snopy. Że dziwią się gosposze najemniki-chłopy. Ja sam, gdy tak przypadkiem szedłem wedle drogi. Nieraz z niej pożartuję: ))Jewka! toć ci nogi. Znać, do cna posiekają te wej! suche rżyska; Gdy żal ci tak trzewiczków, obuj choć buciska Wojtkowe, toć ci Wojtek nie odmówi pewnie — Ptasiego dałby mleka, jak czystej królewnie! Gadają, pieści ciebie, nazywa jedyną, Podchlebisz mu się kiedy wesołą godziną. Rozgrzejesz zimne kości, rozruszasz starego, Dyć, może co i będzie. . Niech cię święci strzegą, Orliczko! Orliczycho! ty jałocho młoda. By harać tak, aż ciecze ci ta słona woda Po czole, po policzkach, po spalonym karku!... Na kogo?!... Toć ci stary i tak bez poswarku Zostawi spory trzosik... Hej, Orliczko moja, By sarna, u samego stoisz przecie zdroja. Nie goni nikt, jest cicho, jak to mówią, w lesie; Leszczynka nie zachrzęszczy, wietrzyk nie poniesie Listeczka nawet w pole, nie wystraszy sarny. Więc po co tak się zwijać ?...« »Marny-ć, rzecze, marny Jest, wiecie, żywot ludzki, lecz cóż?... Robić trzeba. By we wsi nie mówili, że kav.'ałek chleba Jem za nic u Orlika... Wszystko-ć pasierbowe, A nie chcę, aby kiedy spadł na moją głowę Jakowyś żal pasierba, że mu płód macoszy. Jak tchórz pomiędzy ptastwem, w gnieździe się panoszy. Ja nie chcę, aby raz też miał wyrzucać ojcu, Że wej! na jajach kaczych kokosz wsadził w kojcu. ]66 JAN KASPROWICZ Że kokosz naderszała cudze jaja dziobie... Mówicie, człek jałowy... Ha! niecłi będzie sobie! Lecz dzieją się różnice, siak i tak się kłuje: Człek ledwie zapomyśli, już pod sercem czuje Dar boży, niewiniątko — tak dzisiaj i ze n\ną, Więc widno, że jest na co się zwijać... Najemną Nie myślę być, jak mamka, dla krwi swojej własnej... Słuchajcie, co?... próżnować w ten dzioneczek jasny?« — Tak innym znowu razem z uśmiecłiem odrzecze, Gdym spotkał ją w wykopki, jak się w pole wlecze Z mieszyskiem i ze szpadlem niby prosta dziewka — ))Próżnować«, tak ci mówię, odśmieje się Jewka, »Gdy wszędy jest wiadomo, że Bóg dzień ten stworzył. Ażeby wszystkie siły człowiek w pracę łożył? Jak robak, tak się człowiek zrósł z skibą każdziutką, — Z tym szlakiem, z tym zagonem, z tą najmniejszą grudką, Że gdyby oderwano człowieka od ziemi Tak gwałtem, gdyby kazał kto z zagony temi Pożegnać się na zawsze — tak ja myślę sobie, Byłoljy chyba lepiej żałość zamknąć w grobie. .«; Umierał stary Orlik; już i czas mu było Pokumać się, jak mówią, z tą czarną mogiłą. Był niby klon spróchniały, lub ta topolina Za chatą, widzisz, moją, którą wiater zgina. Że trzaśnie lada chwila... Był-ci czas ponury: Słoneczka ani ujrzeć złotego u góry A tylko te obłoki coraz bardziej rosły, Gdy Antek, syn Orlikóy/, przyszedł do mnie w posły. Że ojciec niby pragnie dawnego sąsiada... Poszedłem... Twarz kumotra, jak płachcisko, blada, Na którem leżał stary; oczy, jak zamglone... Jak kule te z ołowiu, tak je ciężko w stronę Obracał, gdzie my stali: Jewka z trzyroczniakiem, Syn Antek i ja, mówię... Odchrząknął i znakiem JE\X'KA ORLICZKA 167 Tej ręki, niby szczypa, prosił nas ku sobie: Podeszli my do łóżka; Jewka w swej żałobie Upadła na kolana, skryła twarz w pościeli ] łkała, tak-ci łkała, żem myślał — anieli. Co schodzą, jak to stare księgi gdzieś pisały, By świeżą wziąć duszyczkę do tej pańskiej chwały, Z nią razem i łzy Jewki zabiorą do nieba. 1 jeśli onej duszy przejść za grzechy trzeba Czyśćcowy jeszcze ogień, wtedy one łezki Tak zmiękczą, pomyślałem, majestat niebieski. Że za nic będzie ważył wszystkie przewiniena!... ))Bądź cicho, Jewka. . nie płacz!... wiem, żeś z pokolenia Jest dobrą« — tak wyszeptał... — wAnioś, dziecko moje. Chleb matce aż do śmierci... O to się nie boję. Że oddasz... mojaś krew ty!... sam-by Bóg cię skarał. Byś wygnał ją z chałupy... Harał-ci ja, harał, Zostawił trochę grosza: pogrzeb wyprawicie; Na ciebie, Jewka, reszta, reszta na obycie Dla Wasia, nim dorośnie... Wasiuchna! Wasiuchna! Zaledwieś zaznał ojca!...« Jak ten pyłek próchna Ze starych, mówią, krzyży, co się w nocy jarzy. Tak jemu łzy błyszczały w ten wieczór na twarzy... »Gdy dziecko dojdzie lat swych, spłacisz jego schedę, Antosiu... toć to brat twój... Kumotrze, na biedę Wy świadkiem; niech mu pięćset talarów wypłaci... Nie robię nic na piśmie... 1 ja miałem braci. Rzekł ojciec: ))nie oszukaj!. ..« i oddałem szczerze Bez znaków i pieczęci na martwym papierze... Uczciłem matkę, słyszysz?... i Bóg błogosławił... Ty Jewce nie pasierbem... ty jej serce krwawił, Jak syn rodzoniuteńki, pamiętasz, przed laty; Gdyś leżał tak, jak ja tu... Wypocznę..." 1 w szmaty Owitą oną głowę odwrócił ku ścianie 1 zasnął, mówię, zasnął... Tylko, jakby rwanie Tych piersi było słychać; z kąta jęki głuche Kobiecka, które, głowę skrywszy w ręce suche, Przykucło, jak ten grzybek... 1 Antek zaszlochał ; 68 JAN KASPROWICZ Raz po raz na ławczysku; widno, ojca kochał, Dyć, widno, żal mu było, że ojciec umierał... Maluśki Waś swą buzię siak owak otwierał, Szczebiotał, jak się zdało, aż usnął nareszcie U kolan łycającej... "Strzeżcie się, ej! strzeżcie Żałości nazbyt wielkiej «, tak się zwrócę do niej — ))Znać, może Bóg przemieni, może i obroni Od cłiwili ostatecznej — śpi, znać lepiej będzie... fc Nie rzekła nic, więc zmilkłem i tak na krawędzie Czy stołu, czy też kufra — wyszło mi już z głowy — Oparłszy oba łokcie, w ten wieczór marcowy, Słucłiałem, jak wiatr gwizdał pomiędzy drzewami, jak deszcz o szyby walił... ))Boże! bądź ty z nami!« Pomyślę sobie w duszy — »odwróć od tych ludzi Nieszczęście... « Tak pomyślę, kiedy w tem się zbudzi Ów chory... słucham... dyszy... Czuję, co się święci. Więc zaraz mi gromnica była na pamięci — ))Zapalcie« — mówię Jewce — ))już ostatnia chwila Odmówić litanię. ..« Ledwiem wyrzekł tyla. Gdy było już za późno: chrapnął raz i drugi 1 poszedł już na zawsze między pańskie sługi... IV. Minęło może roczek, może i z pięć ćwierci Od czasu, gdy my byli przy Wojtkowej śmierci... We wsi się żaden pionek, żaden dach nie zmienił. To chyba, że się Antek do groszy przyżenił. Wziął sobie. Bóg wie, skąd tam, gospodarską córkę, Poznaną na odpuście przez jakąś rajfurkę. Orliczka, tak, jak dawniej kręciła się cwałem Na polu i w podwórzu... Ja-ć się podstarzałem — Toć wieków mam już sporo, nie żadna dziwota, Lecz Jewka, niby młoda, a już jej ochota Do życia, znać, odeszła: — więdła, jak to zielsko... Radzili ludzie: ))Żeń się, będziesz grzeszne cielsko Martwiła tak do końca ?...« Wszystko nadaremnie; JEWKA ORLICZKA 169 Orliczka im odrzecze: »Taki duch już we mnie. Że wiary chcę dochować zgasłemu mężowi. Jest dobrze mi u syna(( — tak się im wysłowi... Pewnego razu wracam coś w południe z miasta — Sprzedałem dwa prosiaki — , aż moja niewiasta Przywita mnie już w progu: ))]no wejdź w tę sprawę, U Antka źle się dzieje; łzy wylewa krwawe Ta Jewka, pasierb wręcz ją wypędził z chałupy.. .(( »Na, masz tu(( — tak wyrzeknę do starej skorupy. Do baby niby mojej — '>widzisz, za prosiaki Te kilka złotych, mówię, targ był Iadajaki(( I zaraz do Orlika pobiegnę z pośpiechem: ))Mój Antku! — tak mu pov/iem — czyż to nie jest grzechem, Wyganiać tę, co matką była zawsze tobie? Toć ojciec się przewróci ze żałości w grobie, Spokoju mieć nie będzie.<( — Na te moje słowa Tak on mnie wręcz zagadnie: ))milsza swoja krowa, Niż obce całe stado... Przetrzepałem trochę, Jak zrobić się godziło, upartą macochę... Niech idzie na komorne; chleb jej oddam święcie, Lecz tu na moich śmieciach inne jest poczęcie: Tu nie ma dzisiaj miejsca na dwie gospodynie. Tak moja mi powiada, według tego czynię. Pan ojciec też mi radził: ))oddaj, co należy. Lecz z karku niech ci baba cudza, gdzie chce, bieży... « Ma słuszność...* ))EjI Antosiu! Nie tak ojciec własny Przed śmiercią sobie życzył... zresztą powód jasny Do prawa... świadkowałem...« ))Ha, niech się prawuje, Zobaczymw — tak ów gałgan wręcz mi w oczy pluje... 1 poszła na komorne... Robiłem niejed)iO, Ażeby uspokoić ową Jewkę biedną... »Cóż płakać« — tak jej powiem — ))tej nędznej izdebki. Gdy chleb wam ino odda bez żadnej zaczepki? 1 grosza też coś macie; kochana kumolu, Uśmierzcie łzy te gorzkie, zaprzestańcie bólu, Dyć wiecie, jeśli trzeba, to i proces pewny: W swej chacie kąt dać musi; po co wam ten rzewny, lyo JAN KASPROWICZ Kumolu, jęk nad niczem?...« ))Oj! a gdzie nad niczem« Tak Jewka mi odrzecze z spłakanem obliczem, )>Człek przyrósł już do kąta, przyrósł do tej skiby Przez kilka lat tych, mówię, że dziś, jakby w dyby, Kto serce moje zakuł, gdy trza wszystko rzucić! Oj! płakać nie przestanę! Oj! będę się smucić. Aż pewnie z smutkiem zejdę do ciemnego dołu. Cóż chciałam?... Nic nie chciałam! pracować pospołu, Poruszać się w podwórzu, pokręcić się w polu. Pszenicę, wej! oczyścić z habru i kąkolu. Zaglądać do obory, jak to dawniej było! Pasierba-ć, mówię, wszystko, ale mnie się śniło — Oj! śniło mi się ino, że już tak do końca Harała będę w skwarze lipcowego słońca. Jak gdyby na swem własnem... Oj! ty dolo moja! Nie sarna ja spokojna u cichego zdroja: Wygnali mnie, spłoszyli — nie szumnym jaworem. Nie chrzęstem tej leszczynki, lecz prawie baciorem! Radzicie niby prawo, a toć gdzie procesy. Tam bale, mówią starzy, wyprawiają biesy. Ostatnia to pociecha... Niech mu Bóg przebaczy Za gorzkość mojej doli, za ciężar rozpaczy! Oj! ziemio, święta ziemio! Oj! ty czarny znoju! Ty pewnie już do grobu nie dasz mi spokoju... « V. Wiesz, późno było w nocy... Ja ci spać nie mogę. Lecz sen też coś opuszczał i babę-psianogę. Na gnieździe ci się wiła owo-ć moja żona. Jak gdyby kuropatwa, w sam brzuch postrzelona. ))Macieju!« tak się naraz odezwie mi z kąta, [siąta?«. »Czyśpisz?« ))Ba! gdzieżbym spać miał...« wPewnie już z dzie- ))Co bajesz?...« tak jej powiem, »czy straciłaś miarę? Dwunasta, nie dziesiąta... przykryj kości stare Pierzyńskiem i stul gębę« — na to jej odpowiem... ))Czy słyszysz, jak wiatr wieje? aż mnie niby mrowiem ]EWKA ORLICZKA 1 71 Przechodzi coś po ciele na oną wichurę — « ))A cóżbym nie miał słyszeć, toć mam w uszach dziuręft, Odrzeknę, ))której jeszczem nie zalepił woskiem((. ))Kto wie, co tam się stało za zrządzeniem boskiem, Z pewnością kto i skończył; z pewnością, że życie Sam sobie kto odebrał. ..(( ))Śpij! śpij!(( tak kobiecie Odpalę znowu na to, ))to zababon ino; Wiatr wieje, bo i wieje, lecz nie za przyczyną Jakowąś, jak ty gadasz. ..« »Ty już w nic nie wierzysz. Czułości nie masz żadnej, niby drewno leżysz. Gdy mnie to, wej! po skórze aż ciarka przechodzi... A stajnię czy podparłeś?... Pewnieć nie zaszkodzi Podeprzeć, bo ten wicher cały szczyt wywali... Wiesz, Maciek«, tak mi baba zacznie mruczeć dalej, ))M.nie w sercu, powiadam ci, niby strasznie tyka, Że stało się nieszczęście... Pamiętasz Orczyka? Pamiętasz, jak to wicher szalał tego czasu, Gdy drzewo na przyciesie sprowadziłeś z lasu? Mówiłam ci: Ej! chłopie, źle się kędyś dzieje, Z pewnością na wisielca wiatr ten straszny wieje; Z pewnością złe już stwory szarpią jego duszę. Boć widna rzecz, że taki idzie na katusze. Gdzie niczem, jak to mówią. Madejowe łoże; Człek życia sobie nie dał, więc i wziąć nie może. Śmiertelny grzech to, mówią... Ty zakpiłeś ze mnie A co? nie sprawdziło się? gadałam daremnie? Orczyka wszak znaleźli o rannej godzinie, Jak wisiał już nie żywy w stodółce na klinie... 1 dzisiaj ktoś się skazał, widać, z własnej ręki Na wieczne potępienie, na piekielne męki. Dyć grzech to, mówią, prawda! jest to grzech nad grzechy Lecz czasem cóż tu robić, gdy człowiek pociechy Na świecie nie ma żadnej?! Więc z onej żoroty, Z żałości, mówię, onej, nie dziwno, że cnoty Zapomni człowiek naraz, że popełni zbrodnię... Ta Jewka na ten przykład: mijają tygodnie Od czasu, gdy ją pasierb z chaty wyszczuł psami. 172 JAN KASPROWICZ A CO? czy już spokojna? zalewa się łzami, Siaduje, że aż straszno pomyśleć! Wiesz, żniwa To jakby pogorszyły; widać, nieszczęśliwa Sto razy jeszcze więcej, gdy patrzy na ludzi. Jak wszystko u Orlika, że aż strach, się trudzi; Jak zwożą fury zboża do onej stodoły. Jak młody Orlik biega czerwony, wesoły — Boć prawda, że to roczek nazbyt urodzajny... Dyć byłam ja ci dzisiaj u Jewki; zwyczajny Interes niby miałam — szło o zapytanie. Czy jeszcze jej potrzeba słomy na posłanie, Bo wiesz, że coś dwóch snopów zażądała wczora... Spoglądam ja ci na nią: »Jewka! czyś ty chora. Że oto tak wyglądasz, jakby z krzyża zdjęta ?« Lecz ona nic... ))Niech serce twe się upamięta« Tak znowu ją zagadnę — »po co te żałości? Wypłaczesz sobie oczy i wysuszysz kości! Powinnaś przecie baczyć na oną sierotę. Co będzie z nią, gdy masz już zagryźć się ochotę ?(( ] na to nic, przy oknie, jak kamienna, stała ] prosto na podwórze Orlika patrzała — Te ręce strasznie chude na ciemnym fartuchu, Te oczy, jakby za mgłą... Więc ja znów co duchu. Doradzać jak najlepiej, by się zbyła bólu; Lecz ona ino z łzami: »Kumolu! kumolu! Brak nawet własnej słomy... « Tak-ci, mówię, było... Sam powiedz, czy dziwota, jeśli za mogiłą. Jeżeli za tą śmiercią tęskni człowiek taki?...« ))Masz prawdę«, rzeknę babie, ))złe to niby znaki! Ja sam ci nieraz widzę, jak, chustką okryta. Okrąża dawne gniazdo ta biedna kobieta, Prawdziwie, jakby ptak ten, którego łasica Wygnała z jego gniazda; sam słyszę, jak łyca, Jak szlocha, kiedy ino swe oczy podniesie Na dawne, stare kąty... Jak brzezina w lesie Po rosie lub po deszczu, tak łzy Jewka roni... 1 dzisiaj idę w pole, by zajrzeć do koni, JEWKA ORLICZKA 173 Do Walka niby trochę, aż, patrzę, przedemną ] Jewka ze swym Wasiem... Miała chustkę ciemną Na głowie, a na sobie serdak, wiesz, ten w kratki... Chłopczyna szedł, trzymając się za suknię matki. A wcale nie spostrzegli, że szedłem za niemi; Gadała coś do chłopca słowami cichemi; Słuchałem: ))0 Wasiuchna! Wasiuchna mój złoty! To, widzisz, twego ojca jest rola!...« Aź poty, To-ć mówię, wystąpiły, tak mnie ścisło w dołku, Gdym słyszał te wyrazy... ))Aniołku! aniołku! Wasiuchna mój jedyny !...« ] nadto nic więcej... Zostałem trochę w tyle... Nic... Szczebiot dziecięcy Zdaleka tylko jeszcze dolatywał ucha. Słuchałem, jak się czasem tej topoli słucha. Co szumi. Bóg wie, jak tam, wedle onej drogi... Oj! żal-ci, mówię, babie, żal-ci mi niebogi !...« Tak niby my ze sobą bajali tej nocy, A wicher za chałupą dął z caluśkiej mocy. Aż wszystkie, mówię, drzewa w tym moim ogródku Jęczały niby, widać, z ogromnego smutku... Nareszcie i sen przyszedł, trochę oczy zmorzył, Lecz, mówię, co-ci było, ledwiem je otworzył?... Wiesz, nawet jeszczem na się nie wciągnął jaczyska. Gdy, słyszę, ktoś za oknem grzmi z całego pyska: )) Macieju! dyć wstawajcie, jest wielkie nieszczęście !« 1 wali w drzwi, aż pewnie potłukł sobie pięście... Otwieram, patrzę, kto tam? Parobek Antkowy, Zsiniały, niby brukiew, stał, jakby bez głowy. »Nieszczęście«, mówi, ))straszne: wstaję ja o świcie, By szkapskom nabrać wody; ale co? słyszycie — Dyć, niby wszystka woda wyszła z onej studni: Kubełek uwiązł jakoś, ani nie zadudni; Zaglądnę ja do środka, aż tu straszne rzeczy! Dwa ciała widzę na dnie!... Ha! rozum człowieczy Ustaje na to wszystko; więc z onego strachu Narobił ja naokół wielkiego rejwachu. Zbudziłem gospodarza... Spuścilim drabinę 174 JAN KASPROWICZ ] Z Studni wyciągnęli my dwa trupy sine — Macochę gospodarza, Jewkę, i jej dziecko... « Co tchu więc pospieszyłem, a za mną kobiecko, Do Antka na podwórko... Aż się w oczach ćmiło Na widok ten straszliwy... Tak-ci, mówię, było: Znalazła śmierć na ))swojem«; a wszystko dla ziemi, Dla matki naszej świętej, co ziarnami swemi 1 człeka-ci używi i tę mysz w stodole, Co łzy niejedne pije, je niejedne bole, Jak tego chcesz, ty Boże! boć to. Panie Chryste, We wszystkiem wszak twe rządy widać oczywiste!.. VII NA SŁUŻBIE Tak jej rzecze w pożegnań godzinę, Tak jej rzecze ta matula stara: ))Słuchaj, dziecko, )>sryb}o« me jedyne. Na tym świecie jedna dla nas wiara, Jedno tylko na tym grzesznym świecie Jest dla biednych boże przykazanie: Żyć uczciwie!... O najdroższe dziecię! Niech ci słowo to za przykład stanie. Gdy ja, stara, na zawsze zaginę..." Tak rzecze jej matula w pożegnań godzinę. 1 córeczka — żal się. Panie Chryste! Ciemne oczki w modry fartuch kryje; Jakby szła już na męki wieczyste. Tak wciąż płacze, tak chwyta za szyję Rodzicielkę, tak u stóp się kładzie, Tak całuje suche palców końce: »0 nanusiu! wierna-m waszej radzie« — Tak powiada — » wierna-m, choćby słońce Na wiek wieków zagasło złociste... « Tak żegna się córeczka, żal się. Panie Chryste. »Czas ci w drogę « — matula jej powie ] płaczącą podnosi ze ziemi: )) Wielkie państwa mają-ć już w narowie Polżyć sługę słówkami ostremi, K»SPROV;lC;. OZIEU ijS JAN KASPROWICZ Kiedy sługa przepomni swą chwilę!... Czas ci w drogę! a jeszcze-ć powtórzę Nie co więcej, ino, słuchaj! tyle: Żadne ciebie strzedz nie będą stróże. Strzeż ty duszy, strzeż, jak oka w głowie, A teraz czas ci w drogę« — matula jej powie. Wstała córka, z posłuszeństwa wstała, Choć jej lepiej łkać u nóg macierzy, Od boleści, jako mlecz ten, biała, Gdy się z kwiatu złotego wypierzy... Zawsze-ć, mówię, trudno jest niebodze. Człowiekowi, tak uchodzić z gniazda, W którem wyrósł, zwłaszcza, że w tej drodze Nie wiadomo, jaka ci tam gwiazda — Zła czy dobra — na niebie zapała... Tak myśli, ale wstała, z posłuszeństwa wstała. Biedna! biedna! w podróż się gotuje. Warkocz chowa pod chusteczkę jasną. Ponad czołem włosy przyczesuje, A jej oczy w łzach, jak świece, gasną; Lakowanych koralików sznurki Hej! okręca naokoło karku, A tu łezki ciur! ciur! jak paciorki, Przyniesione za ))psi grosz« z jarmarku — Widać, w sobie wielką żałość czuje, Gdy biedna, biedna dziewka, w podróż się gotuje. Uwinęła tobołek drobniutki — Dwie koszule, spódniczek czerwony To jej skarby, którym nie trza kłódki — Nie ułaszczy nikt się z żadnej strony Na tę nędzną chudobę dziewczęcia... Przytem książkę, w której jest ta gadka, Jak dla córki chciała dostać księcia, Abo króla, owa pyszna matka XA SŁUŻBIE 179 1 jak wielkie stąd wynikły smutki... Z wszystkiego uwinęła tobołek drobniutki. »A — powiada — kocłiana matuchno, Na odchodnem o jedno was proszę: Jako wiecie, że dla mnie, jak próchno Jest ten żywot, tyle w sobie noszę. Że tak poszedł, serdecznej boleści, Tak-ci we mnie mgli się rozum wszystek; Więc gdy przyjdą o nim jakie wieści, Odsyłajcie do mnie jego listek. Niech mi oczy od tych łez nie puchną — O jedno to was proszę, kochana matuchnoI...« U. Siadła za wsią, gdzieś w połowie drogi, Na przyrowku siadła popod żytem, Które pewnie-ć wyda plon przemnogi — Oblepione tak kwieciem obfitem, Niby wełną z podstrzyżonych owiec... Już to skarby są na naszej glebie, Pełen złota każdy jest manowiec! Cały człowiek dałby z duszą siebie Za te łąki, za bujne rozłogi. Co lśnią, gdzie ona siadła tak w połowie drogi. A słoneczko, które chodzi górą 1 tak wszystko widzi, jak na dłoni, Ludzką rozkosz i boleść ponurą, Rosę światła na tę ziemię roni. Na te pola, mieniące się zbożem. Na te ścieżki, zarosłe krwawnikiem. Na te drzewa w umajeniu hożem. Na ten tuman, co w szaleństwie dzikiem Miota piasków spopielonych chmurą — Na wszystko patrzy słonko, które chodzi górą.. 8o JAN KASPROWICZ Więc widziało to słoneczko lube, Jak dziewczyna, siadłszy przy tym rowie. Snąć jakowąś podjęła racłiubę: Jakby ołów miała w onej głowie, Tak ku ziemi kwiecistej ją chyli, A źrenicą patrzy niby błędną: Juści-ć pewnie, że nie rój motyli. Ni te trawki, które w kurzu więdną. Tak skazały na senną zagubę Myśl dziewki, którą widzi to słoneczko lube. Czasem tylko ruszy się, by kosę, Co na oczy z pod chustki jej spływa, W tył odgarnąć, lub te nogi bose, Zrumienione, niby cegła żywa, Od głodnego uchronić komara; Czasem ręką te piersi otuli. Co się gwałtem, jak róż białych para. Wychylają z pod grubej koszuli — Czasem otrze łez kapiącą rosę, A czasem znów się ruszy, by odgarnąć kosę. Hej! dziewczyno! ty biedna sieroto! Czemuś w taką popadła zadumę? Czemu słońca promieniste złoto Trzyma zdała od ciebie tę kumę Dobrych ludzi, oną radość świętą? Czemu łan ten, co z uśmiechem czeka Na tę chwilę, śród znojów poczętą, Kiedy nad nim zalśni sierp człowieka. Nie napełni i ciebie ochotą ? Odpowiedz mi, dziewczyno! ty biedna sieroto! Czy żałujesz tej nędznej izdebki. Co w odrobkach tyle sił twych waży, Ile nawet chłop, jak dąbczak, krzepki, Nie nastarczy kiesie gospodarzy? NA SŁUŻBIE Czy ci tęskno za przymówką ludzi. Co tak znajdkiem rzucali ci w oczy. Aż się w sercu ból, jak żmija, budzi. Aż się oko, jako nocka, mroczy — jako nocka, w mgle tonąca lepkiej — Nie żałuj ani ludzi, ni nędznej izdebki... Niema szczęścia w komornej chatynie! Bieda z nędzą drą się tam pospołu, Tam-ci wódka beczkami nie płynie. Tam nie biją wieprza ani wołu Na dzień święta, gdy, jak Pan Bóg zechce, Trzeba uczcić chrzciny, lub wesele... Wnętrze ściska, podniebienie łechce. Jak jemioła, tak ten wzrok się ściele. Gdy tak »gbury« ucztują przy winie — O, niema szczęścia, niema, w komornej chatynie! Tam nie przyjdzie czerwona gospocha, Nie zawieje od pańska tołubem, Nie wyszczerzy żółtych zębów trocha, Nie poklaśnie języczyskiem grubem: oDyć wam mówię, kumuleńko słodka, Koło mojej sołtysik się kręci. Pierwszą druchną wasza już pieszczotka. Nie pomogą na to żadni święci... Najbogatszy, a jak walnie kocha. ..« Nie powie tak do matki czerwona gospocha. »A ty taka« — rzecze — »ty owaka! Wygnam z nory, wygnam het! na światy! Za komorne oskubię jak ptaka, Aż zawyjesz, jak ten pies kudłaty! Ni do rydla ciebie ni do ścierki, A córeczka twoja — o, doprawdy! Wie-ci dobrze, gdzie parobcze werki! Nie dziwota, gałązka się zawdy l82 JAN KASPROWICZ Uda w wierzbę, kruk, jak kruk, wzdyć kraka !« Tak rzecze — ))A ty taka! wygnam! ty owaka !...« Wstań! nie bolej! nowy świat przed tobą! Jedwabnisty, strojny w jasne piórka! Niema co się zajmować chudobą, Niema co już na obce podwórka Chodzić, ślepić, czy do wideł nie trza, Czy nie trzeba czasem do powrąsła!... Delikatna będziesz tu i bledsza. Różna słodkość oblepi ci dziąsła, W szumie przejdzie doba ci za dobą — Dziewczyno! wstań, nie bolej! nowy świat przed tobą! Któż cię żegnał — powiedz-że mi sama. Kiedyś przeszła za progi swej wioski ? »Na damulę idzie, będzie dama. Aż się nad nią zlituje gniew boski !« Tak za tobą szepcą te kumole. Rówieśnice tak chichocą z cicha... ))Juści«, mówią, »tak ją owies kole. Wyszła z licha i pójdzie do licha, Dyć, na oścież jest piekielna brama!« Któż żegnał cię inaczej ? powiedz-że mi sama. Matuleńkal — prawda! — Jakżeż córce Nie żałować jedynej matusi! Wszakżeż czucie ma bydlę w w obórce, A cóż człowiek? Łezki-ż nie wydusi Nawet jednej z pod ciężkiej powieki. Gdy go dola, jak ten listek z drzewa, Gdzieś poniesie na kraniec daleki — Ona dola, co smutki przywiewa 1 ucieka, jak złe, na rozwórce! ] jakżeż matuleńki nie żałować córce?! O, pamięta — nie dawne zbyt czasy! Nieraz matka przyjdzie tak wieczorem NA SŁUŻBIE 183 Ze zarobku, przyniesie okrasy, Albo sera kawałek i skorem Tak ją zaraz słóweczkiem popieści: »A! serduszko! masz tutaj co nieco Specyałów, pewnie-ć ci się zmieści 'W tem gardziołku...« Aż się oczy świecą, Tak zjadała te drogie zapasy. Pamięta jeszcze wszystko, nie dawne to czasy... Albo kłosy kijanką wymłóci. Uzbierany w tem słońcu dar boży. Sprzeda ziarnko i z miasta powróci, I nim starą chuścinę odłoży. Nim odetchnie, wyciąga z tłómoczka To perkalu na fartuch, to ciemną Jakąś wstążkę i patrzy jej w oczka ] powiada: »Zbierałaś to ze mną, Masz! niech serce się twoje nie smuci « — Tak mówi, gdy te kłosy na sprzedaj wymłóci... A już wtedy, gdy niecni ludziska Tak wciąż plują, że niby nie wiada. Kto jej ojcem na świecie, tak ściska Swą córeczkę, tak ręce jej składa. Tak ją uczy: »A módl się ty, dziecko. Za tych wszystkich, co hańbią twe imię! Tatuś poszedł na wojnę niemiecką. Padł od kuli, na wieki gdzieś drzymie! Chciał ślubować, nie wiedział, że z blizka Śmierć stała i że będą pluć niecni ludziska!!" O, pamięta i jakże w tej chwili Nie ma topnieć to biedne jej serce! Cyt! dziewczyno! nie szlochaj! użyli Ludzie dość już szyderstwa! Niewierce Dość już matkę ciągnęli po błocie! Teraz koniec! tak, koniec nareszcie!... 184 JAN KASPROWICZ Juści żadne nie przyjdą jej krocie, Ale ładne zasługi są w mieście, •Ładnym groszem matusi umili Ten żywot... O, pamiętać będzie każdej chwili. Każdy miesiąc, jak tylko w te ręce, Które teraz wyjmują z owicia Kromkę chleba, by ciało po męce, Po tej ciężkiej podróży do życia Przyprowadzić zmęczone — jak tylko Grosz dostanie zasłużny, dla matki To i owo zakupi tą chwilką. Pośle talar niejeden, tak rzadki U komornic... O szczęście dziewczęce! Tak! pośle, skoro tylko grosz dostanie w ręce. Powiadają: »Ba! zawsze inaczej W takiem mieście na służbie; do nocy Nieraz gość się u państwa zahaczy Trza poświecić na schodach, jak z procy Trza pobiegnąć do stróża, zapukać. Niechaj bramę gościowi otworzy, 1 gość zacznie w woreczku coś szukać, Nie znalezie miedziaka, więc włoży Jej złotówkę i jeszcze jej raczy Dziękować«. Juści, mówią, w mieście jest inaczej. Za posyłki, za różne bieganie To i mały uzbiera majątek, A cóż tracić? Swe jadło dostanie ] dostanie należny swój kątek. Czasem tylko dla siebie coś sprawi. Co niezbędne — reszta rodzicielce: Aż się matka z radości załzawi, Aż łzy spłyną kropla po kropelce Po watówce, po owym kaftanie, Sprawionych za posyłki, za różne bieganie... I NA SŁUŻBIE 1 ludkowie schodzą się naokół 1 z podziwu otwierają wargi; A matuchna: » Jedyny mój sokół! Już na życie nie mam żadnej skargi! Baczy o mnie! niecł\ ci Bóg zapłaci, M,ój sokole!" A ludzie, te żmije. Jako zawsze widzą tylko braci W tycłi, co mają dostatków po szyję. Jakby kto ich obręczami pokuł, Tak patrzą, niby wryci, stojący naokół. Ta powiada: >»A wiecie, kumochu« — Dawniej żadna nie rzecze w te 9} owa Do komornej biedaczki — ))jak grochu Na tem polu, tak u was się chowa Grosza w domu«. A tamta znów piśnie: »A! spódniczek! A! ściągły! A! zgrabny! A czerwony, jak szczere te wiśnie! A mięciuśki, jak włosik jedwabny! Już wam na świat wyjść raz z tego lochu!« A wszystkie: »Kumoszeczko! kumolu! kumochu!(< Nawet ona-ć gospocha, jak plewy, Do matczynej się lepi chałupy 1 powiada: o A niechaj te gniewy Między nami raz zginą, jak trupy! Przeprowadźcie się do nas; wybielić Każę całą izdebkę na świeżo; Będzie zgodność, będziemy się dzielić 1 miseczką i konwią i dzieżą! Posłuchajcie! o! o! — moiściewy!...« Tak lepi się gospocha, niby jakie plewy... A matuchna otwiera szufladę Od stolika i w te słówka rzecze: »List pisała!«^ A juści, że rade Są już niby te myśli człowiecze. l86 JAN KASPROWICZ Gdy nowego cokolwiek usłyszą Het ze świata! 1 wszystkie sąsiadki Wręcz od razu zamilkną i z ciszą Wścibią nosy w papierowe płatki 1 czytają, z zazdrości aż blade, Gdy matka po ten liścik otworzy szufladę. A w liściku wyraźnie tam stoi, Niby w druku, że tak jej, jak w niebie; Jakich pełno jest ślicznycłi pokoi, 1 że w żadnym się trudzie nie grzebie, Ino czasem coś kurzu też zmiecie, Czasem zbiegnie za jakim sprawunkiem, Potem ciaćka drobniuchne to dziecię, Co z śłachecka nazywa się Muńkiem, Abo inak; jak je mleczkiem poi — To wszystko w tym liściku, niby w druku, stoi. ] napisze, aż matce się wnętrze Od tej wielkiej radości poruszy, Jak z wszystkiego, z wszystkiego najświętsze Przykazanie matuli w jej duszy; Jak się zawsze przed obrazkiem modli, Gdy ją cliętka poniesie na tańce, Boć słyszała, że bawią się podlej. Że tu sami ł\ulają zaprzańce 1 że w mieście zgorszenie jest prędsze — Napisze to, aż matce rozśmieje się wnętrze. Wstań, dziewczyno! Nadzieja przy tobie, A nadzieja to śliczna jest pani; Chociaż człowiek w największej żałobie, To go przy niej już boleść nie rani! W mgnieniu oka rozpędza wsze smutki, A na plecach to ma płaszcz tak duży, Że obtuli ród człeczy wszyściutki, Gdy się ku niej przygarnie w podróży, NA SŁUŻBIE W tej podróży, co kończy się w grobie... Dziewczyno! wstań! Nadzieja stanęła przy tobie... Wstań!... Kto Bogu powierza swe losy, Do piekielnych zejść może czeluści: Wszak anioła mu przyślą niebiosy. Co go z oka już nigdy nie spuści! Przez krzemienie, przez ciernie, padalce Kroczyć będzie, by kryształ, nietknięty, 1 zwycięży, jak rycerz, w tej walce, W Imię Boga z odwagą poczętej, W końcu złota mu światłość te włosy Otoczy, kto powierzył Bogu swoje losy... Idź! Słoneczko już dawno w tej stronie. Gdzie to, mówią, tak wielkie są wody. Że pół świata w nich łatwo utonie! Toć i z naszych niejeden człek młody, W poniewierkę idący, w tej głębi, Niby śledzik lub płotka, zaginął... Idź! Wszak wietrzyk po trochu już ziębi. Już piekący ten ogień przeminął, Powój zamknie niedługo swe wonie — Idź! Słonko już się skłania ku nadmorskiej stronie. Z kolan, widzę, ostatki tej kromki Zgarniasz lekko na jaskry i dzwonki Dla tych ptasząt, co małe swe domki Wiją w życie... Przylecą skowronki 1 kruszyny do gniazdka poniosą ] nakarmią pisklęta i potem Znów się wzbiją ku jasnym niebiosom 1 zanucą o sercu twem złotem Taką piosnkę, aż zmięknie Pan gromki: Tak! widzisz! tyle zrobią resztki twojej kromki. Idziesz... Drobny na łokciu tobołek, A rękami sięgasz między zboże 88 JAN KASPROWICZ ] listeczek po listku z tych czółek Modrych habrów obrywasz. Jak łoże, Wielkie łoże, zasłane puchami. Od wietrzyka tak puszą się żyta: Hej! dziewczyno! czyż ciebie nie zmami •Łan puszysty, byś nie szła, zakryta Aż po oczy, bez piosnki, jak kołek? Nie cięży-ć nic, a! chyba ten drobny tobołek. Wznosisz głowę i słuchasz. — To w żytku Makolągwa ))pięć-kolan« zapiała. Będzie sprzętów, tak wróży, do zbytku, Dożyneczki wyprawi wieś cała. Na dożynki powrócisz, więc łezki Poco w oczach tak świecą ci jeszcze ? Oczy twoje, jako kwiat niebieski, Kiedy z góry upadną nań deszcze! Przy zabawie wrócisz i wypitku — O! słuchaj! tak ci wróży makolągwa w żytku. Prawda! prawda! wiadome jej żale! Luby poszedł na kraje, na dzicze... Stary rzekł mu od razu: ))Ja-ć wcale Tego sobie, mój synu, nie życzę, Że-ć do dziewki tej ślepie się tulą! Czy ja na to harował, by w domu Mieć synowę z podartą koszulą? Ba! co nie ma się skłonić nikomu Przede ślubem, bo ojciec... Tak! w kale Zrodziła się zbyt grzeszny m...« Wiadome więc żale. 1 upatrzył dla niego już inną. Ale z chłopca jest kawałek ćwika: »Mam ja rzucać, tak rzecze, niewinną, Której nic się tu złego nie tyka? A! tatusiu! powiedzieć wam muszę. Jako żadnych majątków nie pragnę, NA SŁUŻBIE 189 Gdy w niewolę trzeba oddać duszę! Kocham Jagnę i będę miał Jagnę! Chociaż pójdę za wodę, za płynną — To nic!... W^y już dla siebie upatrujcie inną". 1 tak poszedł... A w chwile żegnania, Na zapłociu, za czarną stodołą, Tak się ku niej wciąż słania i słania, W pas ją chwyta i rękę jej gołą Prawie gryzie z czułości i w ramię Zęby wciska i całuje piersi ] powiada: »Me serce nie kłamie!... Bądźmy zawsze między sobą szczersi. Niż ten gołąb, co tak się ugania Za swoją. ..« Tak jej rzecze luby w czas żegnania. ))ldę — mówi — z innymi na światy, Bo żyć nie chcę na łasce ojczunia; Wrócę — wrócę do ciebie bogaty, A ty czekaj tak czysta, jak runią Na jagniątku, jak bzowa jagoda... « Jle wtedy wylała łez rzewnych — Tak jak teraz — ta dziewczyna młoda!... ))A napiszesz?" — zapyta... — »Do krewnych Juści listek nie dojdzie skrzydlaty. Do ciebie tylko, droga, przewędruje światy... « Przestań płakać... Już w czerwieni słońca Całe miasto przed tobą się pali: Do podróży dol^iegłaś już końca; Jeszczeby cię te państwa złajali, Że łzy lejesz u służby poczęcia! Niech cię o nic nie boli już głowa, Tylko białą bądź, jak ruń jagnięcia, Tylko czystą, jak jagoda bzowa! Broń się sama, bo rzadki obrońca W tem mieście, co gorzeje, patrz! w czerwieni słońca. 9© JAN KASPROWICZ 111. W okieneczku, w komornej izdebce, U Saluchy, Jagninej »nanusi«, M.ały płomyk noc językiem chłepce, Niby w kurczacłi zwija się i krztusi... . Widać, stara żałuje mu ^)gasu«, Kiedy żywot prowadzi tak marny. Że się zdaje — jeden moment czasu, A zagaśnie zupełnie... 1 czarny Zmrok rozdziawi znowu, jak te ślepce, Miast oczu, puste jamy w komornej izdebce. Wicłier wieje, nagie drzewa trzeszczą Ponad drogą od śnieżyska siną... 1 dlaczego w tę północ złowieszczą Nie obtuli się stara pierzyną? Czemu nie śpi na rozsłanym snopku, Ino wstaje i światło roznieca? Wszakże dzisiaj nie jest dzień zarobku — W takim czasie na nic dłoń kobieca — , Wszak jej dzieci nad ucłiem nie wrzeszczą, 1 po co wstawać w noc tę, gdzie te drzewa trzeszczą?! W podróż idzie, daleko, do miasta! Cztery mile dla starej nie żarty! Cóż jej szkodzi, że cała się schlasta? Że zczerwieni oczy wiatr uparty? Przeminęły prawie trzy miesiące, Jak od córki nie ma wieści żadnej! Nie zna przeszkód serce kochające. Cóż jej rozdół i co śnieg jej zdradny! Coraz bardziej tęsknica jej wzrasta — Tak! pójdzie szukać córki, chociaż w noc do miasta! Przedtem zawsze przysłała co nieco, Okazyją albo inną drogą, NA SŁUŻBIE 191 Teraz milczy, a tu czasy lecą, A u matki ubogo, ubogo... Ludzie mówią: »HaI może umarła, Abo może zmieniła się w panią; Tak-ci bywa: Z biedy się wyżarła. Więc o matce — cóż uważać na nią? Niech tam starej aniołowie świecą!... « A jednak przedtem zawsze przysłała co nieco. A/loże chora... Liche miała zdrowie. Delikatna, jak z pańskiej kołyski I... Pójdzie sama, o prawdzie się dowie 1 złym ludziom pozamyka pyski... Przytem śliczną nowinę jej niesie: Luby pisał, że wraca do domu; Ojca drzewo zabiło gdzieś w lesie. Więc dziewczynę zawiedzie bez sromu Na małżeńskie, na święte wezgłowie... Hal pewnie, że jest chora, liche miała zdrowie. Dziś, słyszała, w mieście odpust wielki, Więc i dobrze przyjść zawczas, na jutrznię. Wznieść modlitwę: J)Przez te krwi kropelki, Przez te ciernie, przez tę straszną włócznię. Co przebiła bok Twój, Panie Chryste! Przez plwociny, przez piwniczną ciemnię, Przez Twej Matki jęk i łzy rzęsiste Spraw, bym tutaj nie przyszła daremnie! Nie chciej karać biednej rodzicielki Złą wieścią!. ..« Tak się mcdlić będzie w odpust wielki... ] tak plecy okryła kaftanem, Z dawnych czasów, zblakłym, jak te liście Łopianowe, lub jak wschód nad ranem, Zanim słonko zwiastuje swe przyjście. Wy szarzały m... »Cóż z tego? Swą nędzę Całkiem nową naodzieje chustką 192 JAN KASPROWICZ Dobry towar, wełnianą ma przędzę 1 błękitną mieni się wypustką — Dar córuni!... Będzie to przed Panem Liczone jej...<( Tak duma nad starym kaftanem. Ba! nie wszystko! ma-ć i inne rzeczy, W które dziś się przystroi do drogi: Dobry trzewik, co jej ubezpieczy Od zbytniego zimna stare nogi, Nawet kryzy na szyję, płócienne, Wybielone — wszystko to od córy!... wNiecli jej Pan Bóg da szczęście niezmienne. Niecił jej strzeże z tej niebieskiej góry, Nie wypuszcza nigdy ze swej pieczyw — Aż stara we łzy zaszła, patrząc na te rzeczy,.. Wychyliła na dwór twarz zmarszczoną. Oczy lepi w szarugę straszliwą — Nawet kija nie zawadzi pono Zabrać z sobą... Juści, to nie dziwo. Jeśli weźmie gałąź na podparcie — Cztery mile... śnieg... gorzka wędrówka! Dyć, nie zajdzie z córką żadne starcie, Że wygląda, niby, jak ))dziadówka« — Kij pod miastem porzuci... Tak! słono Jej będzie iść — szaruga miecie w twarz zmarszczoną. Ale... ale... z wielkiego wesela, Że dziś córkę kocł\aną zobaczy, Zapomniała zabrać małowiela Placka w drogę, a przecież kołaczy Nie ma za co kupić na odpuście! Wczoraj zmełła kilka garści żyta II sąsiadki, na żarnach, przy chruście Podpłomyczek upiekła i — kwita. Jak powiada zawsze stary Grzela: Brzuch niczem, gdy takiego dozna człek wesela. NA SŁUŻBIE 193 1 na skobel zamknęła dobytki, ], zrobiwszy znak krzyża na czole, Dalej w drogę... Nie bierz mnie na pytki. Miły bracie! Przemilczeć już wolę. Jak się biedna mitręży Salucha, Jak-ci nieraz aż po pas zapada W zaspy śniegu, jak w te ręce chucha, Jak na każdym prawie kroku zdrada; Tak jej myli drogę czas ten brzydki — Jak szła, na skobel nędzne zamknąwszy dobytki. Ranek rozlał światła jasne smugi Ponad miastem dokoła, dokoła, Kiedy stara po męczarni długiej Wypoczęła w pośrodku kościoła. Przed ołtarzem ksiądz odprawiał jutrznię; • »Magnifical« ryknął lud zebrany. Sygnaturka w srebrny dźwięk i hucznie, Aż drży kościół, odgrzmiały organy, A jak rolę krają ostre pługi. Tak mrok świątynny pruły jasne światła smugi. Rosło serce, rosło, jak w tej dzieży Na chleb ciasto, a z duszy głębokiej Modlitewka za modlitwą bieży, Tak-ci tryska, jak żywe potoki... Dziwno nawet samej komornicy, Skąd jej tyle we wnętrzu modlitew. Dziwno, dziwno, że boleść Dziewicy W tym ołtarzu nie kraje, jak brzytew. Że jej smutek na sercu nie leży. Że serce tak jej rośnie, jak to ciasto w dzieży. Widno, Pan Bóg sprowadził kobiecko Na rozkosze — szczęśliwe i zdrowe Odnalezie w tern mieście swe dziecko... 1 podniosła do góry swą głowę «SPReWICZ. DZIEW 1 Ił 94 JAN KASPROWICZ ] już naprzód składa dziękowanie: >'A dzięka-ści, Panie Jezu Chryste! A dzięka-ści, Chryste Jezu Panie! Za twą dobroć, łaski oczywiste!" Potem wstała, zawinęła kiecką ] dalej do córuni. — Szczęśliwe kobiecko! Znała '>państwo...« Rzuciwszy dom boży, Znajdzie ))pałac« i do drzwi zapuka 1 przed ))panią« tak wszystko wyłoży, Tak zaskomli, jak ta wierna suka: »Proszę łaski, przyszłam do córusi, Jakom matka... Pewnie-ć była chora, Ale teraz już zdrowa być musi... A czy miała jakiego doktora? Zawsze-ć doktor pomaga niezgorzej..." Tak rzecze w tym »pałacu", rzuciwszy dom boży. »A!<' — odpowie tej biednej kobiecie »Wielka pani« — ))zgorszenie do domu. Że większego już niema na świecie. Przyprowadził mi ten owoc sromu, 'W^ypędziłam i, gdzie teraz, nie wiem!...« ] trzasnęła jej drzwiami pod nosem. Jakby starą kto oblał zarzewiem. Jakby trąba ostatecznym głosem. Wskroś straszliwszym ponad gromy w lecie, "Wzywała ją przed Boga!... Tak było kobiecie. 1 skurczona, jak ten pies, we dwoje, Gdy go kijem smagnie dłoń złośliwa, Jakby setne przygniotły ją znoje, Tak się zwlokła ze schodów, półżywa. Teraz dokąd? W którą zwrócić stronę Drżące kroki?... Ku kościelnym progom! Tam to serce smutkiem przepełnione Znajdzie rychło pociechę przebłogą. NA SŁUŻBIE 195 Tam przeminą straszne niepokoje... 1 poszła do kościoła, skurczona we dwoje. 1 tak znowu przed ołtarzem klękła, Przed ołtarzem Matucłiny Bolesnej, 1 w łzacłi gorzkicłi, jako grzyb ten, miękła Nad goryczą swej doli niewczesnej. ] już teraz Panienka Najświętsza Tyle miała boleści na twarzy, Tyle smutku lała jej do wnętrza. Że ją całkiem tym ogniem poparzy, Że nie wiele, aby żółć jej pękła — Tak było jej, gdy przed tym ołtarzem uklękła. ))A! zgorszenie do domu przyniosła! Wypędziłam! « — i aż ściska pięście! — Na mą hańbę i swoją-ś wyrosła. Ty zła córko! na wielkie nieszczęście! Lepiej było utopić cię w bagnie. Śród pustego porzucić manowca! Byłaś niby, jak to czyste jagnię, A dziś jesteś, jak parszywa owca! Miałam ciebie za boże go posła, A tyś mi dziś zgorszenie do domu przyniosła! Już cię nie chcę ujrzeć na swe oczy!... Nie!... Poczeka, stanie pod kościołem! Będzie patrzeć, jak ten lud się tłoczy... Może przyjdzie... Wtedy słowem gołem Krzyknie: Suko!... O nie! nie! na s/.yję Jej się rzuci rękoma obiemi 1 wyjęknie: »Czyjeż grzechy, czyje, Postawiły ciebie między złemi?... O nieszczęsna! tak mi coś się mroczy, Że prawie cię nie widzę na te moje oczy!...« A w kościele, pod chórem, gdzie stary Jest katafalk, z prostych desek zbity. 1^6 JAN KASPROWICZ Gdzie pogrzebne chorągwie i mary 1 lichtarze cynowe i płyty Potłuczone — snąć z dawnej mogiły, 1 gdzie stoi od świec czarne pudło, Czyjeż oczy tak się łzą przymgliły? Któż w kąciku z tą twarzą wychudłą Tak wciąż jęczy śród pańskiej ofiary? — W kościele, tam! pod chórem, gdzie katafalk stary.. Któż tak krzyżem upada i wzdycha. Że ten dziaduś ze szklannym różańcem Modły swoje przerywa i z cicha Pomrukuje do siebie: »Ha! tańcem Abo inną zapewne rozrywką Nagrzeszyła, że w strasznej pokucie Tak zoruje... Juścić, taką dziewką Miota większe, niż starym, zepsucie, Rozgardyasz różny, różna pycha — Ulituj się jej, Boże! patrz, jak ciężko wzdycha«. Ulituj się! Bo czyjaż w tem wina, Że ten człowiek rówien słabej płonce. Którą, patrzaj, lada powiew zgina W pył przydrożny, w błoto kalające? Czyjaż wina, że ma w łonie swojem jakieś źródło, z którego wytryska Złe i wokół rozlewa się zdrojem Jadowitym i nakształt bagniska Topi w sobie człowieczego syna 1 lilie ziemskich córek — ach! czyjaż w tem wina? Czyjaż wina, że tak krwawe plony Zbiera z grzechu, chociaż ręką własną Jego ziaren nie posiał? Miliony Dusz w tej walce, jak płomyki, gasną. Narodzone w zgniłym grobie!... Boże! Boże wielkich i świętych tej ziemi. NA SLUŻBJE 197 Patrz, jak twarde rozściela się łoże Dla tych grzesznych, co siły wszystkiemi Żyć pragnęli, a idą na skony, Zbierając z niewłasnego ziarna krwawe plony... Tak mówiła ta dziewczyna młoda, Tak-ci słodkie miała przedsięwzięcia: »Będę czystą, jak bzowa jagoda. Będę białą, jako ruń jagnięcia! Prędzej zgaśnie to złote zaranie, Prędzej słonko zaginie na niebie, Nim zapomnę twoje przykazanie, Nim zapomnę, o nanusiu, ciebielw A tu słonko świeci, jak uroda. Zagasła tylko w wnętrzu ta dziewczyna młoda. Szło jej w służbie ze wszystkiem, jak z płatka, Grosz niejeden płynął do kieszeni; Miała z tego swoją radość matka, Że córeczka z pismem się nie leni. Że przy piśmie o starej pamięta 1 co nieco pośle na pociechę. To okrycie, to pieniądz na święta. By też szczęście weszło pod jej słrzechę, By nie czuła nędzy do ostatka — O wszystkiem tern pamięta... Tak jej szło, jak z płatka. Do lubego, co poszedł na kraje, Za to morze, za te sine fale, , ] w liścikach kochać nie przestaje 1 w liścikach wynurza swe żale. Swe nadzieje i swoją tęsknotę, Szle-ci słówka na białym papierze: »0 mój luby! serce moje złote! Niech cię Pan Bóg w tej obczyźnie strzeże, Myśl o tobie sypiać mi nie daje« — Tak pisze do lubego, co poszedł na kraje. gS JAN KASPROWICZ A w pokojach komornej córuchnie Jak u siebie: przed świtem już z łóżka. Każdy proszek najdrobniejszy zdmuchnie. Do każdego zaglądnie garnuszka; Pańskie dziecko nakarmi, napoi, Do kolebki położy, otuli 1 zaśpiewa o rycerzu w zbroi 1 sierotce w jedynej koszuli 1 o jędzy, co ze złości puchnie — W pokojach, jak u siebie komornej córuchnie. A co wieczór klęka, jak przystało, Przed obrazem niewinnej Panienki; 1 tak sobie westchnie duszą całą, Za przeżyty dzionek wzniesie dzięki 1 poprosi o szczęśliwe rano. By się z łóżka podniosła przy zdrowiu... A gdy w księdze rak już napisano. Że trza umrzeć, aby w pogotowiu Była zawsze w tę drogę niemałą — Tak modli się co wieczór, jako jej przystało. Tak jej dzionek za dzionkiem przechodzi, Tak jej mija miesiąc za miesiącem... Czasem tylko nadzieja zawodzi ~ Ta nadzieja o licu płonącem Niepewnymi blaskami księżyca... Wielka-ć ona jest pani, o! wielka, Ale zmienna... Dobrocią zachwyca, Lecz ta dobroć, jak rosy kropelka, Ginie naraz w burzliwej powodzi, Jak dzionek, co za dzionkiem, niby sen, przechodzi. Makolągwo! ty ptaszyno miła! Już cię z żyta wygnali kosiarze! Dobrze ci tak! Fałszywie-ś wróżyła Tej dziewczynie, gdy w majowym skwarze NA SŁUŻBIE Na ścieżynie spoczęła zielonej... ))Pięć-pięć-kolan!« wydzwaniałaś wtedy — »Gdy opadną kłosiste korony, Na dożynki, do matczynej biedy Wrócisz, dziewczę, nim przejdzie dni siła!(»^ Fałszywie powróżyłaś, ty ptaszyno miła!... Pali słonko na całe niebiosy, Na calutką ziemię słonko pali. Na zagonach pobielały kłosy, Brzękły sierpy z wyostrzonej stali. Rżysko siecze po nogach, a z czoła Pot, jak wodę, wyciska robota, We wsi każda na oścież stodoła Otworzyła szerolachne wrota, Po sąsiekach snopów zbite stosy — Tak bujny plon i sypki dały dziś niebiosy. Po karczmiskach zagrała mrzyka: Tam na skrzypcach jęczy Szymek głuchy, Ślepy Kuba do serca tu wnika Swą piosenką, że aż drżą dziewuchy. Parobczaki przytupują nogą. Łokcie dziewek oblewając wódką: ))A bądź-że mi wesoła, niebogo! A daj spokój dzisiaj onym smutkom! Żniwo ładne, pójdziem do księżyka, Opłacim zapowiedzie... Hej! jak gra muzyka !« Chciała w drogę w czas, gdy przyszły żniwa, Ale pani do dziewczyny rzecze: »Trza mi ciebie, praca uciążliwa, Nie uciecze zresztą, co się zwlecze, A gdy pragniesz zrobić radość matce, Weź te grosze, będzie dobrze starej; Juści przecie nie jesteś jak w klatce, Masz swobodę, swobodę bez miary. 99 OO JAN KASPROWICZ Ja dla ciebie nie żadna pokrzywa — Lecz zostań... pójdziesz później... Cóż, że przyszły żniwa!?« Juści trochę było żal dziewczynie, Że się niby nie wypląsa szczerze Między swymi w dożynków godzinie, Ale potem tak na rozum bierze: ))Pani dobra, słuchać jej potrzeba, A matusi wszystko wytłumaczy... Widno, pragnie tego Pan Bóg z nieba, Że nie może stać się już inaczej; Niby-ć jeszcze wszystek czas nie minie, Nadejdzie jeszcze chwila.. .« Jednak żal dziewczynie... Pani dobra... A i pan, prawdziwie. Jakby z cukru... Nigdy jej marnego Nie wypowie słóweczka gniewliwie, A oboje tak dziewczyny strzegą. Niby własnej... Nieraz, o ty cudzie! Pan jej kupi jaki szmatek z miasta — Z wolą pani — , ażeby źli ludzie Nie mówili, że się pan coś szasta Dla dziewczyny... Wszystko szło uczciwie — Jak cukier był panisko... Jak cukier, prawdziwie!... Tak się zdarzy, gdy pokój omiata, Pan wychodząc raniutko do biura, Ręką w pas ją naokół oplata 1 przyciśnie do serca: »Jak córa Moja własna« — tak do niej powiada — ))Jesteś dla mnie, ty wczesny mój ptaku!. ..« 1 dziewczyna bardzo z tego rada. Że tak państwu przypadła do smaku — >»Nie rzuciłabym ich za pół świata!« Tak myśli sobie nieraz, gdy pokój omiata... Nie żałuje nawet grosza dla niej: Kiedy wyjdzie z dzieckiem do ogrodu. NA SŁUŻBIE 20 I Na spacery, jak jej każe pani. Na powietrze, by dziecię już z młodu Krwi dostało świeżutkiej na zdrowie, Pan się zbliży, podbródek pogładzi. Do kieszeni sięgnie i tak powie: »Masz cokolwiek! pewnie-ć nie zawadzi Wypić piwa; nikt ci nie przygani Szklaneczki!..." O, pan grosza nie żałuje dla niej. Raz-ci nawet — Panienko Najświętsza! — Chciał dziewczynę pocałować zgoła, Aż gorąco poszło jej do wnętrza... Tak to było: pani do kościoła, 0 jutrzence prawie, do spowiedzi, jako w dzień swycłi imienin, pogoni... Ona wstała, po kątach się biedzi, A pan na nią z sypialni zadzwoni 1 powiada: »Bądź-że trochę prędsza 1 przynieś-że mi kawę!..." Panienko Najświętsza... Przygotuje, przyniesie i białą Filiżankę postawi przed łóżko. Na stoliczku... Było jej nie śmiało, Jakoś nawet zabiło serduszko. Jak pan, napół odkryty, z koszulą Na tych piersiach rozpiętą, w pościeli Leżał czystej... "Nie bój się, córulo!" Rzecze do niej — "ino nieco śmielej, Ojczuszkowi całować przystało" — Tak rzecze, gdy tę kawę przyniesie mu białą. O! uciekła niby od choroby. Jakby z wrzącej wyskoczyła wody! Tylko zdało jej się od tej doby. Że na ojca niby jest za młody, Że ma oczy piękne, jako kwiaty, Że spogląda o! prawie tak słodko. 52 JAN KASPROWICZ Jako tamten... Tylko mniej pyzaty... Mniej czerwony... A jak powie: »Kotko!« Abo » córko !« to już na sposoby. Że aż się człowiek trzęsie, niby od choroby! Nie! nie! Tamten jedyny na świecie. Najpiękniejszy i najmilszy w życiu! Przysięgała jemu wierność przecie, Gdy oboje w onych bzów ukryciu Tak się lubo żegnali... żegnali... 1 napisze do niego znów listek: ))Mój ty luby! coś jest w obcej dali, Toć dla ciebie jest mój żywot wszystek, Toć bez ciebie żałoba mnie gniecie — Najdroższy! mój najdroższy, jedyny na świecie!., .« Aż tu naraz — Boże Miłosierny! Sama nie wie, jak rozum straciła! Tak ją ogień rozpalił bezmierny, Tak nabrzękła krwią jej każda żyła!... ■ Pan powracał późno w noc do domu, Trza wstać z łóżka i drzwi mu otworzyć... Otworzyła... O godzino sromu, Że trza było tej chwileczki dożyć. Gdzie się stała, jak ten pies niewierny!... O Boże miłosierny! Boże miłosierny!... Od tej chwili niema prawie nocy. Aby złe to, co w jej wnętrzu siadło. Odstąpiło od tej dziwnej mocy, Którą wzięło nad dziewką pobladłą! Zapomniała o wszystkiem: nie pisze, Żadnych listów do matki, ni żadnych Słówek nie szle lubemu; kołysze Snąć się tylko w tych marzeniach zdradnych. Co jej żywot zmieniły sierocy W więdnący kwiat tej jednej, tej okropnej nocy. Ma służbie Tak jej przeszły trzy miesiące prawie... Dziś się zjawił czas upamiętania! Lecz cóż z tego?... Jak zwierz przy obławie. Jak ta kulą skaleczona łania, Tak i ona: Nie ma już ucieczki! Kochanemu nie poniesie sromu. Nie wytrzyma spojrzenia mateczki! W poniewierkę, służyć lada komu, Pójdzie sobie, lub zginąć gdzie w stawie Za szał, co tak nią miotał trzy miesiące prawie 1.. VIII DWAJ BRACIA RODZENI 1. żyli we wsi dwaj bracia rodzeni. Dwaj rodzeni żyli braciszkowie; Nie zabrakło im grosza w kieszeni ] rozumu nie zabrakło w głowie, A jak blask ten z słonecznych promieni. Tak tryskały z nicłi młodość i zdrowie. Hej-ci młodość i zdrowie tryskały. Jako blask ten z słonecznych promieni, Aż się temu dziwował świat cały, Gdy tak przez wieś szli bracia rodzeni: »Juści«, mówią, "gdy ojciec jest dbały, To i ród się, jaJc dęby, tak pleni«. Ano, prawda! o swoich synali Od dzieciństwa był ojciec ten dbały: Wór niejeden na plecy im wali. Aż im kości, jako chróst, trzeszczały. Ostrzy smyków, jak kosę ze stali, Na to życie, na ten trud niemały. ^Wychowałem was, dzieci jedyne. Na trud ciętych, jak kosa ze stałi«, Tak im rzecze w ostatnią godzinę. Gdy się z nim już wieczyście żegnali — 2o8 JAN KASPROWICZ ))Jeszcze słówko wam powiem, nim zginę. Jako marny ten bąbel na fali. Powiem słówko, co idzie od wnętrza, Nim, jak marny ten bąbel, zaginę. Że na świecie jest ziemia najświętsza, 1 że w sobie ma szczęścia przyczynę; Niech w was ku niej nad ogień gorętsza Będzie miłość, o dzieci jedyne! Niechże ku niej, synowie, rozpieka Krew wam miłość, nad ogień gorętsza Bo wszak klątwa dosięga człowieka, Niźli czarna morówka zawziętsza. Gdy swe serce tak trzyma zdaleka Od tej ziemi, co w świecie najświętsza... Głód i ludzka pogarda was zmoże. Gdy będziecie od ziemi zdaleka; W świat z torbami, czy słota na dworze, W świat z kosturem, czy straszna jest spieka! W gnojowisko zmienicie swe łoże 1 pies każdy na szyd wasz zaszczeka. Tak! słuchajcie o skarby wy moje! Obcy chlewik zmienicie na łoże. Gdy was myśl ta: >)o zagon nie stoję!« Gdzieś zawiedzie na puste bezdroże. Gdy złych duchów ogarną was roje. Że strwonicie, co święte, co boże!... Lecz nawiedzą was większe katusze. Gdy złych duchów ogarną was roje. Które zawiść zasieją wam w duszę, Że powiecie: ))o brata nie stoję !« Gdy w was zginie ten przykaż, jak prószę: »Patrz! braciszku! co moje, to twoje. ..« D\X^Aj BRACIA RODZENI 200 Jak ta słaba łęcina będziecie, Gdy w was zginie ten przykaż, by prószę; Jako czczy ten kłosiczek na świecie. Który zmarniał w czerwcowej posusze; Na nic wszystko, co w rękę weźmiecie. Gdy ta zawiść opęta wam duszę. Zdrowie, rozum i grosz was odbieży. Na nic wszystko, co w rękę weźmiecie. Gdy jak ciasto, zakisłe w tej dzieży. Przeciw sobie porastać będziecie, Wskroś niepomni, że z jednej macierzy Wyszło jedno i drugie to dziecię... W jednej chacie, na jednym zagonie. Jako z jednej wyszliście macierzy. Jako w jednem nosiła was łonie. Po wsze czasy wam żyć się należy. Chociaż szatan wszyściutkie swe bronie Samem ostrzem naprzeciw wymierzy «. 11. Zyli we wsi dwaj bracia rodzeni. Dwaj rodzeni żyli braciszkowie, Nie zabrakło im grosza w kieszeni 1 rozumu nie zabrakło w głowie, A jak blask ten z słonecznych promieni. Tak tryskały z nich młodość i zdrowie. Umarł rodzic; ponieśli rodzica Tam, gdzie w blasku słonecznych promieni Snąć się modli ta biała kaplica Pośród krzewów i świeżej zieleni; ■Łzą im srebrną zabiegła źrenica. Gdy w grób kładli go bracia rodzeni. .KASPROWICZ. DZIEU I. '4 210 JAN KASPROWICZ Powrócili z pogrzebu w swe progi, Z łzy im srebrnej obeschła źrenica, Ale pamięć zgasłego niebogi Rośnie w sercu, jak w oczacli krwawica — Jak to żyto, jak siana te stogi, Tak w nich rośnie wciąż pamięć rodzica. ))Tak mi w sercu«, brat starszy wyrzecze, ))Stoi ojciec, jak w oczach te stogi... Hej, braciszku! nie pójdziem na miecze, Nie opęta nas szatan złowrogi; Twój pot dla mnie, dla ciebie mój ciecze. Czcijmy wolę zgasłego niebogi !...« Mija roczek; mijają i lata — »Pot twój dla mnie, dla ciebie mój ciecze « Tak na przemian brat mówi do brata, Aż się serce raduje człowiecze. Ich miłości przepełna jest chata, Dwaj rodzeni nie pójdą na miecze. A dobytek z dnia na dzień wciąż wzrasta, Bo miłości ich pełna jest chata... Z pola zboże, za zboże grosz z miasta, Snąć do swego przykupią pół świata; We wsi zjada nie jedno subhasta, A ich mienie wzmaga się co lata. »Słysz, jedyny!«, tak młodszy brat powie, »We wsi zjada niejedno subhasta. Nam bo praca wychodzi na zdrowie 1 z dnia na dzień dobytek nasz wzrasta; Dobrze będzie, tak myślę w tej głowie, Gdy do chaty zawita niewiasta. Znasz w Borówce starego Swobodę, Dobrze będzie, tak myślę w tej głowie. DWAJ BRACIA RODZENI 211 Gdy w swe rządy obejmie zagrodę Jego córa — Poluchna się zowie; Jest-ci dziewczę, jak wiosna, tak młode, A tak świeże, jak trawka na rowie. Dawno było już w mojej ochocie Ono dziewczę, jak wiosna tak młode; Jaćbym dla niej porzucił i krocie. Dla niej szedłbym przez ogień i wodę; Żyć samotny, jak kołek ten w płocie. Nie na dobre to idzie — na szkodę!. ..« ))Ej-że, prawda! wychodzi ku złemu Żyć samotnie, jak kołek ten w płocie«, Tak brat starszy odrzecze młodszemu; — )>Kiedy serce utonie w tęsknocie. To nie ulżysz serduszku ciężkiemu, Choć po uszy opływałbyś w krocie... Idź! zrób koniec w najpierwszą niedzielę. Bo nie ulżysz serduszku ciężkiemu, Aż nie staniesz z dziewczyną w kościele; Idź! upadnij do kolan staremu 1 bratowę przyprowadź w dom śmiele. Jest dobytku i miejsca po temu«, ] brat młodszy posłuchał tej rady, 1 Poluchnę wprowadził w dom śmiele! Wyhulały się wszystkie sąsiady, Takie starszy wyprawił wesele: "Jedzcie! pijcie! bez żadnej zawady, Dla człowieka niczego za wiele! hiej! bratowa! hej! kumie wy stary! Jedzcie! pijcie! bez żadnej zawady! Jeszczeć wszystkie nie poszły talary, Jeszczeć czem jest ugościć sąsiady r .4* 112 JAN KASPROWICZ Żyto nawet nam rodzą moczary, Gdy grunt żyzny dał innym poślady. Hej! bratowa! tyś panią w tym domu! Żyto nawet nam rodzą moczary; Nie szczędzilim chudoby nikomu, Nie poszczędzim i tobie ochfiary: Gospodynią tu będziesz bez sromu — Jeszczeć wszystkie nie wyszły talary. Hej! bratowa! nie żałuj warkoczka. Gospodynią tu będziesz bez sromu! Ze łzy jasnej obetrzyj te oczka; Zle-ć tu u nas nie było nikomu. Wszak brat starszy nie żaden zawłoczka, Uszanuje bratowę w tym domu...« Otworzyły jej wszystkie się dźwierze — Wszak brat starszy nie żaden zawłoczka - 1 bratowa szczęśliwa w tej mierze. Nie żałuje czarnego warkoczka; Przy dobytku porasta wciąż w pierze, Tak się sierdzi w chałupie, jak kwoczka. Cieszy brat się ze serca — ej! cieszy. Że bratowa porasta wciąż w pierze — »Szczęście«, mówi, »tak bardzo nie spieszy. Nie każdego za karczek tak bierze. Lecz 1u, widno, jak w miękkiej kaleszy. Tak jest dobrze Poluchnie w tej mierze^. »A! braciszku!« powiada, ))bacz na to, Niech jej będzie, jak w miękkiej kaleszy; Niechaj zawsze ma u nas swe lato, Z jej radości i człek się ucieszy; Nam nie trzeba się liczyć ze stratą. Nie nosimy dziurawej bekieszy...* DWAJ BRACIA RODZENI 2] Sam uważa na różne nawyczki 1 nie liczy się nigdy ze stratą. Sprzeda źrebię lub korzec pszeniczki, Juści z tego bratowa ma lato! To z mosiężną podkówką buciczki, To znów chustkę francuską, bogatą. ))Na-cie, Polka! przywiozłem a — zawoła — ))Od parady mosiężne buciczki :« Do świętego lubicie kościoła Pominować, jak kwiatek różyczki; Coś człek jeszcze zarobić wydoła, Będzie jeszcze po trochu pszeniczki. A tu znowu czepinka jest taka — Coś człek jeszcze zarobić wydoła — Dla przyszłego«, powiada, »chrzestniaka; Boć da Pan Bóg, tak myślę już zgoła. Na początek jędrnego robaka, A na obrzęd mnie bracisz zawoła. Da i pewnie, że mnie to przypadnie Trzymać do chrztu jędrnego robaka — Niech l^ratowa tak naprzód już zgadnie. Co za imię mam w głowie?... Do kłaka! Pewnie będzie »^X^alosik« mu ładnie! Tak jak dziaduś — Walosik Bodziaka...« »Bóg wam zapłać... Za wiele miłości! — Pewnie będzie ))Walosik« mu ładnie « — »Nie dziękujcie, bratowa!... my prości, Ino Bogu dziękować wypadnie... A już... miłość... ej! miłość... wszak gości Szczęście w domu, gdy miłość tam władnie...* Ul. Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni. Dwaj rodzeni żyli braciszkowie; 2 14 JAN KASPROWICZ Nic zabrakło im grosza w kieszeni J rozumu nie zabrakło w głowie; A jak blask ten z słonecznych promieni. Tak tryskały z nicł\ młodość i zdrowie.. Ej! z dobytku płynąca ty pycho! Już ty z złotych nie jesteś promieni! Jak ta nocka, tak skradasz się cicho. Nie zasypia złe w kojcu twych cieni — Na rodzonych uwzięło się licho, Nie poznali już siebie rodzeni... Taki... tak!... licho nie sypia, lecz kusi! Na rodzonych uwzięło się licho 1 nasamprzód do ucha Polusi Zacznie szeptać, jak listek, tak cicho: » Jedno panem w chałupie być musi« — Ej! z dobytku płynąca ty pycho! Ciemną nocką, co patrzy, jak wróżka, » Jedno panem w chałupie być musi* Wręcz młodszemu, gdy kładł się do łóżka, Powtórzyły usteczka Polusi — ))Jużbyś nie miał żadnego serduszka, Gdybyś folgi też nie dał żonusi... Chodź, podłożę ci łokieć pod głowę — Jużbyś nie miał żadnego serduszka!* Tak precz skomlą jej wargi różowe; )) Wszak ja tutaj, jak dziewka, jak służka! Nie wiem, czyją oprzątam dziś krowę, Czyj groch sypię do tego garnuszka. Juści bieda, gdy żonie nie wiada. Czyją tutaj oprzątać ma krowę... Do jednego nas troje zasiada, A my wszycy stracili już głowę: DWAJ BRACIA RODZENI Żaden rozum już dzisiaj nie zbada. Czy to nasze, czy jego, bratowe?!. Nic ma-ć pługu dziś jeszcze w tej ranie, Ale żaden już rozum nie zbada. Co się jutro w chudobie tej stanie. Gdy braciszek tak ciebie zagada: »1 ja ślubne zgotuję posłanie, 1 mnie cosik tęsknica opada... « Gdy braciszek zagada tak ciebie: »] ja ślubne zgotuję posłanie, Człek samotny, jak robak się grzebie «, Cóż się wtedy w obejściu tern stanie? Jak ten złoty miesiączek na niebie, Ni dwie sługi tu będą, ni panie!... O jedyny! o droższy nad życie! Nad ten złoty miesiączek na niebie! Człowiek wstaje o rannym już świcie. Jak ten robak, tak do dnia się grzebie. A nie wiada, na czyje obycie, A nie wiada, ku czyjej potrzebie... O jedyny! o luby! o słodki! Nie wiadomo, na czyje obycie Człowiek nieraz, jak marne stokrotki. Mięknie w deszczu przy owsie, przy życie; Nie wiadomo, dla kogo człek wiotki — Człowiek słaby ma wstawać o świcie. Nie wiadomo, dla kogo w tym skwarze Ma się człowiek, słabiuchny i wiotki. Jak słonecznik, tak suszyć!... Zaparzę Ledwie jagieł z okrasą, już plotki, Ze nie swego pieczenie wej! smażę — O jedyny! o luby o słodki!... JAN KASPROWICZ Tak-ci, mówię, już chodzi po wsisku. Że nie z swego pieczenie wej! smażę, Żem czerwona, jak burak, na pysku. Że starszemu harować wciąż każę; \C^yjdę w święto w francuskiem chuścisku. Juści w plotkach tak jestem, jak w skwarze. »Ej! nie dziwy! nie żadne to dziwy! Może chodzić w francuskiem chuścisku; Szwagier w pracy zaledwie jest żywy« — Tak naokół gadają po wsisku — »Już to pewnie jest człowiek szczęśliwy. Gdy tak pstroszy się w obcem gnieździsku...« Bóg wam zapłać! Bóg zapłać za szczęście! Juści ze mnie jest człowiek szczęśliwy!... Niech grom bije w takowe zamęście! Lepiej było rwać w domu pokrzywy. Lepiej ściskać przy żarnach te pięście, Niźli w obcem królować — o, dziwy!... Jaka rozkosz i jakie to fety! Lepiej ściskać przy żarnach te pięście. Lepiej wietrzyć żydowskie gdzieś bety. Tępić zęby, jak psina, o chrzęście! Uczyń rozdział... posłuchaj kobiety. Będzie rozkosz w chałupie i szczęście. Krótki-ć, mówią, jest rozum niewieści. Ty — zrób rozdział... posłuchaj kobiety! Najmilejszy! najmilszy!... boleści Już tu czuję, boleści — o rety! Czuję owoc pod sercem się mieści, Przyjdzie synek... Posłuchaj kobiety... A na kogo baranie to całe? Na ten owoc, co tutaj się mieści — DWAJ BRACIA RODZENI 2i; Tu pod sercem?... O ślepki wy małe! Niechże was też żoneczka popieścil... Już ja widzę tę straszną zakałę: Przyjdzie obca i dom ten zbezcześci. Ty na swego, a ona na swoje — Już ja widzę tę straszną zakałę!... Nie o siebie, o synka się boję, O to szczęście jedyne! o całe One skarby, o wszystko to moje — O tę krew twą me serce jest dbałe. W ciężkiej pracy pomyślisz tak sobie: ))Na te skarby, na wszystko to moje, Na pociechę jedyną tak robię«, A tu obca przywłóczy te swoje ] »fiu« — warczy — »plonuje w chudobie! Wszystko na was to spłynie, jak zdroje*. Kupisz szmatek dla dziecka, już obca Jak pies warczy: »plonuje w chudobie. Stóg do stogu i kopiec do kopca, A ci naraz, jak woły przy żłobie. Całą gębą dla swego! Dyć chłopca Wej! ozłoćcie, oszklijcie go sobie!... « Tak cię nieraz ta obca ubodzie! »Całą gębą z cudzego na chłopca! ?...« Zróbże rozdział!... Gdzież, w jakim jest rodzie. By rządziła ni swoja ni obca? Ino na tych jest śmieciach tak w modzie. Choć świat przejdziesz od kopca do kopca!.. .« Wstał brat młodszy, ej! wstał-ci nad ranem — »lno na tych tu śmieciach jest w modzie. Ze ni obce ni swoje tu panem«. Tak go ciągle w dołyszku coś bodzie... ai8 JAN KASPROWICZ Złe, jak żmija, z tern cielskiem skalanem. Ku zatracie się wgryza, ku szkodzie. Szedł do stajni, dać szkapkom obroku. Za nim pełznie złe cielskiem skalanem... Gniadą głaszcze po krzyżu, po boku: ))0, mojaś-ty!!!...« a gniada z udanem Zarży śmianiem w okrągłem tem oku: ))Ni ja twoja ni jego... któż panem?!...* Aż go ciarki przechodzą, gdy gniada Rży tak z śmiechem udanym w tem oku! » Juści, Polka ma słuszność*, powiada — Hej! nie myśli, że licho co kroku. Że się za nim co kroku złe składa. Zewsząd, z tyłu i z przodu i z boku... Pójdzie zajrzeć do zboża na pole, A złe za nim co kroku się skrada... »Ani widu, by były kąkole! Będą żniwa«, tak szepce, »nielada! Moje żyto nad wszystko już woIę!...« A tu żyto: ))Jak twoje ?« wręcz gada... Zerwie kłosek, rozetrze w swych ręku — »Moje żyto nad wszystko już wolę; Ziarno czyste i sypnie, jak z pęku... Już jak masło, tak tłustą mam rolę!« A tu ziarno, jak w strachu, jak w lęku: »Gdzież ja twoje?! Gdzież twoje to pole?! wNiech wcierniasty!« zaszczęknie zębami; »Nawet ziarnko, jak w strachu, jak w lęku! Hej! nie będzie spokoju już z nami! Już nie dla mnie to sypnie, jak z pęku! Nie moimi ja chodzę łanami! Nie zostanie nic z tego w mych ręku!...« DWAJ BRACIA RODZENI 219 Złe W nim siadło, jak w jakiej skorupie: »Nie moimi ja chodzę łanami 1 nie moje te ściany w chałupie, Ni to żyto z pełnymi kłosami, Ni ten owies z łońskiego na kupie« — Tak się licho w nim kluje, tak mami!... Rzecze starszy młodszemu w te słówka: »Jest-ci owies z łońskiego na kupie — Teraz płaci... jedź na targ do Lgówka Ja bo w domu, jak w starej skorupie... Dobra-ć zysku jest każda złotówka... Jedź... ja dzisiaj zostanę w chałupie!...* Sprzedał młodszy, powraca do chaty — »Dobra-ć zysku jest każda złotówka: Toć, braciszku, nie umrzesz z tej straty, Z kilku groszy nie pęknie ci główka... Dwa, trzy grosze na korcu — nie światy!... Od grosiczka do grosza — złotówka!... Juści pewnie, że urwę na własne — Dwa, trzy grosze z korczyka - — nie światyl... Niech pioruny rozbiją mnie jasne, Dyć, on liczy w chałupie dukaty! Dyć on panem! Dwa grosze mu strzasnę — Dwa na korcu!... Nie umrze z tej straty... Dyć i mam-ci też prawo do tego!... Dwa grosiczki... Dwa grosze mu strzasnę — Na odkładkę, od korca... Psy strzegą Swojej skóry — to rzeczy są jasne, A człek? gorszy-ż od rodu jest psiego? Czyż nie wolno mu składać na własne?..." Liczy bratu... ))Coś staniał. ..« brat sarka... )>A czyż gorszy od rodu ja psiego. JAN KASPROWICZ Byś tak sarkał?... Za tanio?... Talarka Za półkorczę byś pragnął!... Prócz tego — Dojadali, że była zła miarka« — dEj! braciszku! nie strzeżesz już swego — Ej! nie strzeżesz !« brat starszy wykrztusi... »Dojadali, ci mówię: »zła miarka!. ..« Sam mierzyłeś... a zresztą nie musi. By po t wojem chodziło... Talarka!... Za korczyczek któż więcej wydusi?... Sarkasz, bracie!... któż na psa tak sarka ?!...« ))Ej« — znów starszy — »znać, nie dbasz o swoje!.. .<( ))Za korczyczek któż więcej wydusi ? Zresztą, mówię, gdzie moje? co moje? Jedno panem w chałupie być musi, Wtedy wiedzieć, co czyje... Nie stoję Dziś już o nic...« Tak młodszym złe kusi... IV. Żyli we wsi dwaj bracia rodzeni, Dwaj rodzeni żyli braciszkowie; Nie zabrakło im grosza w kieszeni 1 rozumu nie zabrakło w głowie. A jak blask ten z słonecznych promieni. Tak tryskały z nich młodość i zdrowie. Ale młodość i zdrowie przemija. Jako blask ten słonecznych promieni! Toć to człowiek jest niby lelija, Która więdnie przed czasem jesieni... A już wtedy, gdy złe się weń wpija, Czem jest człowiek? czem bracia rodzeni? Na nic młodość i zdrowie człowieka. Na nic, mówię, gdy złe się weń wpija! DWAJ BRACIA RODZENI Grosz Z kieszeni, jak pyłek, ucieka. Rozum w głowie, jak tęcza, przemija, A braterstwo, zdrój miodu i mleka, W gorzką zawiść zmienione — zabija! Starszy bracie! miej spokój w tym grobie! Wszak braterstwo, zdrój miodu i mleka. Nie zmieniło w nienawiść się w tobie, Tak, że człowiek zabija człowieka!... Starszy bracie! w żywota wszak dobie Zawsze stałeś od złego zdaleka!... Ziemię-ś kocłiał, jak matkę rodzoną, 1 w całego żywota wszak dobie Licłiu-ś złemu zamykał swe łono. Przeciw twojej któż rzecze osobie, Iżeś chodził za życia złą stroną? Iże braknie spokoju ci w grobie?! Hej! o dobrych ziemica ta święta — A któż powie, żeś chodził złą stroną? - W swojem wnętrzu, jak macierz, pamięta... A i w ludziach żyjących też pono Nie zaginie ich pamięć do szczęta. Choć śnią dawno pod darnią zieloną... »Starszy bracie!« tak szepcą wciąż ludzie - ))Nie zaginie twa pamięć do szczęta! Jakoś żadnej nie służył obłudzie. Jakoś nie znał, co droga jest kręta; A gdy człowiek żył w trosce i trudzie. Już z pomocą twa dłoń, jak najęta. Już to« — mówią — )>do ciebie niebożę! Kiedy człowiek był w trosce i trudzie. Tak bez wstydu, bywało, iść może; Na biednegoś nie spuszczał, o cudzie! 222 JAN KASPROWICZ Psów Z obroży — zwężałeś obrożę, Gdy pies warknie na biedne te ludzie. Wszedł do ciebie konriornik w swej biedzie, Tak ty zaraz zwężałeś obrożę — »A do nogi«, tak na psa, ))sąsiedzie!« Tak do człeka — ))cóż słycł\ać na dworze? Trzeba koni? brat zaraz pojedzie; Trzeba grosza? ot skrzynkę otworzę !« Jesteś w nnieście, bywało, nie rzadko Ktoś zapyta: »Czy kumotr wnet jedzie? Mam tłomoczek...« »Da! kładźcie, sąsiadko! Jakoś nam się z tem wszystkiem powiedzie, Niby stolik tak droga jest gładką — ] wy siądźcie... tu! przy mnie! na przedzie". Tak się zdarzy, że we wsi ktoś chory, Już ty: »Droga, jak stolik, jest gładką, Trzeba zaprządz, trza przywieść doktory...« Z ludźmi zawsze, jak z ojcem, jak z matką. Nie chadzałeś na kłótnie i spory — Żyłeś w zgodzie z sąsiadem, z sąsiadką. Starszy bracie! miej spokój w tej ziemi. Jakoś w kłótnie nie wchodził i spory! Jakoś łzy się nie poił krwawemi Sprawiających odrobki, jak zmory. Wszak, mówiono, z sieroty biednemi Dzieliłbyś się i krową z obory. Hejże! krwią ty z własnego się ciała Byłbyś dzielił z sieroty biednemi! Czemu śmierć cię tak rychło zabrała? Snopki-ś zrzucał rękami skrzętnemi, Na klepisku twa skroń się strzaskała. Abyś znalazł wytchnienie w tej ziemi !« DWAJ BRACIA RODZENI 223 Starszy w grobie trzy lata już blizko — Spadł-ci z warstwy i skroń się strzaskała O klepisko, o twarde klepisko! — Ziemia nad nim zieleni się cała... A brat młodszy?... Hej! pożółkł, jak rżysko. Dziw, że żyje — - oszalał bez mała... Leży młodszy u Szmula pod ławą; By wiór suchy, pożółkły, by rżysko... Coś przewraca źrenicą tą krwawą, A tak skomli, jak zbite to psisko; Na tych wargach ma ślinę plugawą, A wciąż skomli: »klepisko! klepisko!. ..« »Dajcie, Szmulu, kieliszek mi świeży«, Wybełkoce z tą śliną plugawą... »Trzy już lata, jak w ziemi brat leży — Upadł z warstwy... ta! miał-ci śmierć żwawą. Na klepisku... kto wierzy, niech wierzy. ..« Tak bełkoce ten młodszy pod ławą... »Czemu, żydzie, nie dajesz?... Ta! zginął — Na klepisku — kto wierzy, niech wierzy... Jeszcze-ć z wódką dobytek nie spłynął, Jeszcze-ć tam się z korczyczek umierzy... Lejcie, Szmulu!!! Ta!... ta!... ta!... Przeminął Czas twój, bracie... ta!... Szmulu, daj świeży! Ta!... i jestem sam panem... ta!... t?!... ta!... Dajcie, Szmulu!... Twój czas już przeminął... Ta! panujesz!... ta!... w dole!... trzy lata!... Hę?!... zabierze supasta?!... Nie zginął. Kto się złemu tak oddał do kata!... Dajcie!... z wódką grosz wszystek nie spłynął!. ..« Hejże, zginął, hej, zginął, jak prószę. Kto się złemu tak odął do kata!... 224 JAN KASPROWICZ Siedzi młodszy w chałupie: swą duszę Snąć wymiecie, tak pyskiem zamiata, Tak wygraża się onej Polusze, Tak ci nad nią wciąż trzaska, jak z bata... "Przyśnią ci się żydowskie szabasy« — Tak się swojej wygraża Polusze — » Nawet w domu kawałka okrasy Jałowizną mnie tuczy!... Wysuszę Tuk ci z krzyża!... Darł będę ci pasy!... W twojej własnej unurzam cię jusze!... Masz!...« i miskę jej rzuci pod nogi! — ))Tuk wysuszę! darł będę ci pasy!... O nieszczęsna godzino, gdy w progi A/loje suka ta weszła!... Za lasy, Za te góry, na dzikie rozłogi Lepiej pójdę — na troski, niewczasy!!!...« ))A! idź sobie!« — Polucłina odpali — »ldź za góry! na dzikie rozłogi! — Sami czarci mi ciebie nadali! Dawniej były i brogi i stogi. Dziś się nawet chałupsko już wali — « »Milcz, ty suko! a wara do nogi!...« »0! ja biedna!« — i we łzach utonie — ))Dziś się nawet chałupsko już wali! Toć ze sierści oblazły ci konie! Krówska miechem by nakrył!... Zabrali Za podatek jałówkę... Patrz! żonie Nagie boki wyłażą... Cóż dalej?... Cóż? gdy pójdzie tak strata po stracie? Jałowicę już wzięli... patrz! żonie Nagie boki wyłażą... Hej! bracie! Starszy bracie!... Dlaczego twe dłonie DWAJ BRACIA RODZENI 225 Tak ostygły przed czasem?... Nie w szmacie — Ty byś kazał mi chodzić w robronie... Chustki-ś sprawiał francuskie!... Dlaczego Takeś zastygł przed czasem?... Nie w szmacie Ja c}\odziła...« ))Ty suko! niech strzegą Czarci twojej golizny! Niech na cię Wszystkie spadną morówki! Do złego Kto mnie kusił?... co nocy... tu... w chacie?!!!« »To dJa synka. ..« ))A! suko! niech spadną Na cię wszystkie morówki, do złego Żeś skusiła... Dla synka!... Oj! składną Miałaś, suko ty, gębę... Weź tego — Weź mi z oczu gadzinę szkaradną... A!... zrób rozdział!... Niech czarci cię strzegą!... Jedno panem być musi w chałupie!... Masz to państwo!... Gadzinę szkaradną Weź mi z oczu, inaczej rozłupię Jako szczypę na dwoje!. ..« Aż zbladną Mu te wargi, aż zbladną, jak trupie, Gdy go w duszy te złości opadną... A nie rzadko zjawiają się złości. Aż mu wargi te bledną, jak trupie... Dobrych myśli, spokojnych tych gości. Nie powita snąć młodszy w chałupie... Hej! zapomniał braterskiej miłości — Złe w nim siadło, jak w jakiej skorupie. Ni mu żona dziś w sercu, ni dziecię — Tak!... zapomniał braterskiej miłości. Więc mu kołkiem stanęło już życie... Dawniej z roli miał tysiąc radości. Dziś i rola — jak gdyby na zbycie. Rodzi kłosy, co pełne są — czczości... ■KASCROWICZ. OZlrt* 1. 2aĆ JAN KASPROWICZ ))Ba! i zbędę się ciebie !...(( Tak szlocha — ))Już ty jesteś, jak gdyby na zbycie! Dawniej matka, a dzisiaj macocha! Dawniej ziarna, dziś murzu sowicie. Na nic brona i na nic już socha! Hej, ty rolo! ktoś przeklął cię skrycie... Moja głowo!... Przekląłem sam rolę, Że tu na nic i brona i socha! Samem posiał w pszenicy kąkole, Stała z niej się przezemnie macocha! ^C^^ezmę torby i pójdę na wolę — Na ten wicher, co wieje!. ..(( Tak szlocha. Tak i przyszło, że poszedł z torbami Na ten wicher, co wieje, na wolę... Bo i jakżeż mu sypać ziarnami Miały kłosy, gdy puścił tak rolę?! Nie domierzwił, nie chodził skibami. Więc i ziemia mu rodzi kąkole. A jak dojrzeć wszystkiego tem okiem? Jak domierzwić, jak chodzić skibami. Gdy duch brata tak krok mu za krokiem: wBracie! brata zabiłeś cepami! !!« Jak szerokie to pole, w szerokiem Tak go polu duch brata wciąż mami... ))Pójdęl... Pójdę!... Opowiem w urzędzie« — Tak-ci jęczy w tem polu szerokiem — ))Powiem: patrzcie, prześwietni wy sędzię! Ona plama na skroni! nad okiem! — To od cepów... Niech koniec raz będzie... Jam go zabił... w stodole... przed rokiem.. Gdzie przed rokiem?... Ba! cztery miesiące, Jak od cepów tych zginął... Niech będzie DWAJ BRACIA RODZENI Raz już koniec!... Tak powiem: Gorące Były-ć wtedy dni jeszcze... Na grzędzie Były kury... nie kury... łaknące Były wróble, prześwietni wy sędzię! Tak on n\ówi: ))]ichoto ty marna!« — Nie na kury, na wróble łaknące Tak on mówi i rzuci im ziarna Całą garścią... tak na wiatr... w to słońce Onym wróblom tak sypnie!... Hm! parna Była pora... dni były gorące... Tak! pamiętam... coś z cztery tygodnie, Jak on wróblom tak rzucał... Hm! parna Byłać pora... pamiętam... Jak kłodnie, Tak się wróble objadły... »Ochfiarna Już, powiadam, twa ręka...« Na zbrodnię Chęci-m nie miał... te ziarna! te ziarna!... Tak!... za ziarna-m go zabił... »Ty, bracie! Już twa ręka ochfiarna!... na zbrodnię Chęci nie mam«, tak mówię... »W zapłacie Jednak«, mówię do brata tak zgodnie, »Onoć ziarno nie będzie... W tej stracie Moja strata... patrz! wróble, jak kłodnie!... Lepiej zawieźć, powiadam, na młyny, Niż te ziarna tak sypać ku stracie Onym wróblom!« Tak mówię... wjedyny! Mój jedyny!(( on do mnie, »toć w chacie Dosyć u nas dobytku, ptaszyny Niech też mają coś boże!... Tu! macie!... Macie !« mówi i ziarna znów rzuci, » Dosyć u nas dobytku, ptaszyny !« Tak powiada... Urzędzie! nie smuci Mnie to wcale, że onej godziny 227 JAN KASPROWICZ Takem zabił dwa wróble: przewróci Pies się nawet od cepów... Bez winy — Tak! bez winy nie jestem... Ba! szczerą Mówię prawdę: Urzędzie! przewróci Pies się nawet, a cóż tu dopiero Marny wróbel... od cepów... Hm!... kłóci Brat się ze mną — tak, kłóci: »Ty, sknero! Tak cię ziarnko dla wróbli już smuci ?...« Mówił w żartach — oj! żarty są zdradne! »Smuci ziarnko cię«, mówi, ))ty sknero!« Tak ja na to: wBraciszku!... tak, ładne Masz-ci, mówię, dobytki, lecz spiera Wnet ci skórę, gdy będą tak składne Twoje ręce w rzucaniu. ..« Tak!... szczerą Mówię prawdę, urzędzie!... Tak rzekłem: »Już w rzucaniu twe ręce są składne!... A masz prawo do tego?... Przed piekłem Nie odpowiesz... za ziarno!. ..« Hm!... wpadnę Tak na niego ze słowem tem wściekłem: ))Czyjeż«, mówię, » dobytki te ładne? Czyby twoje?... Tak twoje, jak moje?...« Wręcz tak wpadnę ze słowem tem wściekłem... »Wszystko, mówię, tak moje, jak twoje. Więc jednemu do ziarna« — tak rzekłem — »Wara! wara!... Braciszku! nie boję Ja się gniewu twojego... Tak siekłem, Jak ty, mówię, to zboże, że wara! Wara tobie jednemu!... Nie boję Twych się gniewów!... Co?(( mówię, wniezdara Byłby ślepy, że rzucasz, jak swoje, To, co wcale nie twoje... Człek hara«. Tak powiadam — ))na kogo? na roje!... DMt^AJ BRACJA RODZEŃ] Tak!« powiadam, ))na roje!... Tak! mówię, Człek na całe wciąż roje tak hara! Ślepi, głusi przycłiodzą, jak mrowie, A ty dajesz... Z czyjego talara Dajesz grosze?... Toć każde obuwie \C^net się zedrze i grosz nasz, jak para... Pęknie, mówię, najlepsza rozwórka — Najsilniejsze się zedrze obuwie, I nasz grosz się rozwieje, jak chmurka... Ba! zrób rozdział, dziel choć półzłotówię!... Będziem wiedzieć, tak! czyja jest skórka, A czyj płatek!. ..« Tak jemu wręcz mówię... Dziś nie wiedzieć, prześwietny urzędzie! Czyj jest płatek, a czyja jest skórka... jedno panem w chałupie niech będzie — Tak ja mówię!... Tak mówi i córka Bartłomieja Swobody, wy sędzię! Tak!... Poluchna tak mówi... A! gburka!... Gburka z ciebie, Poluchno!... Niech czarci Oną córę Swobody, wy sędzię! Niech ją czarci! bo Bóg już nie skarci Mojej suczki... Ty! suczko! Dwie piędzie Były ziemi, jest jedna... Nie warci Czasem ludzie tej ziemi... Niech będzie!... Suczko! zgadnij! zagadka: Oj były Dwie! dwie piędzie, jest jedna — nie warci Ludzie jednej?... zgadywaj... już siły Nie masz na to, by zgadnąć? niech czarci Ciebie, suczko!... Jest inna, rak: żyły Dwa! dwa braty, jest jeden... Jak z barci — Tak! jak z barci ci żywot osłodzę. Jeśli zgadniesz tę inną: Oj! żyły 229 JAN KASPROWICZ Dwal dwa braty, jest jeden... Na drodze — Na rozstajnej, około mogiły Brat-ci zabił braciszka: niebodze Młode latka, jak kwiat, się skończyły... Nie na drodze, w stodole! w stodole Brat-ci zabił braciszka: niebodze Tak zmarniały te latka!... Przez pole, Tak, prześwietny urzędzie, przechodzę, Chcę zobaczyć odrobki... ))]ak mole((. Brat powiada, ))harują...« Nie zgodzę — Ej! nie zgodzę się z tobą... U Żaka "Wzdyć harują w odrobkach, jak mole, Ale u nas?! .. Gdzież modła jest taka, By za pół dnia odrobku dać rolę — Cały zagon na marchew?... niech skaka Pies komornik ze trzy dni, jak w dole — Jako w dole wilczysko!... Niech w żniwa Za zagonik pod marchew tak skaka Cały tydzień, powiadam... Oliwa Niech raz wyjdzie już na wierzch: Bodziaka, Brat mój starszy — tak! Jan się nazywa, Zrobił ze mnie, patrzajcie! żebraka... Świetny sądzie! tak żądam też cosik: Jako brat mój, co Jan się nazywa, Po Walentym — choć ludzie ))Walosik« Nibyć zawsze gadali — podrywa Na mą krzywdę nie własny swój trzosik, Jako obcem zagony obsiewa — Obcem, mówię, nasieniem — a przecie!... Na mą krzywdę nie własny swój trzosik Wciąż podrywa: Toć inni na świecie Gospodarze, Żak Wojciech, Jan Włosik, DWAJ BRACIA RODZENI 231 M.ac)ej Piętka, tak mówią: ))Jak chcecie! Dam pod marchew, lecz nie dam za grosik! Nie dam za ten fenyżek dla dziada! Dzień odrobku za skibę! jak chcecie!. ..« Tak-ci mówią, mój zasię brat gada Z moją krzywdą: ))Ha! bieda was gniecie, Dam pod marchew za pół dnia...(( Okrada Mnie ten brat mój — czy wiecie? czy wiecie?!... Świetny sądzie niech wyrok się stanie: Dał pod marchew za pół dnia... Okrada Mnie ten brat mój!... Braciszku! jak banie Wozisz z miasta kobiety... Niewiada, Skąd masz prawo zabierać w osmanie Co się zdarzy — i babę i dziada!... Konie męczysz! ścierają się koła, A skąd prawo zabierać w osmanie Co się zdarzy?... Powiadam już zgoła: ))Uczyń rozdział, a wtedy, ty, panie! Rób ze swojem, co zechcesz! jak smoła Wtedy lep się do dziadów w gałganie... Z miasta całe zabieraj obozy — Tak! rób ze swem, co zechcesz!.., jak smoła Wtedy lep się!... Niech psują się wozy! Męcz swe konie! okuwaj wciąż koła! Na postronki kręć nowe powrozy. Niech ci rwią się, jak zechcesz!... Lecz zgoła — Tak! powiadam ci zgoła, że zasię Wciąż na nowe wydawać powrozy. Pokąd niema rozdziału. ..« W tym czasie, Świetny sądzie! pełniutkie my wozy Mieli żyta... Poluchna w okrasie Opływała — doprawdy! aż zgrozy 132 JAN KASPROWICZ Brały człeka na tłustość jej pyska — Opływała tak Polka w okrasie... Świetny sądzie! brat starszy z klepiska Całą garścią brał ziarna i ptasie Brzuchy, mówię, wypychał... Niech ciska, Kiedy zechce, ze swego, lecz zasic — Zasię, mówię, jest bratu do ziarna. Co ni jego ni moje!... Niech ciska. Gdy się rozdział już stanie... Hm! parna Była wtedy godzina... Ludziska Gdzieś na polach... Żoneczka, jak sarna, Pogoniła do miasta... Zbyt blizka Juści nie jest ta droga... Coś kaczek Wzięła z sobą żoneczka, jak sarna, Czy koguta na sprzedaż — przysmaczek Jest to niby żydowski... Tak! skwarna Była-ć chwila... Jak nędzny robaczek. Człek się pocił, jak glista przemarna... My w stodole, powiadam młócili... Człek się pocił, jak nędzny robaczek... \C^tem w sąsieku mój mały zakwili. Tak zaskwierczy, jak koło od taczek: Firut! firut!... Brat starszy w tej chwili Rzuci cepy: » niedoszły chrześniaczek! Mój Walosik!...« tak woła... ))mój złoty!.. Firut! firut!. ..« Tak starszy tej chwili Z bachorzątkiem się ciaćka... »Roboty Byś się trzymał«, powiadam; » wybił i My ćwiercinę zaledwie... aż poty Cieką ze mnie, a ten się tu mili... Jakiż będzie zarobek dziś czysty? Ziarna ledwie z ćwiercina, a poty DWAJ BRACIA RODZENI 233 Cieką ze mnie, powiadam, jak z glisty!... Ten się ciaćka!... Ja nie mam ochoty Sam pracować... Chłop z niego sążnisty, A chce mu się bawiuchnać... w wymłoty!... Tak! powiadam, bawiuchnać chce mu się, A chłop z niego, powiadam, sążnisty! Zresztą, mówię, cygański Jezusie! Co przechrzciwasz dzieciaka ? Mój-isty Syn, nie żaden Walosik... Za włósię Szkapę ciągnij, nie człeka !...« ))Nieczysty Chyba w tobie rozpuścił języki « — Tak brat starszy... Ja na to: »za włósię Ciągnij szkapę, rób innym przytyki. Mój jest Kazio... Kaziunio... Polusię Idź się spytać o imię!... Nie w smyki Pójdzie syn mój, lecz w pany chce mu się...« »A cóż tobie się plecie po głowie? Czy to w pany chce mu się czy w smyki. Tego dzisiaj nie wiedzieć« — odpowie — Tak odpowie brat starszy — »tu krzyki Twoje na nic« — odpowie... — ))W narowie Już, powiada, masz takie języki... « )»Ba!« ja na to — »trafiłeś, jak w sedno!... Mam w narowie, czy nie mam w narowie. Co jest komu do czego?... To jedno: Mój nie żaden Walosik...« ))Hm!« powie, »Ale miał być Walosik!...« ^)Obrzedną, Stul-że gębę, bo dam ci — na zdrowie !« Ale miał być Walosik!... Patrzcie go! Hm... Walosik!... Stul gębę obrzedną! Miał czy nie miał! cóż tobie do tego?... Miał być!... prawda!... Oj! duszę mą biedną 234 JAN KASPROWICZ Niech, urzędzie! ratują od złego Oneć boże anioły! To jedno — Tak! powiadam, to jedno: Folusze Rzekłem w czas jej, powiadam: »Od złego Niecłi ratują anioły mą duszę !...« Tak jej rzekłem — ))nie wezmę innego Do kościoła... dyć! brata wziąść muszę Do chrzestnego obrzędu świętego!...* Przyszedł czas jej... Tak!... zległa... na lato... Juści, mówię, że brata wziąć muszę Do kościoła... ))A! pewnie !« tak na to Poluchniczka... ))znać, w głowie masz prószę. Zamiast mózgu... Jaguchę pękatą Weź do pary!... idź, powiedz jagusze!... Idź!... kumoszko! jej powiedz!... Idź! kumie! Powiedz bratu... Weź Jagnę pękatą!... Pewnie jeszcze ))WaIosik?...« Rozumie Głupi! chłopski!... a toć to zatratą Będzie dziecka, gdy w paniątek tłumie Będzie w szkołach — a przecie jest na to! Alówię tobie, o Boże mój święty! To dla dziecka zatratą gdy w tłumie Paniąt gruchnie: » Walenty bez pięty !...« ))Ha! ha!« szydzi Poluchna... ))jak w szumie Tak wciąż będzie pomiędzy panięty Twój synalek... O chłopski rozumie!... »Walek — chłopski synalek!. ..« Mój Boże! Tak wciąż szumi pomiędzy panięty... »Co? Walochu! chcesz grochu? chcesz może?... Walosiczek! grosiczek już ścięty!... Hę? Walosik? chcesz cosik?...« Niech złożę W grób się raczej, ty głupcze przeklęty!... DWAJ BRACIA RODZENI 235 Nie pozwolę na śmiechy... ha! w grobie Raczej «, mówi Poluchna, ))sic złożę, Niż tak synka własnego ozdobię... Będzie Kazio!... Kaziunio!... We dworze Jest też Kazio... Kaziunio... w osobie Swojej własnej pan Kaźmierz!... mój Boże!...« Tak!... wyciągnie Poluchna z pierzyny To maleństwo: ))pan Kaźmierz w osobie Swojej własnej!« — powiada... "Jedyny! Słodki !« mówi, ))na honor i tobie((, Mówi, ))wyjdzie i dziecku, gdy chrzciny Z ekumonem wyprawisz... Chudobie Twojej będą«, powiada, ))honory. Będzie zaszczyt dla dziecka, gdy chrzciny Też tak z pańska wyprawisz... « Na bory Tak! na lasy tej samej godziny Było wygnać oboje, psie twory! Ona sukę z szczenięciem... Hm!... winy — Mojej winy w tem niema... Na cztery Było wygnać je wiatry, psie twory!... Tak!... poszedłem do pana Mizery — Juścić pany są takie rozpory — 1 powiadam: )>tak! panie, ze szczerej Niby prośby to słowo: dał chorej, Mówię, Pan Bóg żoneczce co nieco — Trzeba ochrzcić... więc mówię ze szczerej Niby prośby: tak! mówię, że lecą Niby wiórki, gdy ostrze siekiery Niby drzewa dopadnie; z kobiecą«. Niby mówię do pana Mizery, »Tak samiutko, powiadam, jest dolą — Tak! jak z drzewem jest z dolą kobiecą: 236 JAN KASPROWICZ Ledwie człowiek pomyśli, a z wolą Juści bożą jest, mówię, co nieco, Więc trza ochrzcić... Ha! kolki ją bolą. By był chrzestny po temu... ))Ze świecą«, Tak powiada, ))trza szukać chrzestnego « — Anoć troszczy się o to, aż bolą Kolki, mówię, Poluchnę, od tego. Więc przyszedłem i proszę: mą solą I mym chlebem nie gardźcie, mojego Potrzymajcie wej! do chrztu... tak z wolą Mojej żony upraszam... « Stało się: Nie pogardził mym chlebem, mojego Trzymał do chrztu — Kaziunia!... Walosie, Walosiki nie u mnie!... ))Niech strzegą Złe cię duchy, braciszku, że w kłosie Tyle, mówię, jest ziarna czarnego... A kto winien! ?...« Prześwietny urzędzie! Niech go strzegą złe duchy, że w kłosie Tyle murzu jest, mówię... Ta! będzie 1 supasta, a wróble, jak w rosie. Tak się kąpią w tem ziarnie... Hm! wszędzie Powiadają: wstało się! stało się: 1 brat starszy się żeni...« »A! bratku! Wróble kąpią się w ziarnie, a wszędzie Mówią, jako się żenisz?... Dostatku Na dwie żony nie starczy... Tak będzie: Twoja wygna Poluchnę... Niedźwiadku Jadowity! jest prawda w tym względzie?* Tak się niby go spytam... ))Z chałupy Obca wyo^na Poluchnę!... Niedźwiadku!« Tak powiadam: »niech będą dwa trupy, Nie dwie żony!... powiadam... Obiadku DWAJ BRACIA RODZENI Nie doczekasz, powiadam... Tak, z kupy Pójść musimy !« «Ba! idźże, idź, bratku!... Ja zostanę na śmieciach... mam prawo. ..« >>Tak!« powiadam, ))musimy pójść z kupy!. Jakoś starszy, więc mówisz plugawą Oną gębą, że wyjdę z chałupy. Że ja wyjdę?... W godzinę patrz! krwawą Powiedziałeś te słowa!. ..« Ha! trupy! Trupy, widzę, mnie gonią!... oj!... gonią!... Widzę, jeden na czole ma krwawą. Czarną plamę... to brat mój!... z tą skronią!... A ten drugi... to ojciec!... Legawą Gońcie sukę... Poluchnę!... Aż dzwonią One kłosy, gdy pędzą tą ławą — Ławą żyta... O Boże!... o Panie!... Gońcie sukę!... Poluchnę... niech dzwonią! One żyta zmarniałe!... Na słanie Nawet słomy nie będzie... Ha! koniom Na osypkę nie starczy... Szatanie! Bracie! goń ją!... Jak gonią! jak gonią!. ..« Tak-ci, mówię, w tern polu szerokiem Jęczy młodszy, ten żebrak... » Szatanie! Bracie! goń ją«, tak woła z tem okiem. Jako szczerki czerwonem, w łachmanie J z kosturem, a deszczu potokiem Tłumi burza to straszne wołanie... Anoć gorzkie spotkały go losy: Stracił wszystko, a deszczu potokiem Tłumi burza szalone te głosy. Które z piersi wyrzuca... Widokiem Tego żyta, co obce już kosy Ścinać będą hej! roczek za rokiem. 237 238 JAN KASPROWICZ Truje rozum i serce swe truje — Tego żyta widokiem, co kosy Hej! ścinają już obce... Nie czuje Nawet, mówię, że żyw jest, że rosy Nagie stopy mu myją, że pluje Mu szaruga w te oczy... O losy!... IX SALUSIA ORCZYKÓWNA 1. » Salusję Orczykównę pamiętasz?... jedyną Mikołaja, włodarza, córusię?... .Owoc małą to było dziewczyną Za twych czasów, a tu lata płyną. Więc też pewnie wyszła ci już z głowy? Tak! nieszczęsną wróciłeś godziną: Zle się u nas dziś święci; niezdrowy Wiatr wieje... ach! a ona! co za los surowy!. ..« ] roztoczy opowieść przedemną. Gdym go badać rozpoczął, ciekawy; Lecz opowieść tak smutną i ciemną, Jak strop niebios, gdy ranek go mgławy Zamknie w uścisk obłoków, że, łzawy. Snąć o jasnym zwątpiłeś błękicie. Snąć już w promień nie wierzycz złotawy — Ach! opowieść tak smutną, jak życie, Jak chłopskie, polskie życie, lśniące w łzach obficie. Lecz nim treść wam i słowa powtórzę. Ile w mojej uwięzły pamięci. Pewno wam się, tak myślę, przysłużę 1 po waszej uczynię to chęci, Gdy was poznam z człowiekiem — wszak nęci «iePR0WIC2. DZIEU I. I 6 242 JAN KASPROWICZ Każda nowa znajomość, — co z swojem Przelał sercem zapach sianożcci. Połączony z łzą potem i znojem, W tę pieśń, co jest boleścią i strasznym przebojem. Mój przyjaciel, Walkowiak Ignacy, Dawny sąsiad rodzinnej zagrody. Dokąd często zachodził po pracy. By poskarżyć się z ojcem na chłody. Na przednówki, na braki pogody. Lub pogadać o wojnie, co w świecie Krew przelewa, nakształt taniej wody. Był człowiekiem, jak wszyscy — ot, wiecie, Jak wszyscy, których bieda niezbyt czule gniecie. A^lłodym nie był, choć trudno powiedzieć, By przedwczesna go starość trapiła; Zawsze żywy, nie umiał dosiedzieć, W ruch go wieczny gnała jakaś siła; Gdyś nań patrzał, myślałeś: mogiła Chyba mu się nie rozewrze żadna. Chyba w lód mu nie zetnie się żyła; Śmierci praca nie będzie tu snadna. Jeżeli się nie skradnie, tak, jak złodziej, zdradna^ Ślad niedoli czułeś tylko w głosie. Drżącym, smętnym, i w łzawej źrenicy, Promieniejącej, jak ów modrak w rosie. Który wyrósł w pośrodku pszenicy; Lub płonęła, jak płomyk w gromnicy, Co w bladawe rozpływa się żary Obok zwłoków, w żałobnej izbicy, ] migoce, gdy powiew, przez szpary Wcisnąwszy się do chaty, złoży się na mary... Był więc człowiek, jak wszyscy, choć może Nad wieloma miał pewne zalety: SALUSIA ORCZYKÓWNA 243 Na niejedno poskładał się łoże ] nie jednej doznawał podniety; Lubił zajrzeć do książki, gazety. Grosz niejeden sam na to poświęcał; Na weselu lub chrzcinacłi do fety 1 wesołej uciechy zachęcał 1 sianem się, o pomoc gdy szło, nie wykręcał. Gdy był dzieckiem, marzyli ojcowie. Jakby z niego uczynić księżula; Wszak to w chłopskim już leży narowie. Że ksiądz nawet godniejszy od króla. Ale Ignaś, jak hula, tak hula: Za pazuchą z półłokciem kiełbasy. Którą wciska mu dobra matula, Miast do szkoły — na łąki i lasy, Motyle goni barwne i spłasza bekasy. Godzinami przyglądał się w mlecze 1 w te jaskry, co po ścieżkach rosną; Patrzał w strumień, co cicho tak ciecze 1 tak szemrze, snąć piosnkę żałosną... Słuchał żyta, co, nim kłosy posną. Pobielałe i ścięte na wieki. Gwarzy z słońcem, z błękitem i wiosną — - Hej! zapewne, że czas niedaleki. Gdzie ziarno mu wysuszą bezlitosne spieki. Zimą, w wieczór, siadał na przypiecku, Oko wieszał na wargach babusi, Kiedy stara opowiada dziecku O tej zmorze, która chłopów dusi, O tym dawnym dziedzicu, co kusi. Co nie znalazł za krew ludu ciszy Poza grobem i błąkać się musi, Aż lud biedny żal jego usłyszy. Przebaczy mu, choć przezeń we łzach ledwie dyszy... 2.^4 JAN KASPROWICZ Kiedy podrósł — a któżby go ganił? Prosty, krzepki był, jak dębczak w lesie, — Jeździł z ojcem; ojczysko furmanił: Nie myślano jeszcze o tym biesie, O tej czerni, co dziś cię poniesie Mil na dobę sto, parą skrzydlata... Był w Frankfurcie i Lipsku na mesie. Widział ludzi i kawałek świata — Dziś jeszcze nieraz myślą w te czasy ulata... Kilka morgów mu ojciec zostawił, Kilku pracą uczciwą się dobił, Cłiociaż ręce dorobek mu krwawił. Choć mu kłopot w czole bruzdy żłobił, Nie uważał na trudy i robił... ))Starość«, myślał, »przychodzi jak z płatka, Zleś ją przyjął, gdyś nie przysposobił Trochę grosza — ludzka pomoc rzadka: Opierać się na sobie trza aż do ostatka. ] o dzieciach pamiętać potrzeba« — Żonę pojął z wioszczyny sąsiedniej: »Dałeś życie, daj i kawał chleba; Szczęście dzieci — to kłopot jest przedni, Już to ptak jest«, rozumiał, »pośledni. Który jajka składa w gniazdo cudze; My swych piskląt nie rzucim, choć biedni «, Rzekł do Jagny, »by w obcej wysłudze Marniały, chyba na śmierć przed czasem się strudzę «. Śmierć nie przyszła, lecz Jagna spoczywa Dawno, dawno, pod wierzbą, co płacze, Gdy jej liście wiatr dżdżysty obrywa J gotuje im losy tułacze... On się w długie nie wdawał rozpacze, Jęknął głucho, łzę otarł sukmaną — ))Nie ma plemięw, tak mówił, ))prostacze SALUSIA ORCZYKÓWNA ^45 Nawet czasu, by nad ukochaną Wypłakać się do syta łzą, z duszy wyJanąw. ] na pole szedł prosto z pogrzebu. Zerwał kłosek i ważył "go w ręce, 1, źrenicę podniósłszy ku niebu, Rycliło serce utopił w podzięce: » Panie! w szczęściu tyś widny i w męce — Więc pozdrawiam za ciężkie cię kłosy 1 za czarną tę boleść cię święcę; Człowiek płacze i żyto się w rosy Załzawia, skoro tego zapragną niebiosy...(( ] znów pracy oburącz się chwyci, Z krnąbrną biedą na nowo się porze; Rzuca werko, nim dzień się rozświeci. Nim się krwawe rozpłomienia zorze... Chude szkapsko do pługa — i orze, Płachtę z ziarnem na szyję — i sieje... Codzień patrzy, jak rośnie mu zboże, Codzień większe mu rosną nadzieje — Po zimie przyjdą żniwa... jak się dusza śmieje!... Dzisiaj schedę przekazał na syna. Pomagając w podwórku, to w roli, Lub do córki — córunia jedyna O granicę się z swoim biedoli — Pomknie czasem, gdy czas mu pozwoli: Z dziećmi umie wyżyć bez poswarku, Pieści wnuki, aż go w piersiach boli, A wnuczęta głaszczą go po karku: »Dziadusiu, jutro jarmark; co nam dasz z jarmarku ?« Ludzie mają starego w poszanie. Jak on, nikt tak z pomocą nie skory; Czy się jaki przypadek gdzie stanie, Wzdmie się bydlak, czy w wiosce kto chory. »46 JAN KASPROWICZ ))Mądry lgnac(( do izby, obory Z rozchodnikiem lub kwieciem lipowem — Miał tych leków zawsze całe wory — »Mądry lgnac«, mówiąc jednem słowem. Był końcem i początkiem w tem życiu wioskowem. II. wCłicesz, posłuchaj... Ale może wódki Kieliszeczek?... Daj-no butelczynę, Jędruś, z szafki!... Tak, trochę na smutki. Tak, na troskę, na czarną godzinę!... Więc po latach nareszcie w gościnę Do starego przyszedłeś zagrody; Czas przemienił i naszą wioszczynę — Z nim nie żarty... No, włóczęgo młody, Na zdrowie!... mało warta, choć lepsza od wody. 1 w źrenice mi spojrzy z uśmiechem 1 pogładzi mnie ręką po skroni! ))Toć to wypić pewnie nie jest grzechem* — 1 kieliszkiem w kieliszek zadzwoni, Że aż kilka kropelek uroni — ))Człowiek darmo chce udawać zucha; Młodość znika, nie dognasz w sto koni. Jak wiatr jaki, tak przed tobą dmucha: By trochę się orzeźwić, dobra-ć jest siwucha... W dzień Szkaplerznej słyszałem z ambony. Gdym był w Sielcu na wielkim odpuście, Że wynalazł ją anioł strącony 1 rozpala nią piekła czeluście. Że trza wołać: ))szatany! nie kuście !« Gdy się taka przybliży ponęta... On, jegomość, wyglądał coś tłuście. Pewnie wino... Ale rzecz to święta... Ja myślę, że kropelki Bóg nie popamięta. SALUSIA ORCZYKÓWNA Dawniej, widzisz, za jedną kwaterkę Oddawali prawie zagon cały; Mosiek rad się zadawał w szacłierkę, Bo też robił interes nie mały... Jeszcze kłosy w polu nie dojrzały, A chłopisko już wnętrze rozgrzewa, "Wszystko na pniu sprzedaje, niedbały; Patrz! ten folwark, schowany za drzewa. Do dzisiaj jeszcze nosi miano Przepijewa... Kiedy była separacya, pomnę. Gdy się do nas zjecłiali z urzędu jakieś draby-ci szwabskie, ogromne. Że człek prawie dostawał obłędu; Kiedy nosy, pełne psiego swędu. Jęli wtykać, wiesz w nieswoje rzeczy, To-ci wszystko drżało z tego względu, W^szystko » czystą « od stracłiu się leczy. Że kręcił się, jak owce, ten naród człowieczy. Chłopy w kąty, do stajen, obórek, Albo w pole, by schować się w stogi. Jakby Szwed się pojawił lub Turek; Tylko baby, pijane niebogi. Jak nie schwycą, za miotły, ożogi. Jak nie wrzasną: »A won tu, psiawiary!« Tak-ci Niemcy kiert zaraz i w nogi. Aż za nimi kurz się podniósł szary — Uciekli, jak mówili, przed smrodem opary... Bo i przyznaj, z tych wszystkich nowości Nawet psu byś budy nie postawił. Człek się dzisiaj już wprawdzie nie złości, Jak ten finek, tak się obłaskawił, Ale czy nas ten podział wybawił? Jakie dał nam ten wymiar dobrocie? Jeszcze nikt się w rozkoszy nie pławił, 247 248 JAN KASPROWICZ Jeszcze nikt się nie zanurzył w złocie: Dał szczęście, że się człowiek n\oże kąpać — w pocie. Toć i dawniej, ile człowiek baczy, Nie bywało zbyt lepiej na świecie, Ale zawsze-ć tak jakoś inaczej — Tak na sercu, chociaż kłopot gniecie. Lżej po trochu!... Pamiętam, gdy w lecie Pastuch gminny tak zadął na trąbie. To najmniejsze cieszyło się dziecię, To-ci całe jęło gwizdać Dąbie, Jak ptactwo, wej! w tym lesie, który szwab dziś rąbie. Albo jak też to było, gdy człowiek Pognał szkapska na wspólne pastwiska! Przez noc całą nie zmrużyłeś powiek; W trawieś leżał — dziś i trawa nizka. Tak nie rośnie, jak przedtem... Koniska Szły, gdzie chciały; nikt nie znał granicy — A tyś patrzał w to niebo, co błyska Gwiazdeczkami, jak światło w kaplicy. Lub żytaś słuchał szumu i ciężkiej pszenicy... Powiadają, że gwiazdy, to dusze. Które Pan Bóg na niebie umieścił; Ja-ć tem głowę sobie dawno suszę, Ale prawdy niktby nie obwieścił — Mniejsza o to! Gdy łan tak szeleścił, Toś pomyślał, że po życie brodzą Owe dusze, co pewnie wypieścił. Sam je Stwórca, że taki blask rodzą — Człek słuchał, choć mu ciarki po skórze przechodzą. Zwłaszcza ojciec Salusin — nie służył Wtedy jeszcze pod panem: w dostatki Jakie takie dom rodziców płużył — Jak z rękawa ciągle sypał gadki; SALUSIA ORCZYKÓWNA 249 Zawsze mówił, że miał je od matki, A matusia — któżby to wybadał? Dziś już prawie taki bajarz rzadki: O tycłi duchacłi, co kuszą, powiadał, O starym tym kościele, co się gdzieś zapadał. Były-ć bagna, to prawda!... Przed laty Mnie samemu w mule bydlak zginął, Tak, pamiętam, cielaczek pstrokaty... Rzeźnik, mówię, żaden nie ominął M.ej obórki, żeby nie rozwinął Kilku srebrnych z węzełka talarów... Człek żałował... Gdy łódką podpłynął. Aby straty poszukać, w ten parów, Zapomniał, gdy zawrzasło ptactwo śród moczarów. Tak coś w wnętrzu mierziło, gdy wiosną Szliśmy nieraz na łąki, po jajka — Wiesz, po czajce: tam sitowia rosną. Tam strzepoce się kaczka lub czajka Coś cię woła — powiesz, że to bajka, Lecz j ptaki do ludzi gadają: — »lii-gnaśśś...« Macierz Mikołajka To mawiała, że i ptaki mają Swą duszę, którą czasem dyabły opętają... Ale ja-ci w to nigdy nie wierzę: Czyż podobna, powiedz, jak Bóg żywy. By pod takie jedwabniste pierze Miał ukrywać stwór się niegodziwy? Przecież człowiek czuje się szczęśliwy Patrząc na to miluchne stworzenie... Jak to w głos się odezwie jękliwy. Jak zaśpiewa, to aż słodkie drżenie Przejmuje wszystkie kości — aż się gną golenie... Tak! to szatan opętał dziś ludzi. Duszę kupił za marną mamonę; n}.^A 250 JAN KASPROWICZ Ledwie człowiek ze snu się przebudzi, Już pigułki gotują mu słone: Ten-ci przyjdzie i wrzeszczy, że one, Niby gęsi, polazły mu w szkodę, Ow-ci znowu nasyła mi żonę, A ta szczeka, że pod jej zagrodę Podeszło moje krówsko... Bij grom w taką modę!. Człek gdzie stąpnąć dalibóg! dziś nie wie, Żeby czasem nie zgiąć cudzej trawki; Choćby w gardle piekło cię zarzewie. Pić strach prawie z sąsiedzkiej sadzawki; Wszyscy dzisiaj — to jakby pijawki. Co chłeptliwie ssają krew czerwoną; Jako kruki, jak te czarne kawki. Gdy obsiędą mierzwę porzuconą. Tak wszyscy dziś ohydy mają pełne łono. Do chałupy nie wchodzi bogactwo, Choć się każdy do koszuli poci; Choć z wądolców wygnali już ptactwo, Choć na murszach pszenica się złoci, Nikt tak jakoś nie dojdzie do kroci... Postawili cukrownię... niech kaci! Wnet cukrownia wszystkich ogołoci; Sadzą ćwikłę, chłop na ćwikle traci, A/lozołem się i trudem obcy parch bogaci. Bo ci z naszych — to pożal się Boże! Jakby jakieś się licho uwzięło... Ani to się wygrzebać nie może. Tak po uszy w bagnisku zabrnęło... Jak te kłosy, które złe podcięło. Tak marnieją te nasze szlachciury! Żeby-ć jeszcze to samo ginęło, Ale to-ci, jak liście wichury. Rzucają tak na pastwę dziś i chłopskie skóry. SALUSIA ORCZYKÓWNA Pcwnieś czytał, że i dwór dąbiecki Meklebury czy pomry zabrali — Słyszysz? słyszysz?... szczeka pies niemiecki, Znają go tu i wielcy i mali: Stąd-ci wszystko, co dawne, wygnali. Nawet psiarnię; »bo to polska psiarniaa. Tak te mądre przybysze gadali; 1 na ludzi stąd przyszła męczarnia: Rozpierzchli się po świecie, że aż strach ogarnia. A kto winien? dyabli to tam wiedzą! Boże, przebacz, że tak język bluźni. Lecz człek w dreszczach, jak zając pod miedzą, Więc i z dobrem słowem się opóźni. Kiedy język ci się raz rozluźni, To jak młyńskie kamienie tak warczy, AJbo kuje, jak ten kowal w kuźni. Nie uważa już na nic — nie starczy 1 pacierz, gdy bluźnierstwo raz duszę obarczy. Stary dziedzic — pamiętasz go jeszcze? Miał, gadali, złota pełne skrzynki: Dąbie, Wióry, Zaborze i Leszcze, Dawniej nawet Zagaj i Wycinki — Wszystko jego... zboże szło na rynki, A on jeździł... któżby wiedział, czemu? Ekonomy to-ci czyste młynki Wyprawiali harapem: polskiemu To chłopu nie nowina, więc ulegał złemu. Miał w Paryżu koni całe stada; Wiesz, ten Szymek, co to był stajennym, To-ci o tem dziwy opowiada: Arabczyki pono chlebem pszennym Kazał żywić... Że był bardzo zmiennym. Że się kochał w różnicach, to żłoby. Zamiast zwykłym napojem codziennym, *5« 2^2 JAN KASPROWICZ Kazał winem napełniać... Sposoby Niejedne już to mają takie psie-wątroby. A koryta to-ci miał z marmuru, A błyszczały, jak samo południe: »Te filary u farnego cłióru«, Mówi Szymek, »choć je nieraz żmudnie Czyszczą dziady, nie patrzą tak schludnie«: A przy żłobach to-ci — czysta pycha — ; Były pono takie żywe studnie, W których woda nigdy nie wysycha. Lecz strzela sama w górę z dziobu lub kielicha... On też pono czas przesiedział w stajni, Gdy go ciągła zmęczyła wędrówka; Takie pany zawszeć niezwyczajni, By pracować, tak jak w polu mrówka, Albo chłopstwo... Cedził jakieś słówka, Lub papierkiem zapalał cygara — Mówił Szymek, że stutalarówka Nieraz poszła tak z dymem... Dyć, para. Nic więcej, dukat u nich... nam bo grosz ofiara!. Dziwowali się temu Francuzi, Gdy, powiada ten Szymek, przybędą Grzbiet poklepać ))Nastusi« lub ))Józi«; Bo wiesz, pany, to świętym obrzędom Urągając, nim szkapska dosiędą — Ledwie im się uplęgnie, wprzód dadzą, Jakby na chrzcie, mu imię... Latędoni Na uciechę puszczał pieniądz z sadzą, A ci ))bon! bon, musyje!« mówi Szymek, radzą. Ano mógł tak, bo pono-ć miał na to, Powiadali ludziska wokoło... Lecz gdy przyszło jedno, drugie lato. Coś w dabieckim dworze nie wesoło — SALUSIA ORCZYKÓWNA 253 Sam komisarz schylił łyse c2oło, Choć je przedtem zawsze nosił butnie... Przyszły żydki... zrobiło się goło W okolicy... Las, jak człowiek, smutnie Zajęczał, kiedy w drzewo żyd toporem utnie. Szwab dziś resztki, patrzaj, wyrębuje... Człowiekowi to-ci serce pęka, To-ci w sobie prawie krwi nie czuje, Kiedy słyszy, jak ten bór tak stęka... Wiesz... przeklęta niech będzie ta ręka, Która pierwszą podcięła dębinę, Wiesz, tak na nic!... Niech piekielna męka Marnotrawcę pochłonie... niech sine AAorówki, wiesz, rozniosą taką psią gadzinę! Jak to było-ci dawniej, mój Chryste! Kędyś spojrzał, to się las zielenił: Sosny, graby i brzozy srebrzyste! Tu się w słońcu jarząbek rumienił. Tam cię wierzchem swoim dąb ocienił, Gdyś tak kości, od pracy ułomne, Kładł na miedzy... Bór się tak przestrzenił, Jakby Gopło zielone ogromne. Dziś drzewa nie znaleziesz nawet i na tromnę. To-ci dawniej, kiedym był chłopakiem. Po chruścinę do lasu pędziłem: Dziś paliwem zbądź się ladajakiem, Dziś torfiskiem palisz napółzgniłem... Nieraz smagnął, że aż się spociłem. Pan borowy swym skórzanym miechem, 1 ksiądz złajał kazaniem niemiłem, Ale człowiek uciekał z pośpiechem ] myślał, że co zerwał wiatr — to wziąść nie grzechem. Ba, jegomość, kiedy w dzień odpustu Poszła matka na spowiedź, to starej. 254 JAN KASPROWICZ Wiesz, do dworu za naręcze chrustu Kazał zanieść aż cztery talary, Żeby tamtej niby umknąć kary. Nie oddała... bo skądże brać tyle, Tak się gryzła, aż poszła na mary; 1 dopiero w swą ostatnią chwilę Zaklęła mnie, bym oddał, na spokój w mogile. Jam-ci odniósł... Bo cóż było czynić? Choć żal było grosiwa serdeczny, Źc tak za nic!... Czyliż miał mnie winić Duch nieboszczki, że spokój mu wieczny Odebrałem?... Dziś i ksiądz bezpieczny Leży sobie w czterech ścianach dołka ] na wyrok czeka ostateczny — Pod lipiną, wiesz, wedle kościółka, A grosz mój z wszystkiem innem poszedł w ręce Wołka. Bo gdy zaczną raz zlatywać listki, To tak rwią się, aż wszystkie opadną; Naprzód bory wzięły podłe chłystki — Takie juchy to-ci łacno zgadną. Skąd zaczynać, by mieć pracę snadną, Potem folwark poszedł za folwarkiem; Zatrzymano tylko Dąbie, ładną Zawszeć wioskę, ustrojoną parkiem, Z pszenicą tak, jak złoto i ze żytem jarkiem. A pan jeździł... Dopiero na końcu, Kiedy umarł, to na dawne smugi Sprowadzili jego zwłoki... W słońcu To od srebra aż kapały cugi, Gdy był pogrzeb... Pamiętam ten długi Szereg księży, to światło gromniczne, Tromnę, konie te w czerni i sługi I to chłopstwo, niby mak rozliczne — Żegnały-ć pono wszystkich pany okoliczne... SALUSIA ORCZYKÓWNA 255 Wyprawili wielkie egzekwije; A nad grobem miał nasz ksiądz kazanie; Tak-ci gadał, że wej! już nie żyje Dobroczyńca; że za tysiąc stanie Taki człowiek pobożny, aż panie Wszystkie w ryki, chłopy bo jak chłopy... Źe dla ludu był, jak plastr na ranie, A że nie szedł z pomocą w te tropy. To czasy, mówił, winne, co są, jak roztopy. Też-ci dalej powiadał, że czasy Winne temu, gdy ziemi kawałka Pan utrzymać nie może, gdy lasy Tak, jak ludzie, padają; że całka Boża wola w tem wszystkiem. ))To gałka Taka losów« — pamiętam wyrazy — »Nam przypadła", powiedział, »Pyszałka, Co się Bogu sprzeciwia, jak płazy Bóg zdepce! On Ijo pańskie wypełniał rozkazy. Więc też Pan Bóg go przyjmie do siebie«. Mówił proboszcz... Z księdzem nie ma spierki, Ale gdy-ci, tak prawił, na niebie To się naraz, kiej te czarne derki. Pokazały chmurzyska, a świerki Aż trzeszczały, zerwał wiatr się taki... Pewnie niema w tem prawdy iskierki, Ale starzy to mówią: »złe znaki. Po duszę przylatuje kusy ladajaki...« Były też tam — człek to się aż wstydzi. By pomyśleć o tej rozgardyji, Cóż dopiero, kiedy sam to widzi?! — Jakieś panny, pewnie warte kiji, Choć-ci w złotych łańcuchach na szyi 1 w jedwabiach, aż się w oczach ćmiło... Powiadali, że aż z Wenecyi 156 JAN KASPROWICZ Czy tam skądsiś to licho przybyło — Wiedziałem, dziś się w głowie już mi pomyliło... Miały pono mieć tam coś z teatrem; Pany zawsze-ć dziwowiska lubią; To-ci pędzą, jak podszyte wiatrem. Na kraj świata, krwawy pieniądz gubią; O aktorki to się nieraz czubią, To się nawet strzelają, powiada Wojtek Szczerba, ten lokaj... Niech skubią Swoją skórę, gdy chcą — trudna rada. Lecz grosz marnować polski, pev/nie nie wypada. Owe-ć panny, to aż biły strachy, Jak-ci wrzeszczeć, łamać rąk nie zaczną, Targać włosy, drzeć na sobie łachy. Wygadywać swą mową dziwaczną... Człek to widział jeno rzecz rozpaczną, Lecz Kociński, dzierżawca Zakrętu, Co to młodość miał, powiada, znaczną, Z Galibardym spalił Rzym do szczętu. Tłumaczył, że to wszystko gwoli testamentu. My patrzali, a tu one-ć damy Pokazują jedwabie i złota: »Wej! wej! wszystko to od niego mamy. To sprawiła nam jego szczodrota!« — ))Hańba wielka taka psia robota« Rzekł Kociński, gdy to nam tłumaczył; Jedna nawet, obrzednia niecnota. To krzyczała: »on-cić o mnie baczył, We winie mnie wej kąpał, marcypanem raczył". A zaś inna, to-ci istna zgroza! Prowadziła dwoje niebożątek 1 biadała, idąc wedle woza, Że to jego i że ma pamiątek SALUSIA ORCZYKÓWNA ^ej Dość po grafie na dowód... )) Początek Komedyi, które będą grane «, Rzekł dzierżawca... My w oczy dzieciątek Z ciekawości zajrzeli — podane Na grafa tak, jak deszczu krople wykapane. Ponoć zrazu odegnać je chcieli — Gwoli takiej sromoty zapewne, Ale potem się na rozum wzięli 1 mówili, że to jakieś krewne Z obcych krajów i że łzy to rzewne Niby cieką — tak serce się żali; ))Chłopy((, mówi Zakręcki, wnaśmiewne. Lecz w tem głupie; szlachta-ć się dobrali — Parlują to, lecz takiej mowy nie zaznali... « ))A zaś grafy«, tłumaczył Kociński, To się nigdy nie zdradzą; umieją Skryć interes jak najbardziej świński. ..« Stara pani — różnie-ć o niej pieją. Ze to niby z doktorem... z Kurzeja Nawet pono-ć, wiesz, co był pisarzem — Miała je tam pocieszać nadzieją; Coś je nawet wzięła za cmentarzem "W uściski i powiozła własnym ekwipażem... Wszystko-ć niby tak z przyzwoitości, Zęby ludziom pozamydlać oczy. A ludziska, jak zwyczajnie, prości: Siak i owak: ten i ów się boczy Że to niby jest hańba; tym mroczy, * Powiadają, się w ślepiach; namolną Tamci mają znów troskę... Potoczy Ten i ów się do karczmy, wygolną \^ódczyska i poszepną: ))tsia! tym wszystko wolno. ..« Alem ci też nagadał... Mój Boże!... Toć przebaczysz... Dusza też jest rada, (ASPROWICZ. DZIEU I. •7 1^8 JAN KASPROWICZ Gdy się trochę tak wywnętrzyć może... Bo to teraz ni-ci do sąsiada; Wszystko w pracy, wszystko prawie pada Od mozołu, więc też niema głowy Do gawędki... Ale ty — powiada Mój-ci Jędrucłi, jako z tobą krowy Wyganiał rad na pole — posłuchasz rozmowy «. 1 coś mu się źrenica załzawi. Jako w rosie to modraku kwiecie; Ale Jędruś: »Co też tatuś prawi ?...« ))No, mój synu, nie szkodzi... Toć przecie On się tego nie wstydzi... Na świecie Wprawdzie dzisiaj sukmana w ohydzie, Ale-ć, mówią, różnie to się plecie — Może jeszcze taka chwila przyjdzie, Że chłopa też uznają, chociaż dziś jest w biedzie...* Uścisnąłem za rękę starego: ))Bóg wam zapłać za takie mniemanie... A jak będzie z Salusią?...« ))Ta!... tego... Hm!... z Salusią?... poczekaj, mospanie... Cierpliwości, a wszystko się stanie... M-Oże jeszcze kieliszek?... tak, ździebłko... Daj nam Boże zdrowie i wytrwanie W tej niedoli!... Ledwie się z kolebką Rozłączy człek, już w trudach!... No, jak? dosyć krzepką?...* 111. ))Ano, widzisz, z Salusią tak było: Jak-ci Niemcy i Dąbie zabrali. Tak się w dworze wszystko przemieniło — Mikołaja z innymi wygnali, 1 Mikołaj — niech go Bóg ocali. Niech tę hańbę i smutek przeżyje!... Przyszedł do mnie w komorne... Nie dali SALUSIA ORCZYKÓWNA 259 My, by poszedł w świat, choć człek się bije Sam z biedą, która chwyta, tak jak wąż, za szyję. Muszę tylko znowu od początku Opowiedzieć, jak się wszystko stało. Że przybysze weszli do majątku Dąbieckiego; że dziś już wypsiało Dawne plemię; że fortunę całą Zagarnęli do ostatniej skiby Tak! tak! obcy, nie swoi!... Bolało To człowieka, mówię bez ochyby — Tak, jakby kto skuł serce, wiesz, w żelazne dyby... W czasie śmierci starego dziedzica Młody panicz był-ci jeszcze w szkołach, Ale wrócił... cała okolica To prawiła o wielkich mozołach. Które przeszedł gdzieś w świecie... Na kołach Pono jeździł bez konia; był sprytny. Że aż straszno, mówili: w stodołach Pewnie pustek nie będzie... Zaszczytny To zawsze znak, gdy pan jest skrzętny i obytny. On też, prawda, tak jak mógł się kręcił; Grosze ściskał, po świecie nie pływał. Jak ów ojciec nieboszczyk, co święcił Przez rok cały niedzielę... Wyzywał Takich wiatrem podszytych; obywał. Powiadali, nawet się bez wina — To jest czasem... Sam też nawoływał. By oszczędzać, bo mówił ))godzina Jest taka, że nam krew się w zimny lód aż ścina«. I miał prawdę... Bo jak świat ten stoi, Jak najstarsi zasłyszeli ludzie Od swych ojców, co to siła znoi Też zaznali, co w niejednym trudzie Gięli plecy i, niż pies ten w budzie, '7* 26o JAN KASPROWICZ Żyli gorzej, takich czasów jeszcze. Jak dzisiejsze nie było... O cudzie! Źe to wszystko w tej głowie pomieszczę. Że człeka nie dobiją te okropne dreszcze... Ledwie temu-ć minęły trzy lata. Tak się u nas działy straszne sprawy: Pomnisz, była tutaj za wsią chata. Co to miał ją Ratajczyk, kulawy — Wiesz, na nogę utykał... z dzierżawy Jakiejś przyszedł tu do nas; grosiwa Miał po trochu i był człowiek prawy — Tak niczego, więc nie żadne dziwa. Że gwiazda mu na niebie świeciła szczęśliwa. Aż tu naraz — człekby nie uwierzył. Lecz sam patrzał na takie zgorszenie — Przyszedł rozkaz, jakby grom uderzył. By tak na psa puścił krwawe mienie; Bo, mówili, jego pokolenie Niby nie stąd, jeno z stamtej strony, A dziś takie przyszło obwieszczenie. Że gdy człowiek nie jest tu zrodzony. To fora z nim! i na nic prośby i pokłony! On żandarmy całował po rękach, Ale wszystko, mówię ci, daremnie; Płakał, jęczał, że w tych strasznych jękach Pewnie skończy, myślałem; że we mnie. Choć to człowiek jest twardy, najemnie, "Wiesz, tak płakać nie umie, tu w duszy Wszystkie łzy się zebrały i ciemnie Jakieś migną mi w oczach, a uszy To istny huk maszyny, zdało się, zagłuszy... Wtem za małą-ci chwilę kobiecko Wylatuje jakoś z za chałupy SALUSIA ORCZYKÓWNA 26 I 1 tek krzyczy: ))o mój chłop!... me dziecko!... Moje skarby!... trupy!... trupy!... trupy!. ..« My zdrętwieli, jak kamienne słupy. Potem poszli tak za nią: w stodole. Koło żyta wymłóconej kopy Leżał synek, zczerniały na czole, A ojciec tuż u belki... Ach, zamilczeć wolę!... Bo to, widzisz, jak człek się przywiąże Do chaciska i kawała ziemi. Toby nie dał, choćby jaki książę — Choćby przyszedł z urzędy wszystkiemi ] chciał płacić dukaty złotemi Sam król jasny... Chłop jest twardej szyi, Kiedy idzie o zagon; obiemi Ściska dłońmi, tak, jak pierścień żmiji, A gdy mu wydrą gwałtem, kończy z mankolii. Pewnie myślisz, że mieli choć litość Nad tą wdową?... O, zachowaj Boże! U takowych dziwna jest obytość; Tam o sercu mowy być nie może: Choćby komu w brzuch wpychano noże, To-ci takich nie obleci głazów; W świat pędzili, choć był deszcz na dworze. Że najlichszych żałowałeś płazów; Lecz cóż tu człowiek znaczy wobec ich rozkazów?... Powiadali, że gdzieś w drodze zległa, Tak przed czasem, z rozpaczy nadmiernej; Utrapienia-ć ci się nie ustrzegła, Bo i jakże. Ojcze miłosierny! Było strzedz się?... Ból to jastrząb żerny, Co się rzuca znienacka i dziobem "W^ kark gołębia się wpija... Niewierny Jest to czas ten, co takim sposobem Tysiące, powiadali, stawił ponad grobem. a62 JAN KASPROWICZ Dziś z chudoby niema ani znaku, Nowy dziedzic dąbieckiego dworu Grunt zakupił i do swego szlaku — - Wiesz, na prawo, zaraz wedle boru Miał Ratajczyk swą schedę — bez sporu, Za psi pieniądz przyłączył, a gomna Dał rozebrać... Niech nas, jak od moru. Od takiego czasu, co niż tromna Straszniejszy, chroni. Ojcze, dłoń twoja niezłomna. Do mnie też-ci zwaliły się posły 1 tak zaraz: ))Puśćcie, stary kumie. Te wydmuchy, dach ten mchem porosły. Nasz pan dobrze becalen rozumie. Będzie gieszeft...« Ja zaś: ))mój-ci, BIumie« — Tak jednemu zaraz powiem na to — ))ldźcie szukać kumstwa w czarcim tłumie; Mech czy nie mech! wy — precz z swą zapłatą. Zostawcie mnie z wydmuchem i z omszałą chatą... « Bo i powiedz, czyż to jest uczciwie, Tak dla zysku oddać kąty święte? Na kominku zagasić zarzewie. Od pradziadów aż dotąd nietknięte, Że tam jakieś przybłędy napięte Mają na to swe chęci i myśli ? Pewnie będą te syny przeklęte. Co tak lekko z ojcowizny wyśli — W swą księgę pewnie zły już ich nazwiska kreśli... Mnieby serce krajało się w rany, Mnieby ścięgna zesztywniały w ciele. Gdybym miał tak porzucić te ściany. Gdzie niejedno przeżyłem wesele A i smutek niejeden. W tem siele. Tu, gdzie człowiek pierwsze ujrzał chwile. Tu, gdzie sadził rozchodniku ziele SALUSIA ORCZYKÓWjNA a% Na swych dziadów ] żony mogile, Położę słabe kości i tu spocznę mile... Ale byłem też ciekaw, co powie Mój wyrostek na podobne rzeczy; Zawsze-ć lepiej, pomyślałem w głowie, "; Ze się dusza jakoś ubezpieczy. Bo tak wziąwszy na rozum człowieczy, To-cj nieraz od jabłoni zdała Pada owoc, pełen zgniłej cieczy, Więc go wołam: »Jędruś! od Bergtala Był Blum tu, kupić scłiedę i gieszeft zachwalać A tu chłopiec spojrzy na mnie łzawię — Już to oczy ma po mej kobiecie. Panie świeć jej! — i aż stęknie prawie: ))Co? tatusiu! i wy sprzedać chcecie? Tak ja na to: ))cicho, moje dziecię. Widzisz, dzisiaj człek, jak ryba w matni: Widzisz, dzisiaj ciężko jest na świecie — Będziesz trzymał, choć sprzedać popłatniej ?...« »Tatusiu((, on mi rzeknie, ))aż do krwi ostatniej... (( Ale prawda!... kiedy serce pełne. To staremu tak się wszystko pląta. Jakbyś widział rozczochraną wełnę — Owoż o tem granica dziesiąta Powiadała, że pan swego kąta Tak nie odda na pastwę; że będzie Mógł się dalej gnarować; że sprząta Niezłe żniwa i że w pierwszych rzędzie Z pewnością, gdy tak pójdzie mu dalej, zasiędzie. J szło nieźle... Założył mleczarnię, Z Holandyi bydła nasprowadzał. Bo to nasze to wygląda marnie — Człek sam nieraz swe krówska okadzał Na Trzech-Króli, tak jak ksiądz doradzał, a64 JAN KASPROWICZ Ale jakoś napróżno... Cud boski! Szwajcarami folwark poobsadzał, Że mówili: ))Ej, ten graf Borowski Wykupi niezadługo cały klucz ojcowski!...* Aż tu naraz — ludzie węch-ci mają, Jak psy gończe — w okolicy gruchnie. Że baumajstry do dworu zjeżdżają, Że graf nie chce mieszkać w starem próchnie, Że dwór słaby, lada wiatr go zdmuchnie, Że za mały na pańskie dostatki; Że się dziedzic zakochał w córuchnie, Wiesz, tej starej, obrzękłej sąsiadki, A ta jej, mówią, nie chce dać do takiej klatki. Budowali... Człeka strach aż bierze. Jak ten pałac pod ręką wyrastał; Te-ci okna! te mosiężne dźwierze — Jak w kościele... Graf pieniędzmi szastał. Bo to, mówił, taki czas dziś nastał. Że gdy idzie o tak wielkie dzieło. Człek nie na to, by się skąpstwem chlastał... Budowali-ć... Dobrze się poczęło, Lecz źle się miało skończyć: wszystko licho wzięło.. Szkoda grafa... Niezły to był człowiek ] na chłopów, jak Kociński gada. Nie spoglądał z pod wyniosłych powiek; Lecz dzierżawca mówi: ))trudna rada; Przeznaczenia nikt-ci nie wybada. Jednak widną to idzie koleją. Że wrodzona słabość ich opada. Że jej pany zwalczyć nie umieją: Gdy nie tak, to inaczej, lecz zawsze marnieją... « Co się dzisiaj z nim stało, nie wiedzieć; Jedni mówią, że w zamorskie kraje SALUSIA ORCZYKÓWNA J65 Gdzieś wyjechał; inni, że ma siedzieć Tam w Poznaniu i do gazet daje Swoje pisma. Wiesz, rozum ustaje: Jednak, choćby z kilku zagonami — Szczęście-ć zawsze w roli jeszcze pszaje — Winni tacy pozostać i z nami, Jak z bratem brat, tak harać, a nie być — grafami. Przecież mają nauki co nieco. Przyzna im to każdy, oczywiście; Więc też dobrze, gdy chłopa oświecą. Tak od serca, nie na swe korzyście... Drżą-ci nieraz, jak na drzewie liście. Bo gdzie haczyk, tam się też zahaczy Człotviek łatwo... Lecz tu, wyraziście Mówię, na co?... Niech robią inaczej, 1 chłop ma miękkie serce i wszystko przebaczy... Ze z ich winy lud wycierpiał dużo. Toć to prawda, wiesz, jak świat jest stara. A i teraz z tą ostatnią burzą. Co tak przyszła znienacka, jak mara, Dobrześ widział: na wargach ci para Zamarzała, jak biedni ludziska Opuszczali czworaki; talara Pewnie nie miał z nich żaden, a rżyska Naokół — nigdzie pracy zdaleka ni zblizka. M.ikołaja przyjąłem do siebie, Bo to, widzisz, przyjaźń od młodości; Choć się człowiek sam zaledwie grzebie. Gdy gość w domu to i Bóg zagości... On-ci nigdy w wielkiej obfitości Niby nie żył, więc biedę przetrzyma, Tak myślelim. Ludzie, jak my, prości Lada czem się obędą. Niech zima Przeminie, to i pójdzie, o to troski niema. 266 JAN KASPROWICZ Ale nie szło... musiał sprzedać krowę; A to przecie tobie nie nowiny, Że człek życia oddałby połowę, A nie puścił tego bez przyczyny; Przy bydlaku spędza człek godziny. To po sierści go gładzi, to pieści: »No, ty stara, mój skarbie jedyny! Nastąp-że się!... jedz-że!... bodajżeści...« A kiedy trza się pozbyć, to człek drży z boleści... Wtem przysłali orędzie z folwarku — Było to tak jakoś koło postu — Że niech jeno włodarz nagnie karku, Niech się tylko ukorzy po prostu — Chłop-cić, mówią, niby bez pokostu. Lecz się kłaniać umie, gdy potrzeba, — To go przyjmie pan dziedzic... Wiesz, ostu Człekby spożył, gdy mu braknie chleba, A zresztą — toć pokora prowadzi do nieba. Poszedł... Nam zaś nie pojąć w rozumie. Skąd się naraz wzięły te przyjaźnie; Bo choć kum mój po niemiecku umie — Był też w wojsku i ze mną wyraźnie Widział Paryż — chociaż też pokaźnie Niby z swojej wygląda postury, A robotą to jeno tak maźnie. Zawszeć rzecz to niezwykła, by który Tak niemiec sam się troszczył koło polskiej skóry... Aż-ci do mnie po miesiącach kilku. Wchodzi stary, siny, jak otręby. Więc ja w żarty: »No, ty, jakiś wilku. Co się chmurzysz? chcesz mnie wziąść na zęby? Same kości, więc ci nawet gęby Niema po co otwierać... A może — - Możeś przyszedł do mnie w dziewosłęby. SALUSIA ORCZYKÓWNA 267 Toć Salusia, jak chojarek w borze, "Więc pewnie czas jej sprawić trochę szersze łoże...« »Ta Salusia!. ..« zamruczał pod nosem... Tak ja znowu: ))Co tam za kłopoty! Żeby-ć jeszcze każdy takim losem Mógł się cieszyć! Jak ten dukat złoty. Twa dziewucha!... Zresztą we wymłoty. Tak po żniwach, pogadamy z sobą; Wiesz, mój Jędruch nie jest bez ochoty; A to chłopak — nie zna się z chorobą: Ja myślę, że podoba nam się pewnie obom. No, no, dalej!... nie kwaś się tak bardzo! Nie po żniwach, to i do ostatek Poczekamy; przecież nie pogardzą Dotąd sobą. Chłopczysko ma latek Coś dwadzieścia i kilka, a kwiatek Istny z raju Salczyne policzki; Takie stadło, to dobry zadatek: Będą wnuki, jak dęby, bez sprzeczki, A wnuczki, jak matusia, prawdziwe różyczki. ..« Bo też prawda, że na okolicę Nikt nie widział podobnej dziewuszki; Taka prosta, jakbyś ulał świecę; A te oczy! a te małe nóżki! A tę chustkę, jak podwiąże w różki. Na warkoczach — no, to człek niemłody. Niedaleki śmiertelnej poduszki, Ale, mówię, to-ci czyste gody! Aż strach, ażeby nie wleźć w jakie korowody! Na wesela i na różne tańce Zapraszali też ją wszyscy chętnie; Nawet Niemcy, takie samozwance. Nie patrzali na nią obojętnie. Bo też wiedzą o tem dokumentnie l68 JAN KASPROWICZ Ludzie wokół, że mało uciechy Bez Salusi; wszystko idzie mętnie, Gdy jej niema, a gdy jest, to śmiecłiy Tak wciąż się rozlegają, że się trzęsą strzechy. Czasem aź-ci pobudzi do płaczu; Tak przed rokiem na weselu Anny, Wiesz, tej ))małej«, córki po Spochaczu, Jak zaśpiewa do młodej-ci panny: »Zdejmij z głowy wianeczek rucianny. Niech ci swachy obetną warkoczki! Już nie naszyś ty kwiatku dziewanny, Już nie naszyś! otrzyj ciemne oczki !« To wszyscy my-ci we łzach, jak jakie wymoczki. Tsia!... tak było... Tylko uważałem, Że się czasem aż za bardzo darła Do zabawy; że się aż na całem Trzęsła ciele; że się nie oparła. Aby nie iść, gdy u Wojtka Karła Na » Wygodzie « zaczęli rzempolić. Ale cóż to?... Toć i moja zmarła — Niech ją z czyśćca raczy Bóg wyzwolić — Wolała też tak sobie, niźli się mozolić. Jednak prawie żaden-ci nie powie. Że z niej licha była gospodyni. Statek przyjdzie wraz z czepkiem na głowie. Tylko jedno — lecz i to nie czyni Wielkiej wagi, jak co nieco w skrzyni Jest grosiwa: — jedwabie, korale Gdy zobaczy, to się cała mieni; Nawet w poście, wiesz, na » Gorzkie żale« Szła czasem zbytnie strojna, a tego nie chwalę. Ale to się młodzikom podoba. Więc też przy niej niejeden się kręci: SALUSIA ORCZYKÓWNA 269 Nie dziwota, takowa osoba To, jak cudo, każdego przynęci; Człowiek prawie traci na pamięci; Gdy go taka ogarnie pokusa; Jam też widział, co się z moim święci; Na zapłociu — któżby tam wisusa Mógł ustrzedz — niejednego porwał jej całusa... Zresztą, mówię, nie była od pracy: Samem patrzał, jak bieżała w pole; A tak zawsze wesoło: » 1 gnący !« Gdy mnie ujrzy, mówiła, wkąkole Idę pienić... Zawsze-ć żyto wolę... Wy, jak kąkol, Jędruś bo jak kłosek — Co? ojczulu, zrobicie nam dolę?« ))Ano«, takem pomyślał w półgłosek, ))Synowa, jakby ulał — ale też na włosek!. ..« Gdy był u mnie Mikołaj, to trudno Było wiedzieć, co się u nich dzieje: Wiesz, z mrukliwym wszak pogadać żmudno. Bo to ani miejsca nie zagrzeje — To coś sapnie, z gorzka się zaśmieje, A o ludzkiem słowie ani słycłiu. Niby milczkiem żółć-ci swoją leje; On też zaraz ku jakiemuś lichu. Gdym wspomniał o ożenku wyniósł się pocichu. Tylko ludzie coś bąkali wkoło, Że tam owo w chałupie włodarza Płynie życie jakoś niewesoło; Że Salusia, zamiast do ołtarza Z mym Jędruchem... Ale człek nie zważa Na te bzdurstwa: za bardzo jej wierzył. Więc też wieść ta wcale nie przeraża; Choć się rumor coraz bardziej szerzył. To wszystko człek spokojną jeszcze miarą mierzyła .270 JAN KASPROWICZ Aż dopiero coś we dwie niedziele Znów Mikołaj przyszedł w moje progi; Tylko chwiał się, wiesz, jak owo ziele, Jak bylica w rowie, wedle drogi... Ledwie mógł się utrzymać, tak nogi Mu się trzęsły... Coś nie w kłąb się wije. Pomyślałem. Może, że mu stogi Deszcz podmoczył i miał termedye Z dziedzicem, więc też na to z markotności pije. Ledwie raczył ze mną się przywitać; 1 ja czułem, jak mu ręce drżały; O przyczynę chciałem się zapytać, Bo mnie kłopot ogarnął niemały; Aż on stołki, co przy ścianie stały, Kopnie nogą i sam na łóżczysku — Tak u brzegu siadłszy, zasapiały. Jęknie: wSukal... człowiek w pośmiewisku!... Daj koni!... wywieź precz stąd... utop gdzie w bagnisku!...« Teraz otom widział wszystko jaśnie, Ale jeszcze mitygować pocznę: ))Pewnie nie tak!...(( Lecz on znowu wrzaśnie, A wejrzenie coś miał strasznie mroczne: )) Wywieź psinę!... to rzeczy naoczne — Gdzie w moczary wywieź precz! przed ranem... O północy, na miejsca uboczne!. ..« Więc ja z cicha »A z którym poganem?« )) Niech czarci !« on mi na to; »a z kimbyć tam? z panem...* Tyle, widzisz, było z tych dobroci: Nie na darmo przyzywał do siebie Nowy dziedzic włodarza. Nikt kroci Nie pozyskał bez trudu; w potrzebie Nieraz człowiek, jak robak, się grzebie, Drży, jak robak, dziś w ten czas ciężarny; Ale wiesz ty: by o nędznym chlebie SALUSIA ORCZYKÓWNA 27 1 Módz Żyć dalej, by za chleb ten czarny Swą hańbą jeszcze płacić — wiesz, to żywot marny! Powiadali, że Bergtal przypadkiem. Idąc przez wieś, spotkał włodarzównę, 1 że w oko mu wpadła. Toć kwiatkiem. Mówię, była; toć pewnie jej równe Żadne dziewczę na świecie; a główne, Ze, jak mówią, miała takie oczy. Co to niby coś są wielomówne. Co to niby każdego przeroczy. Ze za nią to się każdy, mówią, w przepaść stoczy... Jak tam przyszło do tego, toć plotą O tem różnie: jedni, że to była Ta dziewczyna już z taką ochotą. Ze ta chwila razby się zbliżyła — Jeśli nie dziś, to jutro; że siła Dawał pan jej pozłotek i groszy. Tak znów drudzy; a rada patrzyła. Mówią, na to, w tem, jak paw się pstroszy; Znów inni, że jej ojca, mówił, precz wypłoszy... Ja bo myślę, że tak jedno z drugiem; A z człowiekiem to tak jest, jak z rolą: Nie podda się, dopóki jej pługiem Nie pogrozisz... Samą bożą wolą Cóżby żyło... Nigdzie też nie golą, Jak to mówią ludziska, bez mydła... Gdy się topór, wiesz, zetknie z topolą. Drzewo padnie; na konia wędzidła Nie zbraknie; dziewczę głupie, łatwo wziąć je w sidła. Wina zawsze na mocniejszych spada, A za winą to i zemsta idzie; 1 też słusznie; sam Pan Bóg powiada W piśmie świętem: »Drzyj przedemną, żydzie!« Zwłaszcza, jeśli w takim wielkim wstydzie aya JAN KASPROWICZ z czyjejś winy znajdują się biedni; Jeśli lud ten w smutku i ohydzie Pogrążają ci, co stoją przedni. Za nędzną łyżkę strawy, za ten chleb powszedni. Przed wieczorem, nazajutrz — wiesz, pomnę. Było to tak w połowie miesiąca, Na pożniwach, we wrześniu: Ogromne Panowały-ci jeszcze gorąca, Że aż liście wypełzły od słońca. Co tak piekło, jak istne zarzewie — Szykowałem koniska: bez końca W jakiej trosce, w jakim byłem gniewie. Że tak ją miałem wywieźć, acłi! nikt tego nie wie. Lecz cóż było tu robić?... W południe, W dniu tym samym, gdy się w upał męczę Na podwórku: naprawiałem studnię — Obniżyły się nieco poręcze — Był znów u mnie Mikołaj... Ja klęczę 1 coś wbijam kawał gwoździa w drewno, Na ))szczęść Boże!(( ))Bóg zapłać!« wyjęczę Ledwie z spieki, a on mnie tak rzewno Zagadnie: » Wywieź Salkę; w Będzinie mam krewną. Co się stało, to się nie odstanie«, — Rzecze dalej — nie był już pijany. Jak w ten wieczór poprzednio. — »Na śmianie Ludzkie człowiek((, wiesz, mówił, wskazany; Wytykają go palcem; poszany Nie ma żadnej, jakby zbrodnię spłodził; Będzie lepiej, gdy ten płaz skalany Pójdzie z oczu!...« Jam się wreszcie zgodził. Bom widział: od rozumu już prawie odchodził. Tylkom radził, niech choć z dzień poczeka. Bo tak parno i niebo się chmurzy, SALUSIA ORCZYKÓWNA 273 A zaś Będzin to droga daleka — Z cztery mile... Nocna jazda służy Szkapskom, prawda! ale tak w czas burzy To się zdarzyć może rozmaicie... Lecz on na to, że mu czekać dłużej Zbyt jest ciężko — i łzę otarł skrycie, — Że z chwilą mu każdziutką, mówił, brzydnie życie... Wyruszylim... Ona w tyle siadła Na siedzeniu, które takem z prędka Zbił ze słomska... Trzęsła się, pobladła. Jak ta ryba, gdy ją schwyci wędka. Nikt a nikt jej nie żegnał, a miętka Zawszeć w duszy niewiasta; mnie do niej Coś przemówić też nie brała chętka — Wiesz, z żałości. Więc podciąłem koni 1 milczkiem tak z podwórka, że niech Pan Bóg broni Zawył tylko za nami nasz finek, A to, mówią, znakiem nawałnicy... To też ledwiem stroną do Wycinek Na trakt wjechał — wiesz, koło przecznicy. Za chudobą Bartosza Kozicy, Gdzie to stoi ta stara figura. Tak się naraz coś od błyskawicy Jęło migać... Zwiększyła się chmura. Zagrzmiało... 1 znów naraz niebo jak purpura. Chciałem wrócić... Jazda będzie licha, Takem myślał... Jeszcze z strachu skona. Więc też do niej przemówiłem z cicha : ))Co, Salusiu, wrócimy ?...« Lecz ona. Prawie cała chustką zasłoniona, Nawet na mnie oka nie podniosła, Tylko westchnie coś tak z głębi łona: »Jedźcie dalej !...« Niech grom tego posła. Co przyszedł do włodarza!,.. Więc na to wyrosła!... KASPROWICZ. OZIEU I. i 8 274 JAN KASPROWICZ Jechaliśmy... Ściemniło się mocno, Jak z okseftów padała ulewa. Gromy biły i biły! A nocną Tylko ciemnię, niby jakie tczewa. Rozdzierało łyskanie, że drzewa Nade drogą jakby oblał złotem... Człowiekowi rozum się zaćmiewa: Jakem, zlany ulewą i potem, Zajechał do Będzina, to sam Bóg wie o tem. IV. ))Po miesiącach« — tak mi dalej stary Począł prawić — ))w śnieżny dzień lutowy, Gdy się wciska mróz przez wszystkie szpary. Siedzę sobie przy piecu; niezdrowy Byłem trochę, jak to wiesz: połowy Życia człek już dawno nie pamięta; Wtem ktoś drzwi mi otwiera — listowy!... »A witajcie!. ..« ))Bóg zapłać! przeklęta Zawieja, że człek lezie, jak gdyby miał pcta...(( »Cóż tam macie?. ..« »Ano, liścik mały...« ))Skąd?...« »Ze świata...« ))Świat duży...« ))Z Ber- ))A od kogo?...« » Czorty go tam znały, [lina((. Że dla niego człowiek, jak gadzina, Musi broczyć w tych zaspach... « ))Toć wina Pewnie tutaj niczyja(( — ja na to... ))Ba i prawie! ale jak osina Drżę od zimna...)) ))A przecież nie lato...« ))Nie kpijcie sobie, stary; lepiej tak! choć z stratą((. 1 palcami zabębni po grdyce... Lecz ja rzeknę: »Co tam z stratą! wiecie, Że to u mnie, choć się tem nie szczycę. Zawsze jeszcze starczy na wypicie Ze znajomym... Miotła rośnie w życie. SALUSIA ORCZYKÓWNA ; A i człowiek jest też, jak kostrzewa. Między ludźmi, jeśli na obycie Z przyjacielem lub druhem nie miewa Kropelki nawet darmo... No i cóż? rozgrzewa '...c^ Nalał sobie raz, drugi... Tymczasem Ja całuski aż w głowę zachodzę, Skądby było to pismo... Za lasem Nibyć człowiek nie mieszka; przy drodze. Jak to mówią; więc ci też niebodze Na znajomych nie braknie... Lecz listy Zawszeć rzadkie; tak na jednej nodze Przyjdzie czasem nowina... To czysty Specyał list ze świata, zwłaszcza w czas śnieżysty. Czyby, myślę, miał Kaźmierczak do mnie Wystosować kilka słów z obczyzny? Tylko mi się zdawało ogromnie, Że aż het tam! gdzie to kraj jest żyzny W drogie wina — nad ))Rajnem«, siwizny Szedł się stary doczekać, zdaleka Od kobiety i dzieci, ojczyzny By już więcej nie ujrzeć... Człowieka Za pracą to, sam Bóg wie, dokąd wiatr zawleka. Albo może — tak znów medytuję, Pisał Antek Kowalczyk, ten z Mszyska, Po mej siostrze, który odsługuje Teraz w wojsku... Serce chłopaczyska. Widać, niezłe, kiedy, choć nie zblizka, 1 o wuju baczy poniewoli... Lecz mi znowu myśl do łba się wciska, Że się gdzieś tam nad morzem biedoli, W Zonburgu, przy ułanach, het! na duńskiej roli. Więc tak trzymam ten list nieotwarty 1 oczami za napisem śledzę. 18* 75 276 JAN KASPROWICZ Czy też do mnie; czy czasem nie żarty Stroi ze mnie listowy: o miedzę Przecie zaraz tak, jak ja się biedzę. Jeszcze drugi, też Walkowiak, hara; Ale rychtyk — Ignacy! koledze Zaś mojemu jest Wojciech... Niech skara Mnie Pan Bóg, jeśli zgadnę, skąd ten list, jak mara... Wtem mój Jędruś aż się w głos zaśmieje: ))No i coście tak się zadumali? Czy też o tem, co się w świecie dzieje?... Pewnieć jeszcze króla nie wygnali Z Bulgaryi... A bo co?... Gadali, Że wej! nowe chcą robić giewery. Będzie bieda... Co, tatusiu? dalej! — Czy o liście? — toć nie bez kozery Ktoś pisze... Więc otwórzcie... Dajcie te papiery. ..« ))A dyć! prawda!... na-że i przeczytaj! Bo ja, mówię, już mam słabe ślepie. ..« O te dawne oczy się nie pytaj. Co widziały, gdy się kania strzępie Gdzieś o milę, lub gdy wiater ściepie Jaki listek z białaku, co szumi Nad Zaborzem... Dzisiaj, choć przyczepię Szkła do nosa, to zalewie umie Wzrok dojrzeć wieży w Leszczach... Starość wszystko- [tłumi.... Ani pewniebyś nie zgadł, od kogo Było ono pisanie ze świata! Od Salusi!... O dziewczę, niebogo! Na co tobie też przyszło!... Twe lata Tak są młode, a tu ani brata Ani kuma śród obcych... Mój Chryste!... Jak te liście, które burza zmiata. Tak też giną twoje dni, w rzęsiste Skąpane łzy, nieszczęsna!... Ciężki los, zaiste!... SALUSIA ORCZYKÓWNA 277 Jak-ci wtedym wywiózł ją do ciotki, Tak do czasu o niej wieści żadnej... Bo choć różne chodziły tu plotki. To niepewne... Ludzki język zdradny: Kiedy idzie o kłamstwo, to składny. Jak dwie śruby; ale zechciej tylko Coś od prawdy usłyszeć, szkaradny Bywa wtenczas — dobrąś przyszedł chwilką: Tak syczy, jak ta żmija, a tak dżga, jak szpilką... Od Orczyka też-ci niezbyt wiele Człek usłyszał; milczał, jak zaklęty. Gdy o córkę chodziło... Wesele, Widać, wszystko mu znikło; niezgięty Przytem z niego jest człowiek: choć pręty Byś na plecach mu łamał, to słowa Ci nie piśnie... Mój patronie święty, Ty od ognia! gdy się pali głowa 1 serce, wtedy na nic prośby i namowa. Myśmy sami słali też orędzie Do Będzina, tak z pociechą trocha: Niech przetrzyma, wszystko dobrze będzie, Nie od tego jest serce Jędrocha — Ze ją zawsze tak, jak dawniej, kocha. Choć zbłądziła... Ja-ć jej nie winuję, Widzisz, zbytnio, a i chłopak ślocha Nieraz w kącie nad Salką — dyć, czuję. Że sam się pewnie jeszcze bardziej od niej truje. Zaś samemu w takim niby czasie Jechać do niej, jakoś się nie godzi; Jeszcze ciotka krzykłaby: »A zasię Obcym do nas!...« Wiesz, w onej powodzi. Gdym ją zawiózł — choć o to nie chodzi, Ale zawsze — nawet nie prosiła Na poczęstne... Sekutnica! złodziej!... 278 ' JAN KASPROWICZ Herod czysty! Jeszcze dawniej była Tu u nas i tak zaraz: »Nie wam się rodziła!. ..« Niewiadomo, co tam ludzie rzekli, Bo to dzisiaj bratu człek nie wierzy: Ze zazdrością wszyscy, tak, jak wściekli, A na Jędrka to niejedna mierzy Tutaj we wsi... Niech no tylko szczerzej Powie słówko, pierwsze gospodynie Tak od razu z córkami... Toć szerzy Wieść się o nim, toć na okół słynie. Że z niego chłop nie żarty, żona z nim nie zginie. Ile z listu wymiarkować można. To się posły jakoś źle sprawili; Pewnie nawet hałastra bezbożna Wręcz przeciwnie gadała... Nabili, Znać, jej głowę, że niech się nie sili Na czekanie, bo, miasto powrócić Tutaj do nas, to od onej chwili We świat poszła — - za mamkę; a rzucić Swe gniazdo, to tak, jakby na śmierć się zasmucić. Lub też pewnie trochę było pychy W tej dziewczynie, że po takim kroku Niby wracać nie można; że lichy Będzie czas jej i że na nią z boku Będą patrzeć... Toć prawda! na oku Mają taką! Gdy się raz co zdarzy, Tak-ci ludzie zaraz, jak do skoku: »Co rok prorok! któż jej tam na straży — Z pewnością nie raz jeszcze!" A jej się ni marzy. Już w ich rodzie leży ona duma: Ongi siostra jej matki tak samą, Mówię, była — nawet moja kuma; Prowadzała się ze Stachem Szramą, Lecz ją rzucił... »Ej-że nie bądź damą!« SALUSIA ORCZYKÓWiNA 279 Rzekł jej inny; ))pójdźma do ołtarza !...« Ale ona, że »tu z taką plamą Żyć nie może«; już na nic nie zważa; 1 poszła w świat — na marne... Tak się nieraz zdarza... Gdy mi czytał chłopak list Salusi, Tak mi się coś zdało matyjaśnie, Że z dziewczyną nie rychtyk być musi — Kołomętne pisanie, tak! właśnie, Jakby rozum straciła. Toć gaśnie. Mówią rozum, jak gwiazda na niebie; Nic-ci wieczne, widać rzecz tę jaśnie, Więc i rozum niby w grób się grzebie — Lecz czekaj, dam-ci list jej, chowam go dla ciebie. ..« ] czerwoną mi skrzynkę otworzy, Która stała przy ścianie w zakątku, 1 na stole przedemną położy Plik papierów w starem zawiniątku: »Są tu różne «, powie, »od początku Człek to zbiera, tak na okazyą, Bo-ci, mówię, przy tym świętym piątku, Nieraz z sądu — człekby płacił szyją. Gdy zginie; toć na troskę tylko ludzie żyją... Ale masz go!...« Wyciągnąłem dłonie Po kawałki papieru, zżółkłego. Jak te liście, gdy topoli skronie Odrze z krasy ręka jesiennego Wiatru, posła i zwiastuna złego — Onej zimy, co w całunie, blada. Na mogile, której kruki strzegą, Jak on upiór się zjawia i siada, Pustemi patrząc oczy, szepcząc: ))biada! biadał. ..« Wygładziwszy więc papier skłębiony. Na niewprawne, a stawiane zwarcie. l8o JAN KASPROWICZ Spojrzę głoski. Górą: »Pochwalony Jezus Chrystus. ..« Potem: »Mój bękarcie!.. Dobrzeż czytam?... Wytężam uparcie Wzrok na pismo, bo nie wierzę oczom; Ale prawda!... Czytam dalej: »Czarcie! Psie ty obcy!...« Jeszcze dziś się mroczą Przedemną te litery, żyją, rosną, kroczą... Alimowoli-m utonął w zamysły. List mi wypadł z trzęsącej się ręki, Spojrzę w okno: nad wioską zawisły Sine nieba, jak baldachim miękki Z ciemnawego jedwabiu. W rozjęki, Lecz tak ciche, że ledwie je słyszeć. Wiatr się rozlał i wierzby piosenki Rozpoczęły melodyjne dyszeć, A smutne, a tak rzewne, ach! że nie opiszę-ć... Gdzie horyzont oparł swoje końce Het! aż na te piaszczyste pagórki. Umierało zwolna, zwolna słońce. Wpół skażone plamą czarnej chmurki, Co z mgieł ziemi wstała... Wnet, a córki Nocnych zmroków, gwiazdy srebrnopusze, Zapłonieją świecącemi piórki Ponad słońca mogiłą, jak dusze. Co schodzą, aby patrzeć na ziemskie katusze. Ludzie z pola powracają drogą, Z której kurz się wznosi płachtą szarą — Idą wozy, ładowane mnogą Przekosztownych, ludzkich sił ofiarą; Czas wykopków. Skrzypią osie, gwarom Towarzyszy chudych koni rżenie. Aż ich nozdrza, opryskane parą — Snąć się cieszą, że oto wytchnienie Już czeka na nie w stajniach przy sieczce i sienie. SALUSIA ORCZYKÓWNA 28 I "Wnet ubiegła mej zadumy chwilka. Pomieszane przerwały ją głosy: Przed sąsiednią chałupą bab kilka Jęło wrzeszczeć pod same niebiosy; Tłum dzieciaków, obdarty i bosy Aż rzechotał, wypuczywszy brzuchy, Gdy hyeny szły sobie we włosy; Wrzask się wzmagał, to opadał, głuchy, Chrapliwy i chwarszczący, jako żwir ten suchy. Wszystek brud ten, co, ukryty, drzemie Na dnie ludzkiej natury, tu ożył: »Ty małpisko! ty cygańskie plemię! Byczy rodzie !rr — tak się jad ów srożył — »A wej! znajdekl...(( ))Sam pies cię podłożył W gniazdo twojej matuchy!...« wFe suka! A ty byłaś jałówką?... co?... Dożył Twój-ci ojciec pociechy: nauka Niedarmo! toć większego niema nad cię tłuka!. ..(( Odwróciłem się cały ze wstrętem Od tych ludzkich pohańbień obrazu: Płaz się wala w bagnisku, lecz świętem Jest przy sercu ludzkiem serce płazu; Człowiek nie zna litości; rozkazu Przeświętego nie słucha, co płynie Z jasnych niebios i na miejsce głazu. Gdy brat zgrzeszy w nieszczęsnej godzinie. Poleca rzucać chlebem, tak! chlełjem jeuynie... Przebudzony, list podjąłem z ziemi. By go czytać w półmrokach zachodu. Przysunąwszy rękoma drżącemi Prosty stołek do okna... Ta wrzodu Ciecz, to ścierwo obmierzłego płodu Ludzkiej nędzy, dopiero widziane. Widma walki bez końca i głodu, 282 JAN KASPROWICZ W krwawą we mnie łączyły się ranę Z boleścią słów Salczynych, co na nic stargane... )>A ja-ć tobie« — t)y^y dalsze słowa — wBękarciku, przygotuję łoże, Jak na puchach żydowskich twa głowa Spocznie... Patrzcie, Ignacy!... Mój Boże, Mój ty miły!... Rogoże! rogoże! Tu rybacy łówcie, tu złowicie Cacy rybkę... Jędruś, jak te zorze. Twoje ślepki... Co? co? moje życie!... Patrzajcie, jaki ogień!... łunę czy widzicie?!... Hej łowili rybacy po rzece, Burmistrzankę spotkali... tonęła... Toń-że do dna, ma córko!... Brr! lecę! Lecę do dna, tatusiu!... Zajęła Już ją głębia, ratujcie!... Upięła Dziś żydówka w jedwabie bachora, W^ aksamity!... »A fajnes!(( poczęła Mówić do mnie piegowata słora, »A bękart twój!(( Co? bękart?... do dwora!... do dwora!. Panie ojcze, rydlik mi się złamał, Kiedym poszła dziś rano na pole... Pełłam kąkol... Jędruch kłamał! kłamał! Wy jak kąkol... zawszeć żyto wolę; Co? tatusiu, zrobicie nam dolę? W polu sosna aż rośnie do nieba, A tu topól... patrzajcie, kąkole!... Pobierzmy się, kawałeczka chleba Będziemy się dorabiać, nam go bardzo trzeba... Piszę do was z kraju dalekiego Tc słów kilka, jak mi też się wiedzie — Jestem zdrową, dzięka Bogu, czego 1 wam życzę... Dzisiaj na obiedzie SALUSIA ORCZYKÓWNA 283 To my mieli ryby, różne śledzie 1 koszerne; prawie się nauczę Jeść z żydami... Patrzta, jedzie! jedzie Pan na koniu!... » Polską krowę tuczę «, Tak mówi ta żydówka, »to są mleczne lucze«. A co? ojciec sprzedał tę cisawą? Szkoda! sprzedał... A ta wierzba stoi Za obórką? Paście trawą, trawą, Mleko lepsze... Wej! jak mnie się boi To panisko... A dy, niech też z twojej Czarnej piersi, mój ty czarcie mały, Krew nie płynie. Cicho, to się zgoi... Zdrowaś Mary o, łaskiś pełna... Cały Już pacierz... święć się imię... wiekuistej chwały... Toć u ciotki była Otrębina 1 kazała, że trza wybić z głowy. Że ma inną... Szczęśliwa godzina!... Zwiję sobie wianeczek rutowy ] dam — ciotce... Bodaj cię niezdrowy Pomór zabrał, żeś tak w świat sierotę Precz wygnała!... Patrzta, Bergtalowy Dwór się pali... skry, jak gwiazdy złote... A teraz bądźta zdrowi, już mam spać ochotę. Co daj Boże. Amen...« Osłupiałem... ))W^y cóż na to?« »Tsia! co było czynić? Po Orczyka tak zaraz posłałem 1 powiadam: )) Mikołaju, winić Cię nie myślę, ale, wiesz, przyskrzynić ■Łatwo palce — poszło tak i tobie; Chować dziecko, to nie gwizdkę linić Lub nakładać na wóz mierzwę... 'W grobie Przewrócisz się, że córka w takiej jest żałobie. ..« A on w płacze... ))Toć-em nie wyrzucił Jej ze serca... Ale cóż?... ci ludzie... 284 JAN KASPROWICZ Potajemnie człek się dość nasmucił, Pisz, niech wraca; choć w ostatnim trudzie Spędzę lata, to ludzkiej obłudzie Już nie poddam tej głowy... Pieniędzy Nawet poślę, gdy trzeba. O żmudzie Będę waszej pamiętał; coprędzej Trza posełać z listem!... Boże, żal się naszej nędzy!(( Pisaliśmy, ale już daremnie; List się wrócił; więc my w tym momencie Do urzędu — coś szepnęło we mnie — Na wywiady... Mówię tobie święcie, Wszystkom robił, ażeby przyjęcie Było w domu jakie takie; bo to. Pomyślałem, przyjdzie jak na ścięcie, A gdy ujrzy, że my ją z ochotą Witamy, to też zerwie z tą swoją żorotą... Przeminęły tygodnie, a wieście 0 niej żadne; aż tu raz spotyka Mnie od wójta pisarz, gdym był w mieście, 1 powiada, że ma do Orczyka Coś, co tyczy się córki... ))Metryka, Czy też berycht?(( tak go wręcz zagadnę; ))Mnie ta sprawa«, mówię, )>też dotyka. Więc powiedzcie. ..(( ))Dyć berycht, paradne Są rzeczy, tak mi powie; niech się tu zapadnę!. ..(( ))No, a cóż tam ?...(( ))A no, cóż? w więzieniu. ..« ))Orczykówna?...« ))Juści, to ladaco...« ))Czy też rychtyk stoi po imieniu Salomeja?...« ))Nie inaczej... « »Za co?...« »Za cóżby tam: pewnie, że ją stracą! Straszna zbrodnia!... Mamczyła w Berlinie Gdzieś u żydów; tacy dobrze płacą. No, a pasą, że to fi!... dziewczynie To jeszcze było mało; mściwa! więc też zginie. ..« SALUSJA ORCZYKÓWNA 285 ))Toć nie cedźcie takich słów! powiedzieć Lepiej zaraz po prawdzie«, odrzekłem. ))Jak po prawdzie? dobrze jej tam siedzieć... Morderczyni! pozna się i z piekłem: W jakiejś zemście, czy szaleństwie wściekłem Żydowiątku podkręciła szyję. A z Berlina w piśmie tem rozwlekłem Zapytują, czy jej własne żyje? W Będzinie, my pisali, krajs Świerków per Kije...« Kiedym przyniósł tę nowość do domu, To ci tego nie opowiem wcale. Jak nam było wszystkim... Jak od gromu Porażeni, wszyscy w gorzkie żale... Jędruchowi praca szła ospale, Głowę zwiesił; cud, że jeszcze orze; Stary Orczyk, jakby mył się w kale. Tak zesiniał... zmiłowanie boże, Że żyje; dał też na mszę; mówi: ))to pomoże«. Czekaliśmy, co się stanie dalej, Aż tu będzie temu z dwa tygodnie. Gdy ))Nowiny« z poczty mi przysłali — Biorę, czytam: ))List z Berlina. Zbrodnię Popełniła tu Polka(( — ubodnie Mnie coś w serce — ))Orczyk Salomeja; Nasi tutaj nie znali przychodnie Tej dziewczyny; jakaś ją zawieja Przygnała do stolicy, co jest niby knieja... « Dla ubogich, prawda jest, jak puszcza Takie miasto; jak tam łatwo zbłądzić, A i zmarnieć na wieki!... Tam tłuszcza Nie ratuje nikogo... ))ZarządzJć Rozkazali śledztwo, by osądzić. Jak rzecz stoi((, czytam w tej gazecie Znowu dalej; ))ażeby sporządzić 286 JAN KASPROWICZ Módz protokół, rozłożono dziecię — Z kanału wyłowiły je rybackie siecie. Utopione, miało ranę jeszcze. Pisał list ten, ))w piersiach, jak od noża Kuchennego(( — mnie-ci, mówię, dreszcze Aż przechodzą, istna klątwa Boża! Straszne rzeczy!... ))Kiedy ją do łoża. Gdzie trup leżał, przypędziła warta, Odepchnęła wszystkich: żydów, stróża Więziennego, urząd i rozżarta Krzyczała: ))Mój-ci bękart!... co wam do bękarta. ..(( Ledwie mogli ją oderwać pono, Tyle mieli trudu z nią i troski: Darła włosy i szarpała łono. Czysto, jakby nadszedł już sąd boski, Stąd też niby wyciągano wnioski. Że jest ))błędna(( i że w tym obłędzie Popełniła kryminał... Sędziowski Pisarz wszystko podał to w urzędzie. By sprawę tę roztrząsnąć mogli dobrze sędzię. Tylko jeszcze, wiesz, dla upewnienia, Gdy jej w śledztwie przeszedł czas już spory. Tę nieszczęsną wysłali z więzienia. By do siebie wzięli ją doktory — Do zakładu obłąkanych; chorej Na umyśle zawsze-ć w owym domu Lepiej, mówią... Gorsza, niż pomory. Jest ta klęska, nie życzę nikomu — 1 wroga. Panie, uchroń od takiego sromu. ))Po miesiącach sprawę rozstrzygnięto«. Tak pisali w gazecie: ))z dziewczyny, Co już zdrowa, wszelką winę zdjęto« — Bo też trudno dopatrzeć się winy SALUSIA ORCZYKÓWNA 287 Tam, gdzie rozum się przyćmił; lecz śliny Nie są warci, którzy czasu tyle Każą czekać na wyrok, rodziny ] niczego niepomni; w mogile Toć lepiej, niż tak spędzać niepewności chwile! Powróciła... Pisali, że zdrowa — Niech Bóg broni przed podobnem zdrowiem: Jeszcze-ć pierwsza tygodnia połowa Przeszła nieźle; ale dziś — nie powiem. Jak mi ciężko, jakby kto ołowiem Starą pierś mi napełnił... przed tobą Była u nas — coś mnie przeszło mrowiem: Patrzy błędnie, rozmawia ze sobą — Czyż koniec kiedy będzie z tą naszą żałobą?!. .,(( V Nocy!... nocy!... władczyni ponura Serc zranionych i starganych duchów, Dziś mną całym owładnij, jak chmura, Gdy pogrąża śród swych mglistych puchów Jasne słońce!... Ze życia okruchów. Co tak ogniem przeczystym pałało, A dziś gaśnie za wrogich podmuchów \^o]ą, — utwórz, nocy! jeszcze ciało ] wlej twojego ducha, by zemstą gorzało!... W twoich cieni przepaścistym kojcu Bezlitosnej zbrodni płód się lęgnie; Lecz czem zbrodnia, gdy serce w ogrojcu Ach! na sztuki się krwawe rozprzęgnie?! Gdy, rozdarte, widzi, że nie sięgnie Nieb litośnych wylanemi modły? Krew grudzieje, w zimny kryształ tęgnie Na niebiosa, co całe wychłodły. Na świat ten przeniewierczy, ach! na świat ten podły.. l88 JAN KASPROWICZ Noc już była — owa noc jesienna, Spływająca bezmiernym spokojem Na tę wioskę, co spoczęła, senna. Choć na chwilę zerwawszy ze znojem... Pożegnałem starego i, rojem Smutnych myśli otumanion, kroczę Ku domowi, gdy się blasków zdrojem Całe niebo obleje — przezrocze Łun krwawych napełniło mroków paszcze smocze. Pobudziłem uśpionych... Wiatr wionął... Wnet zrobiło się gwarno i ludno; W stronę dworu spieszyli — dwór płonął: Płomień buchał falą skier przecudną. Chociaż straszną w swych skutkach... ))Ha! trudno Co ratować«, mówili, ))sił szkoda, Z wszystkich rogów prze ogień... dyć żmudno Na to patrzeć... lepiej spać; tu woda Już na nic, a zaś ku nam ognia wiatr nie poda...« Kto podpalił? — Nazajutrz we wiosce Powiadali — aż strach wstąpił we mnie — Że tam Orczyk z folwarku jest w trosce: Córka nocą mu uszła tajemnie; Ktoś, mówili, gdy zaległy ciemnie. Widział jakąś niewiastę; od dworu Tak na przełaj — dogonić daremnie — Jakby dzika biegła ku jezioru 1 znikła gdzieś — nie wiedzieć — w ciemnych mgłach [wieczoru. <3& WOJTEK SKIBA (FRAGMENTY) KASPROWICZ DZIEU I. '9 PIESN 1. 1. On się urodził temu lat trzydzieści, A może więcej — nie wiem zbyt dokładnie; Zresztą poemat nie straci na treści. Choć trochę kiepsko data mi wypadnie; Przytem, rzecz znana, jest to bardzo ładnie Trzymać się więcej ogólnie i fakta Nawet urodzeń przyodziewać zdradnie Algłą niepewności, zwłaszcza jeśli akta Kościelne, jak tu, spłoną, re nondum peracta. 1). Ten zwrot łaciński, mili czytelnicy. Ma niby znaczyć, że zanim się zdarzył On smutny kazus, ))wieszcz« w swej mózgownicy Jeszcze ze stanc tych żadnej nie uprażył. Jeszcze wogóle wzlatać się nie ważył Na oskrzydlonym koniku, choć wtedy Uczuwał wenę już tajną i marzył. By starczą przeszłość od wężów czeredy Broniła ta pieśń jego, pieśń Lilii \f^enedy. 111. Ale to dawniej... Dziś choć razem z wami Nieraz zapłacze na te smutne losy, •9* 292 JAN KASPROWICZ Nie jest tej myśli, ażeby wam łzami Nad tem, co było, a co jako kłosy Padło, zroszone kroplą krwawej rosy, Wypełniać serce i w tysiączne skargi, Które tak rwą się daremnie w niebiosy. Jęk jeszcze jeden wpleść z swej własnej wargi 1 z piersi swej i z bóstwem w smutne pójść zatargi. JV. A zaś z swej strony nowe rzucać kwiaty ] nowe blaski na wielką mogiłę, Za trud uważa, niegodzien zapłaty. Nawet szkodliwy, gdyż duchy, opiłe Wonią grobową, tracą rzeźką siłę ] zapadają, jak ci, co haszysze Chłoną swą piersią trujące, acz miłe, W bezczynny spokój, w tę zmartwiałą ciszę, Gdzie sercem tylko lekki wiatr marzeń kołysze. V. Przeto darujcie, że w innej osnowy Zamierza dzisiaj uwikłać was sieci, Źe wam podaje poemat snąć nowy. Dziwnie złożony, o sprzeczności dzieci, . Z waszego złota i waszych rupieci... A jeśli kiedy żądłem, nakształt gadu. Żal albo niechęć w piersi waszej wznieci, Nie w nim, lecz w czasie win szukajcie śladu: My wszyscy wszak miłości pełni, lecz i jadu... VI. Więc się urodził, jak się inne rodzą Zwierzęta ssące, z ojca no i — z matki; Tylko pod szczęścia pozłocistą wodzą Nie otaczały urocze dostatki Jego kolebki. W chacie, na wzór klatki, Gdzie kury, gęsi, gnieżdżą się i ludzie, WOJTEK SKIBA 293 "W powijakowe kładziono go szmatki, A szorstkość pieluch i garść słomy w brudzie Od pierwszycłi chwil poczęły wielkiej przeczyć złudzie. VII. 1 beczał wtedy, tak jak wszystko beczy, Kiedy je w plecy coś surowo draśnie! Lecz na cóż o tem... wszak to zwykłe rzeczy, A najzwyklejsze pośród chłopów właśnie. Gdzie człek do końca, aż kiedy zagaśnie. Niby jak świeca, którą los zapalił W nieszczęsnej chwili, by świeciła jaśnie Na swe zniszczenie, jest na to, by żalił. By męczył się i jeszcze kontent, los swój chwalił. vin. Toż i mój Wojtek — takie bowiem imię Dano mu na chrzcie, w pamięć apostoła. Co choć snem wiecznym w świętem Gnieźnie drzymie, Z srebrną infułą u bladego czoła. Duchem, gdzie chłopska chata i stodoła. Wnika wesołym, pierwszem słonkiem grzeje, Pierwsze bociany na topole woła, Pierwszem się okiem wolnych stawów śmieje 1 nowe budzi życie i nowe nadzieje. IX. Toż i mój Wojtek od najrańszej doby Musiał uczuwać, jak bieda nienackiem Twarde dla niego gotowała żłoby: Nikt się nie myślał pieścić z nim, jak z cackiem; Gardziel, gdy płakał, zatykano plackiem, Który matula upiekła w popiele; A kiedy chory, w lekarstwie prostackiem Dalej po radę: gotowano ziele, Lub czary jakieś babsko zwiędłą wargą miele. ^94 JAN KASPROWICZ X. Bo skąd rodzicom, choć, jak wosk, tak miękcy. Jakieś niezwykłe robić tam zachody, 1 skąd się troszczyć zbyt o los dziecięcy, Kiedy od świtu, gdy zapłonie, młody. Na cichem niebie skrą srebrnej urody, Aż do późnego wieczoru, co skarby Rzuca ostatnie w bezdenną głąb wody. Trzeba pracować, że się ciało w garby Przegina, że się twarze lśnią blademi farby. Xl. Wprawdzie swą chatę mieli i w oborze Krowę-staruchę i kawałek ziemi. Gdzie żyto w cichym szumi rozhoworze. Lub drży pszenica kłosy złocistemi. Że człek, melodyi tych dźwięki sennemi Ujęty, chciałby sam się zmienić w żyto. Lub kłos pszenicy i tak szumieć z niemi, W zamian za pieśń swą mając słodkie myto: Te wieńce, które z rosy perłowej uwito. xn. Lecz, by utrzymać tę po ojcach schedę. Co kilka korcy dawała omłotu, By coś dorobić na starość, na biedę, 1 aby dzieci rzucić bez kłopotu, Gdy przyjdą czasy smutnego odlotu. Trzeba, dopóki starczy świeżość życia, ] sił nie szczędzić i nie, szczędzić potu. Co z swego źródła, ze swego ukrycia Rzęsistą spływa kroplą słońcu do wypicia. XIII. Więc on, gdy własne obrobił zagony, Na co zbyt wiele nie poświęcał czasu. Szedł za zarobkiem w te i w owe strony: WOJTEK SKIBA 195 Rankiem, napiwszy żuru się lub kwasu. Dalej z siekierą do pańskiego lasu; Albo ))na morgi «, skoro przyjdą żniwa, Z kosą, dzień cały, jak wół, bez popasu; A kiedy wieczór innych do snu wzywa, On swoje ścina żyto i w snopki związywa. XIV. To znów jesienią do blizkiej cukrowni Z kobiałką w ręku, okryty kireją; A tak się pracą rozpala, jak głowni Kawał płomiennej i zysku nadzieją; Za nic, choć czasem ludzie się pośmieją: »Ej! wy Bartoszu, zapewne folwarki A/lyślicie posieść; folwarki nie grzeją Łyżką rosołu i kieliszkiem starki, Gdy w zimny grób was wpędzi ta praca bez miarki. XV. Ani was w karczmie, ani was w mieścinie; Zawsze zdaleka, jak jaki zaklęty; A przecież życie nie na to nam płynie. Aby zaświerzbieć nie miały nas pięty; Trochę pohulać, mój ty Boże święty! Trochę się rozgrzać, wszak to nie zaszkodzi; Gdy człek domiesza pieprzu albo mięty. Czuje, że krew mu bije jakoś młodziej. Ze jakiś nowy duch się w starem cielfku rodzi«. XVI. ))Ha! kto ma na to, niech sobie pohula! Ja-ć tam nie stary, więc też i bez wódki Jakoś mi ciepło! a pierzyn do Szmula Nie myślę nosić, aby zalać smutki; Skrzynkę zamykam zawsze na trzy kłódki. Aby pokusa nie brała człowieka 296 JAN KASPROWICZ Szastać tern ździebłkiem grosiwa; czas krótki, A chłopak rośnie, starość niedaleka. Pójść żebrać? kto wie, jaki los nas jeszcze czeka«. XVII. Tak mawiał Bartosz. Ale od zabawy 1 on nie stronił, skrzypce on i tany Lubił; sam czasem zakasał rękawy ] podjął skrzydła niebieskiej sukmany ] ))okrągłego((, gdy sąsiad kochany Żenił synala albo chrzcił córunię... Rad też, gdy grajek rzępolił pijany, Rzucał talarka: ))Hej! na jednej strunie! A graj-że mi od ucha, szubrawcze! kołtunie!... « xvin. Lecz ucztowanie takie nazbyt rzadkie. Ledwie raz na rok. Trudno, chłopskie drogi Nie są tak kwietne i nie są tak gładkie. Jak je gotują innym dobre bogi. Kogo ujęła raz w swój uścisk srogi Ta nędzna dola, ten, choć znajdzie chwilę Słodkiego wczasu, rzuca wnet stan błogi 1 w trud powraca i w codziennym pyle Znów kroczy bez wytchnienia ku smutnej mogile. XIX. Wszak tu i rozkosz, jak się często zdarza, Łatwiej popycha w przepaściste ścieki: Naturę ludzką kałużą znieważa. Zamiast oczyszczać srebrzystemi rzeki; Gdy zakosztuje chłop jej raz na leki. Na zapomnienie biedy i niedoli. Ileż potrzeba sił mu, by na wieki Nie wpaść w tę otchłań i, gdy serce boli. Gdy troska piecze, kończyć w karczmisku z ))mankolii«. WOJTEK SKIBA 297 XX. Bartłomiej Skiba, chociaż miękką duszę 1 choć miał serce, jak mówią, na dłoni. Nie wmawiał w siebie: ))Dyć, kłopot przyprószę. Człek, choćby pragnął, trudno się obroni«, Tylko za pracą uczciwą w pogoni Szukał lekarstwa na nędzę i troski — Tak, że gadano: ))on za parę koni Starczy w robocie, z niego chłop śród wioski Najlepszy — widać, nad nim oko łaski boskiej «. XXI. Ale i ona, matka bohatera Nieromantycznej tej mojej powieści. Co jest prawdziwa i taka jest szczera. Jak owa iskra, co się w sercu mieści Zwyczajnej chłopki i raz w żar boleści To znowu w radość jasną się rozpala 1 całą duszę, choć na chwilę pieści. Że cała dusza, jak jeziorna fala. Drży, szumiąc i w złociste blaski się skrysztala — XXII. 1 ona dzieli zwykłą dolę męża. Tak, jak przystało prostaczej kobiecie. Której się rzadziej czepia ślizkość węża. Niż na tym wielkim, na tym pustym świecie. Gdzie na swą rękę jedno z stadła plecie Ze ziół trujących duszne marzeń wieńce, A drugie złoto swoje rzuca w śmiecie ] czystość serca i wstydu rumieńce: Oboje smutnej hańby i przesytu jeńce. XXIII. Gdy on ))na pańskie« albo do fabryki, ] ona z łóżka, nim się zmierzch rozwieje; Drzazgi w kominku roznieca w płomyki. 298 JAN KASPROWICZ W glinianym garnku trochę strawy zgrzcje Dla niego w drogę; a kiedy wysieje Całą garść blasków na zagony świata Olbrzymia zorza, dźwięcznym głosem pieje )) Witaj jutrzenko^ i kąty zamiata ] w dzień tak swoją pracę jak w różaniec wplata. XXIV. To trza naprawić mężowską koszulę, To do jeziorka, by wyprać pieluchy. Kaczętom ))rzęsy(( nawybierać w mule. To znowu w pole po karm dla staruchy: Ściąć trochę trawy i narwać łopuchy; Czasem w ogrodzie pokręcić się trzeba, Tutaj coś skopać, tam zlać zagon suchy, A nawet w żarnach na bochenek chleba Garść szrótu umieć z żyta, które dały nieba. XXV. Nieraz za orkę albo za furmanki Do gospodarza trza pójść na odrobki. Więc dziecko w płachtę, w rękę sierp i dzbanki, 1 tak odbierać, grabić, wiązać snopki. Że aż pot ciecze z czoła biednej chłopki... A Wojtuś w bruździe płacze, aż z płachciska, Kręcąc się, gołe pokazuje stopki. Nic to... dopadnie, w piąstkę kromkę wciska ] znów powrósło w rękę, sierp albo grabiska. XXVI. Często do miasta, pod sąsiadki bokiem Pozostawiwszy na łasce dzieciaka, Z osełką masła lub marchwi tłomokiem, To z jajek mędlem, jeśli jaka taka Świeci pogoda, pędzi lotem ptaka: Często, gdy nagła potrzeb, nawet w słotę; WOJTEK SKJBA 299 Wszakże to życie jest, jak płaszcz żebraka, Wszędzie ma dziury, daje wciąż robotę: To soli trza, to nici, sukna na kapotę. XXVII. Więc się nie dziwcie, że w tej, moi drodzy. Codziennych zajęć strasznej zawierusze. Nie mają czasu ludziska ubodzy. Ażeby chuchać na swych malców dusze. Przeto tak rosną, jak na polu grusze — Nikt ich nie pieści, chyba słonko żywe. Co je w kwieciste naodziewa prószę: Jak rade wówczas, jak wówczas szczęśliwe! Lśnią, błyszczą, rozszumiałe w akordy senliwe. XXVII]. Zresztą, przyznaję, abyście przypadkiem 0 fałsz nie chcieli oskarżać poety. Że w zmrok was tuli, choć sam słońca świadkiem. Ze nazbyt wiele ciemnych farb z palety Nabiera swojej i tak wam, niestety! Maluje życie tylko z smutnej strony, Kryjąc umyślnie rozkoszne podniety — Zresztą przyznaję: i tutaj złocony Poigrał czasem promyk wokół drzew korony. XXIX. Zwłaszcza, gdy »tata« umiał już i ))nana« 1 »papu« cienkim szczebiotać językiem, Ojciec wieczorem brał go na kolana. Huśtał i szeptał: Djestem twym konikiem« — A Wojtuś z śmiechem i dziecięcym krzykiem Rwał się do góry, chwytał go za szyję I ))wio! wio!« śmigał nad głową biczykiem. Aż mu w oczęta, jasne jak lilie. Znużenie swemi wargi ciepłemi się wpije. 300 JAN KASPROWICZ XXX. Wówczas go matuś kładzie w kolebinc 1 nachyloną twarz do niego tuli ] »śpij, mój złoty! skarby me jedyne! Luli, mój synku! mój najdroższy, luli...« ] tak się z sennym pieści i tak czuli ] tak mu nuci: »o mój mocny Boże!« Aż w sen się skleja i oczy matuli, Aż nad kołyską i ją trud przemoże, By znów ją ze snu zbudzić, zanim jeszcze zorze XXX). Zalśnią czerwone na lipcowem niebie. Nim blaski rana, nakształt złotych pszczółek. Wypoczną rojem na kwiecistej glebie ] pierwsze rosy spiją z świeżych ziółek. Zanim się w siatkę, pełną kraśnych kółek, Przemieni woda, którą wietrzyk lekki Wzrusza, gdy nocny rzuciwszy przytułek, Idzie się z bratem porankiem, na wieki Połączon z nim tak wiernie, wykąpać śród rzeki. XXXII. O blaski złote! o ogniste blaski! O ty godzino promiennego wschodu. Czysta, jak one pierwocin obrazki — Pierwocin życia, bez chmury zawodu. Bez tych oddechów zabójczego chłodu. Które z północy luty wiew przy wiewa... O złote blaski! jak się serce z młodu Tem waszem ciepłem rozkosznie rozgrzewa. By wcześnie się wyziębić i zginąć, jak plewa. XXXIII. Kiedy podrastał mój bohater mały, Już-ci mu przyszło zaprządz się do woza Zwyczajnej pracy: z poranku, ospały. WOJTEK SKIBA 30 I W pole na sporym kawale powroza Prowadził krowę tam. gdzie szumi łoza, Gdzie się tatarak we wądolcu chwieje, Albo na lasu kraj, gdzie tomentoza Rozwitym kwiatem z zarośli się śmieje 1 rani drobne palce, że aż krew się leje... XXXIV. To na przyrowki i na te przydroża, Gdzie ot! w słoneczku tak się złocą mlecze. Jak ona w duszy myśl o szczęściu hoża, Z swą się ))staruchą« pomalutku wlecze. A kiedy słońce nazbyt w główkę piecze. Popuszcza bydlę, siada pod topolą Albo pod żytem, nim je kosa zsiecze. Kraśne paznogcie obrywa kąkolom. Lub słucha, jak szum leci gdzieś za bożą wolą... XXXV. Nieraz z podziwu aż otwiera usta. Tak go ogarnia ciężki szelest kłosów; 1 okolica przed chwileczką pusta, Dźwiękiem nieznanych wypełnia się głosów; Skąd one płyną? czy z jasnych niebiosów. Na których białe pasą się owieczki. Ba! dużo bielsze, niż one ze wrzosów Młode jagniaki gospodarza Sieczki — Z pewnością mają wszystkie u karków dzwoneczki... XXXVI. Kiedy pod wieczór wróci do chałupy. Krowę przywiąże na noc do koryta. Gdy jej podłoży liści ze dwie kupy, Tak się matusi zaraz cwałem pyta, ))Przez co się dzieje, że wej! one żyta Jak zaczną szumieć«, powiada, »to z niemi. 302 JAN KASPROWICZ Niby jakowaś kapela ukryta, Gra coś na niebie i na całej ziemi Też buczy « — tak jej mówi z oczy świecącemi... XXXVII. A matuś na to uśmiechnie się szczerze 1 ciekawemu tłomaczy chłopczynie. Ze to Pan Jezus otwarł złote dźwierze Hen! tam u góry, w niebieskiej krainie; Że to anioły tak grają, aż płynie Dźwięk ten na ziemię, gwoli cł^wały bożej ] gwoli dusz tycłi, co w jednej godzinie Tysiącem spieszą ku wieczystej zorzy, Rzucając nędzne ciało, które w grób się złoży. XXXVIII. Gdy główka spocznie na poduszce w kratki. Gdy się pierzynką przykryje ))cycową((. Tak one dusze i anioły matki Naraz mu skrzydłem trzepocą nad głową. Wszystkie bieluśkie, jakby je kto w nową Przybrał koszulkę, niby w jego własną, Którą mu z wolą kupiła ojcową Matuś na targu ze wstążeczką krasną: Ba! wyrósł z tej dawniejszej — już mu jest za ciasną! XXXIX. Wręcz mu się widzi, że izbę caluśką Wypełnia ciche bożych duchów granie. Lecz jeszcze milsze, niż wczoraj, gdy z ))muśką« Tak się wsłuchiwał przy tym żytnim łanie. Toć na postronka nie zważa targanie. Gdy gdzieś w lucernę ciągnie go starucha. Że wszystkie prośby tam na nic i łkanie — Tylko spokojnie tak słucha i słucha ] sam się bodaj zmienia w niebieskiego ducha. WOJTEK SKIBA 303 XL. Nieraz na polu, gdy, skulony, marzy Na jakiej ścieżce, zarosłej krwawnikiem 1 cną trawą, co w wietrze się waży W tę i w tę stronę, upstrzona bezlikiem Jaskrów złocistych; albo nad strumykiem. Co przez sitowie sączy i rogoże. Gdy sobie siędzie, za ))pasikonikiem« Goniąc oczyma, słodki sen go zmoże, A wtedy źle się dzieje, ratuj. Panie Boże!... XLI. Wtedy postronek z ręki mu wypada. Bydlak niecnota pędzi w cudzą szkodę. Nie zważa na nic: z żyta kłos objada, Że aż mu rośnie brzuch w prawdziwą kłodę; "Wtedy to sąsiad, jak to mówią, wodę Czuje na wargach ze złości i leci Aby nauczyć niebożątko młode Trochę rozumu — trzeba chować dzieci: Tak bije, aż się w oczach Wojtkowi zaświeci. XLII. Lecz chłopaczysko, zbudzony z marzenia Tak bezlitośnie, mrugnie okiem prawem. Coś się otrząśnie, poprawi odzienia 1 łzy obetrze podartym rękawem; Spojrzy na żyto, co w świetle złotawem Mieni się całe i za krówskiem dalej; Choćby mu pewnie biegła krew upławem, Teżby nie było inaczej; ze stali "Wzdyć nie był, lecz się jednak przed nikim nie żali. XLIII. ' Nie robił tego z jakiejś tam zasady Filozoficznej, za wielkim był na to Jeszcze smarkaczem; jeszcze nie znał rady. 304 JAN KASPROWICZ Którą podawał zapaleńcom Kato, Że gdy się spotkasz choć z największą stratą, Znoś ją spokojnie; rezygnacya wzniosła. Która za trudy darzy cię zapłatą W złocistem niebie, zmieniając cię w posła Ewangelicznej prawdy, w kwiat w nim nie wyrosła. XLIV. Po prostu z tej się nie skarżył przyczyny, Że nie miał przed kim; matka, łjy się wrzaskiem Dzieciaka zająć, nie miała godziny Wolnego czasu, a zresztą niesnaskiem Nie cłice się z starym poróżnić Karaskiem: Nieraz jej tłómok zabierze do miasta; Tatuś to jeszcze poprawiłby paskiem, Lub do kościoła, choć się malec szasta, Nie zabrałby: ))siedź w domu«, rzekłby, ))no i basta!« XLV. Zaś do kościoła, gdy przyjdzie niedziela. Lub jakieś święto wioszczynę odświeży, Wojtuś, jak iskra: uszczknie trochę ziela Za kapelusik, w lusterku się zmierzy, Czy mu kołnierzyk jako-tako leży; Podciągnie spodni, czuprynę przygładzi, Potartą masłem niesłonem; z odzieży — Sukmanki ciemnej — strzepnie kurz i sadzi. Aż ))starzy<( się uśmiechną, strojnisiowi radzi. XLVL ] w domu bożym zachować się umie; Gdzie tego trzeba, przyklęknie przykładnie — Ano-ć zgorszenia w tym pobożnym tłumie Niby nie daje; tylko kiedy wpadnie Proboszcz z ambony na ludek, że kradnie. Że cudzołoży, zabija — choć o tem WOJTEK SKIBA 305 Nikt tu nie słyszał — że pokusa, zdradnie Zdobna w jedwabie i oblana złotem, Otwiera piekło cicho, nie z głośnym łoskotem — XLVII. Kiedy ta mądra oracya księdza Korne prostaczki do ryku poruszy 1 z serc skruszonych szatany wypędza. Których zbyt wiele ponoć w chłopskiej duszy; Kiedy się kapłan tak od gniewu puszy. Co świętym ogniem zlewa dwa księżyce 1 kark grul^awy aż po same uszy. Memu Wojtkowi jakoś się źrenice Nie świecą, łzy, jak groszek, nie cieką na lice. XLVn]. Toć nie dziwota: nazbyt młody jeszcze. Aby słów Pańskich mógł przeniknąć głębie ] uczuć w sobie one silne dreszcze. Że człek się trzęsie, jak ów liść na dębie, Albo jak wróbel, gdy szpony jastrzębie Ujrzy za sobą śród szlaków powietrznych, Napróżno patrząc, czy w jakie nadzrębie Nie wciśnie szyi do schronów bezpiecznych. Miast dać ją, Bóg wie za co, do szpon krwawosiecznych. XLIX. Natomiast komża, bielutka, jak mleko, 1 wstęga jasna, co po komży spływa; One zapachy, co z kadzideł cieką 1 tak się kłębią, jakby jaka grzywa; Organ, co z jękiem i lękiem wygrywa Na chwałę bożą te pieśni prostacze. Aż siedmioraki miecz serce przeszywa. Że serce bodaj łzy krwawemi płacze Na żal biednego ludu, na ludu rozpacze — KASPROWICZ. OZIEU I. 20 3o6 JAN KASPROWICZ L. Nawet słów obcych niezwyczajne tony, Które naprzemian z starym organistą Ksiądz wyśpiewuje, do ludu zwrócony, Czarem w Wojtusia płyną duszę czystą, Aż oczy jego biorą barwę szklistą, A one wargi, co przed chwilą drżały. Strojne w koralu prześwieżość ognistą. Są, jako róży kielich skamieniały: Zaklęły w nich zdrowaśkę łacińskie hejnały... LI. Wróciwszy do dom, już-ci zaraz duchem, Ledwie, że gębę po obiedzie zmyje. Nakrywa plecy matczynym fartuchem 1 pas ojcowy przewiesza przez szyję, 1 po dziadusiu, co dawno nie żyje. Wziąwszy »Nowennę«, częstochowską księgę, Wręcz po »łacińsku« śpiewa litanie. Że snąć wyśpiewa całą płuc potęgę. Prawdziwie, jak ksiądz, strojny w ornat i we wstęgę. LII. Stąd też rodzice, patrząc na synalka, Śmieją się w duszy, jakby złotu radzi: )) Wiesz ty«, powiada stary, »wiesz, Rozalka, Na chwałę bożą służyć nie zawadzi; Pamięta, mówią. Bóg o swej czeladzi. Znać, że chłopaka ku temu już stworzył; Toć na majątek człek się tam nie sadzi. Lecz gdyby kupkę niewielką też złożył. Sam Bóg wie, jakiej jeszcze pociechy-by dożył... LIII. Wszak umiesz czytać, nie lękaj się znoju 1 weź Wojtusia, choćby tak na próbę — Ja bo do tego nie mam już spokoju; WOJTEK SKIBA 307 Może i pisać — me ręce za grube; Poucz, niech wyjdzie rodzinie na chlubę; Gdy pójdzie dobrze, to człek jeszcze zdrowy; A zresztą dałbym całą nawet hubę, Byle coś było... dyć i ksiądz z Olchowy Z biednego ponoć stanu — też-ci pasał krowy... « L1V. Tak sobie nieraz przekładają »starzy«. Siedząc w izdebce lub wracając z pola... Bartosz już naprzód w głowie sobie waży. Jaka to szczęsna będzie kiedyś dola, Gdy tak z ambony... anoć boża wola Niby we wszystkiem... Panie, broń od pychy... Lecz jak to ładnie... tsia! niech pójdzie rola. Niech pójdzie chata!... człowiek umrze cichy, Gdy ujrzy, że syn jego to nie prostak lichy. LV. 1 matuś na to zaraz jak na lato. Do cnej roboty zabierze się skora; Gdy przyjdzie z pola, poskromi się z chatą, Zajrzy, czy w dobrym porządku obora — Jak tam wypadnie: z południa, z wieczora Daje chłopczynie ))alamentarz« w rękę 1, nacłiylona, z głoskami się pora 1 »a-a, be-be«, śpiewną pocznie mękę, I Wojtuś ))a-a, be-be« powtarza piosenkę. LVJ. O wieku złoty! niepowrotne czasy! Jakim wy dziwnym oblane urokiem. Jakież wy pełne przecudownej krasy! Kiedy pod matki uwielbianej okiem Stajemy pierwszym, chwiejącym się krokiem Na onej drodze, co się cierniem ściele!... 3o8 JAN KASPROWICZ O wieku złoty! dzisiaj łez potokiem Zlewamy szczęścia niedokwitłe ziele. Żar przygasł, serce zwiędło, trud zabrał wesele!... LVII. "Wnet się matczyne skończyły zasoby, Wojtuś już przeszedł elementarz cały. Więc znowu stary rzecze jednej doby: i)Pewnie-ć, kobieto, ten »gieszeft(( za mały, Trzeba coś więcej; z folwarku słyszały Też o Wojtusiu panienki: ))godzinę«. Mówią, też rade-by chłopczysku dały... Nie chcemy darmo... masła osełczynę — Lub czasem coś się zrobi — toć przecie nie zginę. ..« LVin. 1 tak na dalszą szedł Wosio naukę. Choć nie do dworu, jednak dworu blizko: Gorzelniczanki ponoć znały sztukę, 0 jakiej żadne nie marzy chłopisko; Były ))we szkołach «, widziały ognisko, W którem się prostak na mędrca przetopi, Jak na stal świetną zwykłe żelazisko; Przytem, mówili chłopi i niechłopi, Obyczaj u nich święty, zła nikt nie wytropi... L1X. Już do kościoła, na mszę czy różaniec, Oweć panienki szły zawsze przykładnie, Źe ksiądz, wiedziały, boży pomazaniec 1 że się umie zaczesywać ładnie. Gdy państwo we świat, jak nieraz wypadnie. One przed ołtarz w kolatorskie ławy — Zawszeć pańskiego miały też coś na dnie: Alatka po hrabi czy księciu; tej sprawy Nikt pewnieby nie zbadał. Boże mój łaskawy! WOJTEK SKIBA 309 LX. Były niczego te gorzelnjczanki. Czy ekonomskie córy, zbyt nie pomnę; Co do figury, już-ci jak dwa dzbanki Greckiego kunstu; przytem bardzo skromne. Chociaż z pod rzęsy źrenice ogromne Takie ci w serce zapuszczały miecze. Że gdyby były twe zasady złomne, Byłbyś był musiał sobie rzec: człowiecze! Patrz! wpadłeś aż po uszy — któż cię stąd wywlecze?! LXI. Lubiły bardzo grywać na gitarze — Był to instrument w owycł\ czasach modny — 1, co z tem zawsze zwykło chodzić w parze. Śpiewały przytem, choć nie zawsze zgodny Bywał ich akord... We wieczór, acz chłodny, Szły przede dworek i, zwracając oczy Ku księżycowi, jak gdyby był głodny, Hymn na wieczerzę słały mu uroczy, A smętny, aż im samym nieraz łza się stoczy. LXII. Często bywało, matula przez okno. Gdy miesiąc skrył się i wieczór był dżdżysty, ))Dziewczęta«, woła, ))toć wam łby pomokną, Chyba was szatan opętał nieczysty. Żeby tak kusić«. One: ))promienisty Tak nas opętał księżyc, co przyświeca, Do serc nam czułych lejąc zdrój srebrzysty. Tyś prozaiczna, on cię nie zachwyca Lecz my, o mamo! tęsknim, tęsknim do księżyca<(. LXIII. ] tak tęskniły miesiąc za miesiącem. Aż po wsi całej baby w głos zapieją: ))Dziwne się rzeczy działy już pod słońcem, 0 JAN KASPROWICZ Lecz dyć nie takie, jak się dzisiaj dzieją. Jeszcze dni kilka niech przejdzie koleją, A dwie kurzy ce takie jaja zniosą, Źe...« i znacząco z sobą się pośmieją ] ))sza!« poszepcą: ))oj, siewały rosą 1 z rosą będą sprzątać. Bóg dał ziarna kłosom!. ..« LXIV. Nareszcie przyszło proroctw rozwiązanie. Lecz z takich sprzętów nie zawsze wesele, O, i nie zawsze takie żniwobranie Przychodzą zapić drodzy przyjaciele. Matula piskiem, jak organ w kościele Źle nastrojony: ))a skąd takie sprzęty?« Perzy się, sapie i językiem miele, A one cicho: ))ten wieczór przeklęty!(( A głośno: ))to był księżyc, mamo, lub —- duch święty ((. LXV. To był duch święty... Chłop, jak dębczak, młody, Kuba Józwowej stawał w te wieczory Tuż wedle domku za płotem i zgody Ze swojem wnętrzem nie miał od tej pory. Gdy się nachylał, aby przez otwory Zobaczyć twarz ich, księżycem oblaną, Czuł jakąś słabość, zdawał się być chory. Jakoś mu dziwnie gięło się kolano, Jak żyto, gdy je rosa zacznie płukać rano. LXV]. ))Ej, roso! roso! tyś już niejednemu Wyżarła oczy; nie wiem, co też ze mną Stało się dzisiaj !« Tak on miesięcznemu Skarżył się światłu w pewną noc przyjemną, Troszeczkę jasną, a troszeczkę ciemną, Jak zwykle bywa, gdy włosy srebrzane WOJTEK SKIBA 3 I I Na poły księżyc był obciął, w nadziemną Idąc pokutę, zwłaszcza, gdy rozwiane Rozpoczną nucić trele wiotkie gorzelniane. LXVII. A zatem nie dziw, że te smutne tony "W sentymentalnem ozwały się echu 1 w duchu chłopa. Ten duch, acz zbiedzony. Będzie to gładkim paniczom do śmiechu — Nie zawsze chrzęści, jak gdyby był w miechu. Często ma odgłos dźwięczny, jasny, równy, Często swawolny, bez obawy grzechu, A że dziś trochę był za tęsknomówny, Gorzelniczanki winne, czy ekonomówny. LXVIII. Te siedmiorzędne moje bohaterki, Czując, że chłopskie wzdychania za płotem Nie są tęsknicą za kawałkiem szperki. Uznały nagle, że im serce młotem Podwójnym bije, raz za światłem złotem, A raz za Kubą; i chcąc rzecz tę sprzeczną Jakoś załatwić, osądziły lotem: Z nim razem można wejść na drogę mleczną Marzenia i tak prześnić ach!... ach!... dobę wieczną. LX1X. Więc w stronę Kuby, co stał bezjęzyczny, Jak gdyby czegoś się bardzo zatrwożył, Wyjękną naraz: wchodź tu, chodź! nasz śliczny; Bodajeś z nami razem szczęścia dożył!« Z jękiem się akord, jak wulkan, nasrożył Lub jako morza bałwany spienione... Wtem znów im księżyc, wypłynąwszy, złożył Swe blade ręce na piersi wzburzone 1 tony już spokojne zwrócił w Kuby stronę. 312 JAN KASPROWICZ LXX. On rósł, jak gdyby rozparły go młodzie 1, wytrzeźwiony swycłi pragnień wynikiem Niespodziewanym, rzekł: »A nie tu w ogrodzie, Ta, to, panienki, lepiej za chlewikiem. Ojczulo mawiał — świeć nad nieboszczykiem. Panie, wieczyście — ja sam kupię łoju Na cztery świeczki — mawiał: — dyć też smykiem Nie bądź ty, Kuba, a jeno w spokoju Kobiety zawsze szukaj i szczęścia przy gnoju. LXXI. ] prawdę mawiał: z prostego pacłiołka Na bogatego wyrósł gospodarza 1 nie zadłużył się nigdy u Wołka, Jak się to dzisiaj we wsi często zdarza; 0 tak, panienki! Wczoraj u młynarza To ci dwie krowy sprzedali, choć żniwa Były mu plenne... widać, tak nie zważa. Jak mój tatulo, na gnój, który, bywa, 1 w gębę brał — toż dla mnie zostawił grosiwa...* Lxxn. Ano z początku dziwną mi się zdała Ta gospodarna, przemądra oracya; Jedna i druga na swem ciele drżała. Jak wieszcz, gdy tłusta minie go kolacya. 1 ta miłosna szybko pertrakcya Byłaby poszła, jak mówią, za płoty. Gdy w tem odważna odkryła Audacja, Że to jest objaw wieśniaczej prostoty. Że za tą szorstką skórą duch miękki i złoty. LXXIII. Iw uniesieniu zawołały razem: O najmilejszy! o ty Kubo prosty! Ty jesteś dla nas księżyca obrazem. WOJTEK SKIBA 313 Pójdziemy chętnie przez rowy i osty, Nie uważając na krew i na chłosty. Gdzie nas powiedzie twa postać nadobna... A on im na to: ))dyć, ja wolę mosty, Tak leźć przez rowy, to podróż chorobna, ] potem też tak razem — toć lepiej z osobna... « LXX1V. Snąć przekonały mądre argumenta Czułe siostrzycki — od tej bowiem chwili Jakoś się wspólnie nie czulą bliźnięta, Jedna i druga osobno się mili — )>Dokąd Audasiu?« ))Ach! tam słowik kwili 1 księżyc świeci! idę do słowika«. Potem wróciwszy, nucąc: la! la! li! li! ))Dokąd Tenasiu?...« wpatrz, jak księżyc znika, Nim zniknie, chcę się zagrzać u jego promyka!...* LXXV. 1 tak się grzały... Lecz dla Wosia mego Nie jeden ptak się z tej sprawy wypierzył: Rodzice malca, widać, dobrze strzegą, Więc, gdy się rozgłos po wiosce rozszerzył. Że siak i owak z pannami, nie wierzył Z początku Skiba, że panny pobożne. Którym sam Pan Bóg tyle łask odmierzył. Na takie mogły wejść manowce zdrożne — Lecz potem go o syna zdjęły myśli trwożne. LXXVI. Trza było innej szukać szkoły .... c3& PIESN U. I. 1 czem rozpocząć pieśni księgę drugą? Czem sobie zjednać czytelników łaski ? Ukorzyć czoła przed wielką zasługą. Co zwiała wszystkie pozłociste blaski Z muz helikońskich, dając im przepaski Z skóry kowalskiej lub też płótno szare Naokół bioder — a w rękę obrazki: Modele maszyn, cyrkiel, młot i miarę ] tak im każąc dźwigać snąć piekielną karę?... Odkąd rzemiosło i przemysł » rodzimy « Przybrały haseł najszczytniejszych znamię, W karły się dawne zmieniły olbrzymy, A olbrzymami ci, co siedzą w kramie; Odkąd stan średni mówi chłopu » chamie !« Co niegdyś mawiać zwykł szlachcic wąsaty. Słusznie, gdy kark swój i poeta łamie, Kiedy rozwiewa swego płaszcza szmaty Przed siłą, co lśni złotem, i co zbawia światy. Wszystko już było na tym grzesznym świecie, Powiedział niegdyś Ben-Akiba rabi, WOJTEK SKIBA 315 1 wy to pewno w porządku znajdziecie Gdy przed ideą, która trzosem wabi Gną się nie tylko tacy ludzie słabi, Jak moja miłość, lecz i one zbawców Społecznycłi wzory, co mają... skrzek żabi, Patryotycznie broniąc wszystkicłi ssawców — Ze ja też część tę pocznę od kupców i krawców... IV. Nie mogłem, wiecie, stać się nieśmiertelnym, Cłioć dotąd wierszy-m napisał bez liku; Zawsze goniłem w rozpędzie piekielnym Na swym skrzydlatym, Bóg wie, gdzie, koniku — Gdzie promieniącą w przeczystym promyku Jakaś tam miłość, jakaś prawda władnie — "Wprawdzie bez łokcia, jarmarcznego krzyku. Bez tych zachwalań, które płyną składnie. Jeżeli zwłaszcza dudka usidlić wypadnie. V. Więc może wtedy, gdy, wytrzeźwion z jazdy Onej niezwykłej, każę leźć swej szkapie W stronę, gdzie kupiec, licząc złote gwiazdy W żelaznej szafie, w łysinę się drapie, Lub zadumaną twarz ukrywa w łapie. By poetyczne zataić wzruszenie. Które zbyt chętnie wyśmiewają gapie. Może więc wtedy — o precz wszystkie cienie! — Nieśmiertelności na mnie spłyną stąd promienie. VI. A więc od kupców — macie we mnie posła Kupieckiej części i kupieckiej sławy. Jakaż to rozkosz szlachetna, podniosła. Gdy zbraknie cukru, herbaty lub kawy, Liści bobkowych, gwoździków do strawy, Kminku, imbieru, pieprzu, cynamonu, j6 JAN KASPROWICZ Tęskną ulatać myślą na łan Jawy, Nad brzeg Gangesu, w zapachy Ceylonu, Lub gdzieś pod murem chińskim marzyć aż do skonu!. vn. Lub jaki czar to wieje w tym przypadku. Gdy, zobaczywszy, że ostatnie spodnie Nazbyt się mocno wytarły na Umiesz się przenieść, gdzie jak istne kłodnie Piętrzą się stosy materyi lub modnie, Z szykiem paryskim wyrobione ))sztuki«. Gdzie krępy majster patrzy na świat godnie. Dumny i szczęśliw, że jego nauki Owoce umią cenić gładkie szlifobruki. VIII. Jakich obrazów stąd fantazya pełna. Jakich refleksyi strzelają potoki! Oto naprzykład patrzcie, co za wełna: Ich właścicielki pasły się, gdzie stoki Gór andaluskich lecą w jar głęboki. Lub gdzie bifsteków i Lira kołyska W mgieł Manfredowych otulona zmroki. Lub cień swych ruin Bagczysaraj ciska. Gdzie śni przy szmerze fontan zaklęta huryska... )X. Albo ta derka! albo ta koszula! "W podwójne garby zbrojne dromadary Włos na nią dały, że jest godną króla! Krocząc przez pustyń piaszczyste obszary. Gdzie prostopadłe dopiekają skwary Nie śniły pewno w tej bezmiernej głuszy, Jakie po śmierci będą szerzyć czary, Od katarowych broniąc nas katuszy — Tak, nosów naszych broniąc i... jaegrowskiej duszy. VOJTEK SKIBA 317 X. 0 źródło sztuki! o ty stanie średni! Nawet obrazki dajesz rodzajowe! Jakżeż to pięknie, kiedy w dzień powszedni Syn Merkurego kręci tutki płowe. Mając przed sobą wielką cukru głowę W ciemnym papierze, jak ten cieniów stożek, Który słodycze kryje prabytowe. Lub gdy tabaczkę sypie chłopu w rożek, 2 uśmiechiem w ustach wdzięcznych, jak prawdziwy bożek. XI. A gdy w niedzielę lub też w dzień szabasu Młody pan subjekt, Stasio albo Berek, Idzie używać poza miasto wczasu Skroń przystroiwszy w lśniący cylinderek; Kiedy usiadłszy tam, gdzie stołów szereg, Z poza szklanego pozerkuje dzbanka. Jak z »interesu« ściągnięty cukierek Połyka właśnie urocza kochanka, O przyznaj, Teokrycie! czyż to nie sielanka? Xli. Wierzyłem zawsze, prawda, już od dziecka — A nie mniemajcie, że przezemnie mściwość Jakaś przemawia — że tylko kupiecka Świat uszczęśliwić zdolna jest szczęśliwość, Że wyobraźni znów podsyci żywość 1 smak naprawi, skoro się zepsował, Stanu średniego rozważna godziwość! Że kraj z pewnością swe skarby uchował. Gdy strzedz go będzie bankier, fabrykant, konował. Xlii. O szczęśliwości! o rajska rozkoszy. Brzęcząca dźwiękiem żółtego metalu — Dźwiękiem cudownym, który troski płoszy. jlS JAN KASPROWICZ 1 spędza chmurę wszelakiego żalu, Co wargom zbladłym nadaje koralu Świeżość różową, a w oku przygasłem Roznieca znowu żywe skry opalu: Kogo ty łonem nie grzejesz ogasłem. Ten życia nie przetrawi, niby bułki z masłem. XIV. Bartłomiej Skiba snąć nie potrzebuje Tej apostrofy do wszechwładnej pani; Widać w kieszeni od kaftanka czuje Środek, co wiedzie do szczęsnej przystani; Widać, że smutek, który serce rani 1 ciemny obłok napędza na lica. Gdzieś się w ostatniej zagrzebał otchłani. Gdyż twarz mu świeci, tak jak twarz księżyca^ Gdy wchodzi, to do Czaji, to znów do Moryca. XV. Ano, rzecz prosta! Gdy się już tak stało. Że iść miał Wojtuś pomiędzy uczebne. Więc zaopatrzył się w groszy niemało; Surdut potrzebny i » korty « potrzebne; »Czasy-ć dzisiejsze, prawda! mało chlebne, Lecz jakoś pójdzie; człek uchowa bydlę. Więc też«, tak myślał, »to i owo zgrzebne, A i robota idzie, jak po mydle. Powróci się ta strata na jastrzębiem skrzydle. ..« XVI. Tylko z kupcami nie mógł przyjść do ładu. Tu nie do gustu, tam znów trochę słono — ))A! panie kupiec, ino nie z pośladu. Lecz coś lepszego; pogadałem z żoną, 1 ona myśli, że się godzi pono Wziąć w takim razie niby coś od święta; WOJTEK SKJBA 319 Bo to mój chłopiec głowę ma uczoną, Idzie we szkoły, pomiędzy panicta, Sukmanka zawszeć nie jest podług tego cięta. ..« XVH. Gdy się skończyły wszystkie tarapaty, Herszek wyprężył całą moc swej ))sztuki« — Wiedział, że Skiba nie był też od straty. Choć tak pracuje, jakby już na wnuki — Wtedy mój Wojtuś wreszcie szedł w nauki; Ojciec za rękę schwycił sam chłopczynę ] w gmach go powiódł, strojny w kręte łuki, W gipsowe gzemsy, we figury sine, ] rzekł mu, wprowadziwszy: ))Tu, złotko jedyne... « XYin. Śmiechem młodego przyjął towarzysza Chór małych paniąt... Gdy się lekcye poczną. Gdy grzmi profesor, iżby była cisza. Jeszcze się wszystko zwraca w ławkę boczną. Gdzie siedział Wojtek... Zrobiło się mroczno W oczach malcowi i od razu cały Spłonął, jak burak; toć rzeczą widoczną, Że to się z niego ))te paniczki« śmiały. Aż świerszczki im, jak krople, w onych »ślepkach« drżały. XIX. Cóż za dziwota? nowiutki mundurek Jakoś nie bardzo przylegał do ciałka; Wisiał po bokach, nakształt onych skórek. Które Jan święty, co gromił pyszałka. Króla Heroda — zanim jeszcze śmiałka Ściął miecz katowski — , wokół biódr swych wieszał, A takie dzieci zawszeć, jak zapałka. Łatwo się palą... Darmo się pocieszał Mój Wojtuś, że się skończy: śmiech się z gwarem mieszał. 320 JAN KASPROWICZ XX. Przytem podbite miał ćwieczkami buty. Bóg wie, na czyje przykrajane nogi. Stąd malcy szepcą: ))to jak koń podkuty«, Ilekroć chłopak wszedł za szkolne progi. Ojczysko myślał: ))duży-ć kawał drogi. Więc trzeba »skorzni« niby nie ladaco; 1 zima przyjdzie, mróz zawita srogi. Włożyć wiechetek... zresztą ludzie płacą — Nikt darmo nic nie zrobi — trzeba wiedzieć, za co...